Branki w jasyrze. Deotyma
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Branki w jasyrze - Deotyma страница 12
Kyrie Eleison
W refektarzu witowskim po dwóch stronach wąskiego, długiego stołu siedziały nowicjuszki. Przed każdą stała miseczka z jarzynami, czarka z wodą, a obok leżała kromka chleba. Nad stołem paliły się zawieszone u sklepienia kagańce. Trwała wieczerza, po której pozostawało tylko pomodlić się i położyć spać. Przyjemnie i ciepło było w sali o dwóch ogromnych piecach, tym przyjemniej, że za oknami wyła zimowa zawierucha. Przy drugim stole siedziały zakonnice w białych jak mleko habitach, na które opadał czarny przezroczysty welon, niby radosny strój błogosławionych, ale jeszcze przysłonięty cieniem ziemskiego smutku. Między mniszkami widać było kilka matron w czerni. To wdowy, które uciekły przed światem. Dalej z rzadka już tylko bielały habity, porozsadzane jakby straże między podlotkami ubranymi w ciemne przyodziewki i białe fartuchy. Każda miała długi, z tyłu zapleciony warkocz. Wśród nich siedziała także Ludmiła. Pomagała zakonnicom w utrzymaniu porządku i dyscypliny. Jak niegdyś ją tu strofowano, tak ona dzisiaj strofowała innych. Upominała, prosiła o milczenie, co było niezwykle trudne w ciżbie gadatliwych dziewek.
Siostra lektorka siedząca z boku przy ciężkim, pięknie rzeźbionym pulpicie, którego blat mógł się podnosić i zniżać, zaczynała czytać dzieje świętych. Gruba, łańcuchem przykuta księga, z kartkami o malowanych brzegach, była otwarta na żywocie świętej Urszuli. Po ostatnim wyrazie, oznaczającym koniec czytania, przełożona podniosła rękę i uroczyście rzekła:
– Kochane siostry i panienki! Pomódlcie się dzisiaj goręcej niż co dzień. Otrzymałam list od królowej, miłościwej pani, która donosi, że Tatarzy przeszli granicę, zdobyli Lublin i podobno widziano ich w okolicach Sandomierza. Król wyprawił się z mocnym wojskiem. W Bogu nadzieja, że rozproszy to pogaństwo i odwróci od nas krzyż. Ale dużo ludzi już zginęło i jeszcze zginie, jak owe męczeńskie towarzyszki świętej Urszuli. Módlcie się za poległych!
Słowa przełożonej zmroziły zgromadzenie. Nikt jednak nie odebrał ich tak mocno, jak Ludmiła. Wzmianka o Sandomierzu sprawiła, że serce podeszło jej do gardła. Żegnaniec niedaleko, co się stanie z Elżbietą? Złożyła ręce i nie mogła wydobyć głosu. Inne panny szeptały z trwogą:
– Już są! Lublin wzięty!
– Z tymi Tatarami to zupełnie jak ze śmiercią – powiedziała głośno młoda siostra. – Wszyscy o niej mówią, a każdemu się zdaje, że do niego nie przyjdzie. A tymczasem Tatarzy przyszli…
– I śmierć przyjdzie – dodała starsza. – I to właśnie wtedy, kiedy się najmniej spodziewamy. Toteż trzeba zawsze być w pogotowiu, pod zbroją, pod chorągwią jak nasz król z rycerstwem.
Wieczerza dobiegała końca. Rozległo się szuranie odsuwanych ławek. Przełożona znów podniosła rękę i zaczęła uciszać zgromadzenie.
– Cicho… zdaje mi się, że ktoś dzwoni.
– O tej godzinie? – zdziwiła się matrona, która niedawno zamieszkała w klasztorze i nie znała jeszcze tutejszych zwyczajów.
– Nie ma w tym nic dziwnego – odrzekły mniszki. – Może jakiś podróżny albo chory prosi o lekarstwo lub księdza.
Teraz wszystkie usłyszały natarczywy dzwonek. Odźwierna pobiegła do furty. Za chwilę wpadła do refektarza z przestrachem w oczach.
– O, Jezu Nazareński! – wrzasnęła przerażona. – Tam stoją kobiety z dziećmi, ranne, pokrwawione, obszarpane, na wpół nagie. Powiadają, że Tatarzy je obdarli i pobili.
– Tatarzy! – krzyknęły mniszki. – Więc już są blisko.
– Tego nie wiem. Kobiety powiedziały, że idą spod Lublina.
– Gdzie one są? – zapytała matka przełożona.
– Za furtą.
– To jeszcze ich nie wpuściłaś?!
– Kiedy, proszę matki, jakiś strach mnie ogarnął. Nawet nie wiem, czy wystarczy naszych szpitalnych łóżek. Wyglądają jak widma. A przy tym gadają… jakoś niby to nie po polsku.
– Wstydź się! – przerwała przełożona. – Jak łóżek nie wystarczy, to się znajdzie słoma. Chyba lepsze to, niż trzymanie ich na mrozie.
– A cóż mówią nocni stróże? – zagadnęła jedna z zakonnic.
– Wołałam stróżów, ale żaden się nie odezwał. Śpią próżniaki.
– A to niedobrze – stwierdziła ksieni. – No, ale chodźmy już do tych biedaczek.
Wzięła do ręki kaganiec i ruszyła pierwsza, prowadząc mniszki, za którymi jak stado owiec tłoczyły się panienki, miotane strachem i ciekawością. Gdy doszły do furty, przełożona spojrzała przez okratowane okienko. W pierwszej chwili cofnęła się, ale wnet odzyskała równowagę ducha i spytała:
– A skąd to Bóg prowadzi? Z Lublina? Czy to prawda, że Tatarzy…
– Oj, prawda, prawda – jęknęła najbliżej stojąca niewiasta. – Jak nas Tatarzy przepędzili, tak już tydzień uciekamy. Chciałyśmy uciekać jeszcze dalej, ale nam dzieci pomarzły. Miłosiernie prosimy o schronienie na jedną tylko noc. Jutro pójdziemy, jak Bóg w niebie, pójdziemy.
– Ale, moja kobieto – rzekła przełożona – nie rozumiem, pobito was przed tygodniem, a wasze rany są jeszcze świeże. Pełno krwi na was…
– A to, moja matko, mróz pootwierał rany.
– Trzeba je wpuścić – zadecydowała przełożona po dłuższym namyśle. – Ale pierwej… może która z was podskoczy i zadzwoni na kościelnych. Niech im przez kratę powie, aby się rozejrzeli i stróżów pobudzili, bo istotnie te kobiety wyglądają podejrzanie… Może to jacyś złoczyńcy przebrani…
Wychowanki i zakonnice kolejno podchodziły do krat, a każda cofała się, składała ręce lub zasłaniała oczy. Istotnie, widok był tragiczny. Pod okienkiem stało z pięć lub sześć młodych kobiet, na wpół obnażonych, pociętych. Świeża krew płynęła po ich twarzach. Na rękach trzymały dzieci, równie cierpiące. Nieco dalej stał zbity, niemożliwy do rozpoznania tłum; roiło się zbiegowisko starych, przygarbionych bab podpierających się na kijach, owiniętych pokrwawionymi płachtami, jęczących głucho, jak gdyby spod ziemi. W słabym świetle księżyca przesłoniętego chmurą wyglądały jak cmentarne widma.
– Łotry! Poganie! – krzyczała jedna z niewiast, chwytając się za ramię. – Jak mnie wczoraj jeden za rękę szarpnął, to aż mi w kościach trzasło…
– Jak to wczoraj? – podchwyciła zakonnica stojąca przy okienku. – Przecież to już tydzień?
– Niech matka nie zważa – przerwała prędko inna kobieta. – Strach przewrócił jej w głowie. Ciągle jej się zdaje, że to było wczoraj.
– A nie ma wśród was żadnego mężczyzny? Bo tymi drzwiami tylko białogłowy mogą wchodzić.