Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек страница 5

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек

Скачать книгу

gospody.

      Szwejk objaśnił go, że wszyscy oprócz jednego pana, który dostał się tu za usiłowanie popełnienia morderstwa rabunkowego na osobie gospodarza z Holic, należą do ich towarzystwa i siedzą przez pana arcyksięcia.

      Palivec obraził się i rzekł, że nie został aresztowany dla jakiegoś głupiego arcyksięcia, ale z powodu samego najjaśniejszego pana. Ponieważ reszta towarzystwa zaczęła się tym interesować, opowiedział, jak to muchy zanieczyściły mu obraz cesarza.

      – Zapaskudziły mi go, bestie – kończył opowiadanie swej przygody – a mnie zaprowadziły do kryminału. Ale ja tego tym muchom nie daruję – odgrażał się.

      Szwejk udał się znowu na spoczynek, ale nie spał długo, bo przyszli po niego, aby go zaprowadzić na śledztwo.

      Idąc schodami na przesłuchanie do trzeciego wydziału, Szwejk dźwigał swój krzyż na szczyt Golgoty nie zdając sobie sprawy z własnego męczeństwa.

      Zauważywszy napis, że pluć na korytarzach nie wolno, poprosił strażnika, aby mu pozwolił splunąć do spluwaczki, i promieniejąc wielkością swojej prostoty wkroczył do kancelarii ze słowami:

      – Dobry wieczór szanownym panom, wszystkim razem.

      Zamiast odpowiedzi ktoś szturchnął go pod żebro i popchnął do stołu, za którym siedział pan o wyniosłym i urzędowym obliczu, o rysach twarzy pełnych zwierzęcego okrucieństwa, jakby właśnie wypadł z książki Lombrosa Zbrodniarz urodzony.

      Krwiożerczo spojrzał na Szwejka i rzekł:

      – Nie udawaj pan takiego idioty.

      – Bardzo mi przykro – odpowiedział Szwejk z wielką powagą – ale w wojsku byłem poddany superarbitracji z powodu idiotyzmu i urzędowo zostałem przez nadzwyczajną komisję lekarską uznany za idiotę. Ja jestem idiota z urzędu.

      Pan o zbrodniczym wyglądzie zazgrzytał zębami.

      – To, o co jesteś pan oskarżony i czegoś się pan dopuścił, świadczy, że masz wszystkie klepki w porządku.

      I wymienił Szwejkowi długi szereg różnych zbrodni, poczynając od zdrady stanu, a kończąc na obrazie jego cesarskiej mości i członków domu cesarskiego. Pośród tych przestępstw wyróżniała się pochwała morderstwa arcyksięcia Ferdynanda, stąd zaś wywodziła się nowa gałąź przestępstw, wśród których najpełniej jaśniała zbrodnia podburzania do nieposłuszeństwa władzom, ponieważ wszystko to stało się w lokalu publicznym.

      – Co pan na to? – zwycięsko zapytał pan o rysach znamionujących wielkie okrucieństwo.

      – Ano, sporo się tego nazbierało – odpowiedział naiwnie Szwejk. – Co za dużo, to niezdrowo.

      – No, widzi pan, sam się pan przyznaje.

      – Ja się przyznaję do wszystkiego, proszę pana, dyscyplina musi być, bez dyscypliny ładnie byśmy wyglądali. Jeszcze kiedym służył w wojsku…

      – Stul pan gębę! – wrzasnął radca policji na Szwejka – i mów pan tylko to, o co się pytam. Rozumie pan?

      – Jakżebym nie miał rozumieć? – rzekł Szwejk. – Posłusznie melduję, że rozumiem i że we wszystkim, co pan raczy do mnie mówić, potrafię się orientować.

      – Z kim pan utrzymuje stosunki?

      – Ze swoją posługaczką, proszę pana.

      – A w miejscowych kołach politycznych nie ma pan znajomych?

      – Mam, proszę pana, kupuję sobie południowe wydanie gazety „Narodni Politika”, tej, jak się to mówi, suki…

      – Precz! – wrzasnął na Szwejka pan o zwierzęcym wyrazie twarzy.

      Gdy Szwejka wyprowadzano z kancelarii, rzekł:

      – Dobrej nocy, wielmożny panie.

      Powróciwszy do izby aresztanckiej oznajmił Szwejk obecnym, że takie przesłuchiwania to niezgorsza frajda.

      – Trochę tam pokrzyczą, a w końcu człeka wypędzą. Dawniej – wywodził – bywało gorzej. Czytałem kiedyś taką książkę, że oskarżeni musieli chodzić po rozpalonym żelazie i pić roztopiony ołów, żeby się pokazało, kto jest niewinny. Albo wtykali takiemu nogi w buty hiszpańskie i rozciągali go na drabinie, jeśli nie chciał się przyznać, albo też przypalali mu boki strażackimi pochodniami, jak to robili na przykład świętemu Janowi z Nepomuka. Podobno ryczał przy tym, jakby go ze skóry łupili, i nie zamilkł, dopóki nie zrzucili go z mostu Eliszki do Wełtawy, i to w worku nieprzemakalnym. Takich wypadków było więcej, a jeszcze na dobitkę człowieka ćwiartowali albo wbijali go na pal gdziesik tam koło Muzeum. A jeśli wtrącili tylko takiego do wieży na śmierć głodową, to czuł się z uciechy jak nowo narodzony.

      Dzisiaj to jedna wielka frajda dostać się do kryminału – pochwalał Szwejk nowe czasy – nie ma ćwiartowania, nie ma hiszpańskich butów. Prycze mamy, stół mamy, ławki mamy, nie potrzebujemy pchać się jeden na drugiego, zupę dostajemy, chleb też nam dają, dzban wody przyniosą, wychodek mamy pod nosem. We wszystkim widać postęp. Prawda, że na śledztwo trochę niby daleko, bo aż przez trzy korytarze i o piętro wyżej, ale za to na korytarzach jest czysto i jaki ruch! Tu prowadzą jednego, tam drugiego, młodego, starego, płci męskiej, płci żeńskiej. Człek się cieszy już i z tego, że nie siedzi tu sam. Każdy idzie spokojnie swoją drogą i nie potrzebuje się obawiać, że mu w kancelarii powiedzą: „Więc naradziliśmy się i jutro zostanie pan poćwiartowany albo spalony na stosie, wedle swego własnego wyboru”. Rozmyślanie o takich rzeczach byłoby z pewnością nielekkie, a ja sądzę, panowie, że niejeden z nas byłby w takim momencie całkiem zdetonowany. No, dzisiaj stosunki zmieniły się już na naszą korzyść.

      Właśnie kończył apologię współczesnego więzienia, gdy dozorca otworzył drzwi i zawołał:

      – Szwejk, ubrać się i dalej na śledztwo!

      – Ja się ubiorę – odpowiedział Szwejk – przeciwko temu nie mam nic do powiedzenia, ale boję się, że to pewno pomyłka, bo już raz zostałem ze śledztwa wyrzucony. I jeszcze się boję, aby reszta tych panów, co tutaj są razem ze mną, nie pogniewała się na mnie, że ja chodzę dwa razy z kolei na śledztwo, a oni nie byli tam dzisiejszego wieczora jeszcze ani razu. Może to wzbudzić zawiść.

      – Wyłazić i nie ględzić! – brzmiała odpowiedź na dżentelmeński wywód Szwejka.

      Szwejk znalazł się znowu przed panem o zbrodniczym wyglądzie, który bez jakiegokolwiek wstępu zapytał go twardo i nieubłaganie:

      – Przyznaje się pan do wszystkiego?

      Szwejk zwrócił na nieubłaganego człowieka swoje dobre modre oczy i rzekł miękko:

      – Jeśli pan sobie życzy, proszę pana, abym się przyznał, to się przyznaję, bo mnie to nic nie szkodzi. Ale gdyby pan powiedział: „Szwejku, nie przyznawajcie się do niczego” – to się będę wykręcał ze wszystkich sił.

      Surowy

Скачать книгу