Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem - Генрик Сенкевич страница 47
Chmielnicki wychylił nową szklankę wódki.
– Gdyśmy z Barabaszem czasu swego u króla miłościwego byli – odparł ponuro – i gdyśmy na krzywdy i uciski nasze płakali, pan nasz rzekł: „A to nie macie samopałów1031 i szabli przy boku?”
– Gdybyś przed Królem królów stanął, ten by rzekł: „Aza1032 przebaczyłeś nieprzyjaciołom swoim, jakom ja swoim przebaczył?”
– Z Rzeczpospolitą wojny nie chcę!
– Jeno jej miecz do gardła przykładasz!
– Idę Kozaków z waszych okowów uwolnić.
– By ich w tatarskie łyka skrępować!
– Wiary chcę bronić.
– Z pohańcem w parze.
– Preczże ty, boś nie jest głosem sumienia mego! Precz! mówię ci!
– Krew przelana ci zaciąży, łzy ludzkie oskarżą, śmierć cię czeka, sąd czeka!
– Puszczyk! – zawołał z wściekłością Chmielnicki i nożem przed piersią namiestnikową błysnął.
– Zabij! – rzekł pan Skrzetuski.
I znowu nastała chwila ciszy, znowu słychać było tylko chrapanie śpiących i żałosne skrzypienie świerszcza.
Chmielnicki stał przez chwilę z nożem przy piersi Skrzetuskiego; nagle się wstrząsnął, opamiętał, nóż upuścił, a natomiast porwawszy gąsiorek z wódką pić począł. Wypił aż do dna i siadł ciężko na ławie.
– Nie mogę go pchnąć! – mruczał – nie mogę! Późno już… czy to już świt?… Ale i z drogi zawracać późno… Co ty mnie o sądzie i krwi mówisz?
Poprzednio wypił już wiele, teraz wódka uderzała mu do głowy; stopniowo coraz bardziej tracił przytomność.
– Jaki tam sąd? Co? Chan obiecał mi posiłki. Tuhaj-bej tu śpi! Jutro mołojcy ruszą… Z nami święty Michał-zwycięzca!… A jeśliby… jeśliby… to… Ja cię wykupił u Tuhaj-beja – ty to pamiętaj i powiedz… Ot! boli coś… boli! Z drogi zawracać… późno!… sąd… Nalewajko… Pawluk…
Nagle wyprostował się, oczy z przerażeniem wytrzeszczył i zakrzyknął:
– Kto tu?
– Kto tu? – powtórzył na wpół rozbudzony koszowy1033.
Ale Chmielnicki głowę na piersi spuścił, kiwnął się raz, drugi, mruknął: „Jaki sąd?…” – i usnął.
Pan Skrzetuski od ran niedawno otrzymanych i wzruszenia rozmowy pobladł bardzo i zesłabł, więc pomyślał, że to może śmierć nadlatuje, i zaczął się modlić głośno.
Rozdział XIII
Nazajutrz rankiem piesze i konne wojska kozackie ruszyły z Siczy1034. Lubo1035 krew nie splamiła jeszcze stepów, wojna była już rozpoczęta. Pułki szły za pułkami; rzekłbyś: szarańcza przygrzana słońcem wiosennym wyroiła się z oczeretów1036 Czertomeliku1037 i leci na ukraińskie niwy. W lesie za Bazawłukiem1038 czekali już gotowi do pochodu ordyńcy1039. Sześć tysięcy co przebrańszych wojowników, zbrojnych nierównie lepiej od zwykłych czambułowych1040 rabusiów, stanowiło pomoc, którą chan przysłał Zaporożcom i Chmielnickiemu. Mołojcy1041 na ich widok wyrzucili czapki w górę. Zagrzmiały rusznice i samopały1042. Wrzaski kozackie pomieszane z hałłachowaniem1043 tatarskim uderzyły o sklepienie niebios. Chmielnicki i Tuhaj-bej, obaj pod buńczukami1044, skoczyli ku sobie końmi i powitali się ceremonialnie.
Sprawiono szyk pochodowy ze zwykłą Tatarom i Kozakom chyżością, po czym wojska ruszyły naprzód. Ordyńcy zajęli oba skrzydła kozackie, środek zawalił Chmielnicki z jazdą, za którą postępowała straszna piechota zaporoska1045, dalej „puszkary1046” z armatami, dalej tabor, wozy, na nich służba obozowa, zapasy żywności, wreszcie czabanowie1047 z zapaśnymi stadami i bydłem.
Przebywszy bazawłucki las, pułki wypłynęły na stepy. Dzień był pogodny. Stropu nieba nie plamiła żadna chmurka. Lekki wiatr podmuchiwał z północy ku morzu, słońce grało na spisach1048 i kwiatach pustyni. Roztoczyły się przed wojskiem Dzikie Pola1049 jako morze bez końca, a na ten widok radość ogarnęła kozacze serca. Wielka malinowa chorągiew z Archaniołem zniżyła się po kilkakroć, witając step rodzimy, a za jej przykładem pochyliły się wszystkie buńczuki i pułkowe znamiona. Jeden okrzyk wyrwał się ze wszystkich piersi.
Pułki rozwinęły się swobodnie. „Dowbysze1050” i teorbaniści1051 wyjechali na czoło wojska; huknęły kotły, zadźwięczały litaury1052 i teorbany, a do wtóru im pieśń przez tysiące głosów śpiewana wstrząsnęła powietrzem i stepem:
Hej wy stepy, wy ridnyje,
Krasnym cwitom pysanyje,
Jako more szyrokije1053!
Teorbaniści puścili cugle i przechyleni w tył na kulbakach1054, z oczyma utkwionymi w niebo, uderzali o struny teorbanów; litaurzyści, wyciągnąwszy ręce nad głowami, bili w swoje miedziane kręgi, dowbysze grzmieli w kotły, a te wszystkie odgłosy wraz z monotonnymi słowami pieśni i przeraźliwym, niesfornym świstem piszczałek tatarskich zlały się w jakąś nutę ogromną, dziką a smętną jak sama pustynia. Upojenie ogarnęło wszystkie pułki; głowy chwiały się w takt pieśni i wreszcie zdawało się, że cały step rozśpiewany kołysze się razem z ludźmi i końmi, i chorągwiami.
Spłoszone stada ptactwa zerwały się ze stepu i leciały przed wojskiem jak drugie wojsko powietrzne.
Chwilami
1030
1031
1032
1033
1034
1035
1036
1037
1038
1039
1040
1041
1042
1043
1044
1045
1046
1047
1048
1049
1050
1051
1052
1053
1054