Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem - Генрик Сенкевич страница 52
Krzeczowski przedarł się ku niemu.
– Poddaj się! – krzyknął.
– Zdrajco! Na pohybel! – odparł Barabasz i wzniósł szablę do cięcia.
Krzeczowski cofnął się szybko w tłum.
– Bij! – zawołał do Kozaków.
Ale zdawało się, że nikt nie chce pierwszy podnieść ręki na starca. Na nieszczęście jednak pułkownik pośliznął się we krwi i upadł.
Leżący nie wzbudzał już tego szacunku czy też przestrachu i wnet kilkanaście ostrz pogrążyło się w jego ciało. Starzec zdołał tylko wykrzyknąć: „Jezus Maria!”
Zaczęto siekać leżącego i rozsiekano w kawałki. Uciętą głowę przerzucano z bajdaku1114 do bajdaku, bawiąc się nią jak piłką dopóty, dopóki po niezręcznym rzuceniu nie wpadła w wodę.
Pozostawali jeszcze Niemcy, z którymi trudniejsza była sprawa, bo regiment składał się z tysiąca starego i wyćwiczonego w różnych wojnach żołnierza.
Dzielny Flik poległ wprawdzie z ręki Krzeczowskiego, ale na czele regimentu pozostał Johan Werner, podpułkownik, weteran jeszcze z trzydziestoletniej wojny.
Krzeczowski pewny był prawie zwycięstwa, gdyż bajdaki niemieckie otoczone były ze wszystkich stron kozackimi, chciał jednak zachować dla Chmielnickiego tak znaczny zastęp niezrównanej i doskonale uzbrojonej piechoty, dlatego wolał z nimi rozpocząć układy.
Zdawało się przez jakiś czas, że Werner zgadza się na nie, gdyż rozmawiał spokojnie z Krzeczowskim i słuchał uważnie wszelkich obietnic, jakich mu przeniewierczy pułkownik nie szczędził. Żołd, z którym Rzeczpospolita była zalegała, miał być natychmiast za ubiegły czas i za rok jeszcze z góry wypłacony. Po roku knechtowie1115 mogli się udać, gdzie by chcieli, choćby nawet do obozu koronnego.
Werner niby namyślał się, ale tymczasem wydał cicho rozkazy, by bajdaki przysunąć do siebie tak, aby utworzyły jedno zwarte koło. Na okręgu tego koła stanął mur piechurów, ludzi rosłych i silnych, przybranych w żółte kolety1116 i takiejże barwy kapelusze, w zupełnym szyku bojowym, z lewą nogą wysuniętą naprzód do strzału i z muszkietami przy prawym boku.
Werner z obnażoną szpadą w ręku stał w pierwszym szeregu i namyślał się długo.
Na koniec podniósł głowę.
– Herr Hauptmann1117! – rzekł – zgadzamy się!
– Nie stracicie na nowej służbie! – zawołał z radością Krzeczowski.
– Ale pod warunkiem…
– Zgadzam się z góry.
– Jeśli tak, to i dobrze. Nasza służba u Rzeczypospolitej kończy się w czerwcu. Od czerwca pójdziemy do was.
Przekleństwo wyrwało się z ust Krzeczowskiego, powstrzymał jednak wybuch.
– Czy kpisz, mości lejtnancie? – spytał.
– Nie! – odparł z flegmą Werner. – Nasza cześć żołnierska każe nam układu dotrzymać. Służba kończy się w czerwcu. Służymy za pieniądze, ale nie jesteśmy zdrajcami. Inaczej nikt by nas nie najmował, a i wy sami nie ufalibyście nam, bo kto by wam ręczył, że w pierwszej bitwie nie przejdziem znowu do hetmanów?
– Czego tedy chcecie?
– Byście nam dali odejść.
– Nie będzie z tego nic, szalony człowiecze! Każę was w pień wyciąć.
– A ilu swoich stracisz?
– Noga z was nie ujdzie.
– Połowa z was nie zostanie.
Obaj mówili prawdę; dlatego Krzeczowski, chociaż flegma Niemca wzburzyła w nim wszystką krew, a wściekłość poczynała go dławić, nie chciał jeszcze rozpoczynać bitwy.
– Nim słońce zejdzie z łachy – zawołał – namyślcie się, po czym każę cynglów ruszać.
I odjechał pośpiesznie w swojej podjazdce, by się z Chmielnickim naradzić.
Nastała chwila oczekiwania. Bajdaki1118 kozackie otoczyły ciaśniejszym pierścieniem Niemców, którzy zachowywali chłodną postawę, jaką tylko stary i bardzo wyćwiczony żołnierz zdoła zachować wobec niebezpieczeństwa. Na groźby i obelgi wybuchające co chwila z kozackich bajdaków odpowiadali pogardliwym milczeniem. Był to prawdziwie imponujący widok tego spokoju wśród coraz silniejszych wybuchów wściekłości ze strony mołojców1119, którzy potrząsając groźnie spisami1120 i piszczelami1121”, zgrzytając zębem i klnąc oczekiwali niecierpliwie hasła do boju.
Tymczasem słońce skręcając od południa ku zachodniej stronie nieba zdejmowało z wolna swoje złote blaski z łachy, która stopniowo pogrążała się w cieniu.
Na koniec pogrążyła się zupełnie.
Wówczas zagrała trąbka, a zaraz potem głos Krzeczowskiego ozwał się z daleka:
– Słońce zeszło! Czy już namyśliliście się?
– Już – odparł Werner i zwróciwszy się ku żołnierzom machnął obnażoną
1112
1113
1114
1115
1116
1117
1118
1119
1120
1121