Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem - Генрик Сенкевич страница 51
– Mgła taka, że i dymów nie ujrzą.
Rzeczywiście rzeka, łacha porośnięta oczeretem1106, w której stały bajdaki, i stepy były pokryte, jak okiem sięgnąć, białym, nieprzeniknionym tumanem. Ale że był to dopiero świt, więc mgły mogły jeszcze opaść i odsłonić stepowe przestrzenie.
Flik odjechał. Ludzie na bajdakach budzili się z wolna; wnet ogłoszono rozkazy Krzeczowskiego, by się zachować cicho – więc zabierali się do rannego posiłku bez żołnierskiego gwaru. Kto by przechodził brzegiem lub płynął środkiem rzeki, ani by się domyślił, że w przyległej łasze ukrywa się kilka tysięcy ludzi. Koniom dawano jeść z ręki, by nie rżały. Bajdaki zakryte mgłą leżały przyczajone w lesie szuwarów. Gdzieniegdzie tylko przemykała się mała pidjizdka o dwóch wiosłach, rozwożąca suchary i rozkazy, zresztą wszędzie panowało grobowe milczenie.
Nagle w trawach, trzcinach, szuwarach i zaroślach przybrzeżnych, naokoło całej łachy, rozległy się dziwne, a bardzo liczne głosy wołające:
– Pugu! Pugu!
Cisza…
– Pugu! Pugu!
I znowu nastało milczenie, jak gdyby owe głosy wołające na brzegach oczekiwały na odpowiedź.
Ale odpowiedzi nie było. Wołania zabrzmiały po raz trzeci, ale szybsze i niecierpliwsze:
– Pugu! Pugu! Pugu!
Wówczas od strony statków rozległ się wśród mgły głos Krzeczowskiego:
– A kto taki?
– Kozak z ługu!
Semenom ukrytym na bajdakach serca zabiły niespokojnie. Tajemnicze owo wołanie było im znane dobrze. W ten sposób Zaporożcy porozumiewali się z sobą na zimownikach, w ten także sposób w czasie wojen zapraszali na rozmowę braci Kozaków regestrowych i grodowych, między którymi bywało wielu należących sekretnie do bractwa.
Głos Krzeczowskiego rozległ się znowu:
– Czego chcecie?
– Bohdan Chmielnicki, hetman zaporoski, oznajmia, że działa na łachę są obrócone.
– Powiedzcie hetmanowi zaporoskiemu, że nasze obrócone są na brzegi.
– Pugu! Pugu!
– Czego jeszcze chcecie?
– Bohdan Chmielnicki, hetman zaporoski, prosi na rozmowę swojego przyjaciela, pana Krzeczowskiego pułkownika.
– Niech jeno da zakładników.
– Dziesięciu kurzeniowych.
– Zgoda!
W tej chwili brzegi łachy zakwitły jakby kwieciem Zaporożcami, którzy popowstawali spośród traw, między którymi leżeli ukryci. Z dala, od stepów nadciągała ich konnica i armaty, ukazały się dziesiątki i setki chorągwi, znamion, buńczuków1107. Szli ze śpiewaniem i biciem w kotły. Wszystko to razem podobniejsze było do radosnego powitania niż do zetknięcia się wrogich potęg.
Semenowie z bajdaków1108 odpowiedzieli okrzykami. Tymczasem przybyły czółna wiozące atamanów kurzeniowych. Krzeczowski wsiadł w jedno z nich i odjechał na brzeg. Tam podano mu konia i przeprowadzono natychmiast do Chmielnickiego.
Chmielnicki ujrzawszy go uchylił czapki, a następnie powitał go serdecznie.
– Mości pułkowniku! – rzekł – stary przyjacielu mój i kumie! Gdy pan hetman koronny kazał ci mnie łapać i do obozu odstawić, tyś tego uczynić nie chciał, jeno mię ostrzegłeś, bym się ucieczką salwował, dla którego uczynku winienem ci wdzięczność i miłość braterską.
To mówiąc rękę uprzejmie wyciągał, ale czarniawa twarz Krzeczowskiego pozostała jak lód zimna.
– Teraz zaś, gdyś się wyratował, mości hetmanie – rzekł – rebelię podniosłeś.
– O swoje to, twoje i całej Ukrainy krzywdy idę się upomnieć z przywilejami królewskimi w ręku i w tej nadziei, że pan nasz miłościwy za złe mi tego nie poczyta.
Krzeczowski począł patrzyć bystro w oczy Chmielnickiemu i rzekł z przyciskiem:
– Kudak1109 obległeś?
– Ja? Chyba bym był z rozumu obran! Kudak minąłem i anim wystrzelił, choć mnie stary ślepiec armatami stepom oznajmiał. Mnie na Ukrainę było pilno, nie do Kudaku, a do ciebie było mi pilno, do starego druha, dobrodzieja.
– Czego ty ode mnie chcesz?
– Jedź ze mną trochę w step, to się rozmówim.
Ruszyli końmi i pojechali. Bawili z godzinę. Po powrocie twarz Krzeczowskiego była blada i straszna. Wnet też zaczął żegnać się z Chmielnickim, który rzekł mu na drogę:
– Dwóch nas będzie na Ukrainie, a nad nami jeno król i nikt więcej.
Krzeczowski wrócił do bajdaków1110. Stary Barabasz, Flik i starszyzna oczekiwali go niecierpliwie.
– Co tam? Co tam? – pytano go ze wszystkich stron.
– Wysiadać na brzeg! – odpowiedział rozkazującym głosem Krzeczowski.
Barabasz podniósł senne powieki; jakiś dziwny płomień błysnął mu w oczach.
– Jak to? – rzekł.
– Wysiadać na brzeg! Poddajem się!
Fala krwi buchnęła na bladą i pożółkłą twarz Barabasza. Wstał z kotła, na którym siedział, wyprostował się i nagle ten zgięty, zgrzybiały starzec zmienił się w olbrzyma pełnego życia i siły.
– Zdrada! – ryknął.
– Zdrada! – powtórzył Flik chwytając za rękojeść rapiera.
Ale nim go wydobył, pan Krzeczowski świsnął szablą i jednym zamachem rozciągnął go na pomoście.
Następnie skoczył z bajdaku w podjazdkę tuż stojącą, w której siedziało czterech Zaporożców z wiosłami w ręku, i krzyknął:
– Między bajdaki!
Czółno pomknęło jak strzała, pan Krzeczowski zaś, stojąc w środku, z czapką na okrwawionej szabli, z oczyma jak płomienie, krzyczał potężnym głosem:
– Dzieci! nie będziem
1106
1107
1108
1109
1110