Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem - Генрик Сенкевич страница 55
Husaria natknęła się na kurzeń paszkowski, który stanowił gwardię hetmańską i w środku którego był sam Chmielnicki. Nagle krzyk straszny rozległ się po wszystkich szeregach zaporoskich: wielka chorągiew malinowa zachwiała się i padła.
Ale w tej chwili Krzeczowski na czele pięciu tysięcy swoich semenów1154 ruszył do boju. Siedząc na bułanym ogromnym koniu, leciał w pierwszym szeregu, bez czapki, z szablą nad głową, zgarniając przed sobą rozproszonych Niżowców1155, którzy spostrzegłszy nadchodzącą pomoc, choć i bez ordynku1156 wracali do ataku. Bitwa zawrzała w środku linii na nowo.
Na obu skrzydłach szczęście również nie dopisało Chmielnickiemu. Tatarzy, po dwakroć odparci przez wołoskie1157 chorągwie i semenów Potockich, stracili całkiem ochotę do boju. Pod Tuhaj-bejem ubito dwa konie. Zwycięstwo przechyliło się stanowczo na stronę młodego Potockiego.
Bitwa jednak nie trwała już długo. Ulewa, która od niejakiego czasu wzrastała coraz bardziej, wkrótce zwiększyła się do tego stopnia, że przez fale dżdżowe świata nie było widać. Już nie strugi, ale potoki deszczu spadały na ziemię z otwartych upustów niebieskich. Step zmienił się w jezioro. Zrobiło się tak ciemno, że o kilka kroków człowiek człowieka nie odróżniał. Szum deszczu głuszył komendę. Zamoczone muszkiety i samopały1158 umilkły. Samo niebo położyło koniec rzezi.
Chmielnicki, przemoczony do nitki, wściekły wpadł do swego taboru. Nie przemówił do nikogo ani słowa. Rozbito mu namiocik ze skór wielbłądzich, pod który schroniwszy się siedział samotny przeżuwając gorzkie myśli.
Ogarniała go rozpacz. Teraz dopiero pojął, jakiego to jął się dzieła. Oto był pobity, odparty, niemal złamany w bitwie z tak małymi siłami, że słusznie mógł je za podjazd uważać. Wiedział on, jak wielką była siła odporna wojsk Rzeczypospolitej, i brał to w rachubę, gdy się na wojnę odważył, a przecie przeliczył się. Tak przynajmniej zdawało mu się w tej chwili, więc chwytał się za podgolony łeb i pragnął rozbić go o pierwsze spotkane działo. Cóż dopiero, gdy przyjdzie mieć sprawę z hetmanami i z całą Rzecząpospolitą?
Rozmyślania przerwało wejście Tuhaj-beja.
Oczy Tatara pałały wściekłością, twarz była blada, a zęby błyskały zza warg nieobrosłych wąsem.
– Gdzie łupy? gdzie jeńcy? gdzie głowy wodzów? gdzie zwycięstwo? – pytał ochrypłym głosem.
Chmielnicki zerwał się z miejsca.
– Tam! – odparł gromko, ukazując w stronę koronnego taboru.
– Idźże tam! – ryknął Tuhaj-bej – a nie pójdziesz, to cię na sznurze do Krymu powiodę.
– Pójdę! – rzekł Chmielnicki – pójdę dziś jeszcze! łupy wezmę i jeńców wezmę, ale ty zdasz sprawę chanowi, bo łupu chcesz, a boju unikasz!
– Psie! – zawył Tuhaj – ty gubisz wojsko chanowe!
I chwilę stali naprzeciw siebie, parskając nozdrzami jak dwa odyńce1159. Ochłonął pierwszy Chmielnicki.
– Tuhaj-beju, uspokój się! – rzekł. – Fala przerwała bitwę, gdy Krzeczowski złamał już dragonię1160. Ja ich znam! Jutro już z mniejszą furią bić się będą. Step rozmięknie do reszty. Husaria ulegnie. Jutro wszyscy będą nasi.
– Rzekłeś! – burknął Tuhaj-bej.
– I dotrzymam. Tuhaj-beju, mój przyjacielu, chan mi cię na pomoc przysłał, nie na biedę.
– Przyrzekałeś zwycięstwa, nie klęski.
– Wzięto trochę jeńców z dragonii, których ci oddam.
– Oddaj. Każę ich na pal powbijać.
– Nie czyń tego. Puść ich wolno. To ludzie ukrainni spod chorągwi Bałabana, poślem ich, by dragonów na naszą stronę przeciągnęli. Będzie tak jak z Krzeczowskim.
Tuhaj-bej udobruchał się; spojrzał bystro na Chmielnickiego i mruknął:
– Wężu…
– Chytrość tyle co męstwo warta. Jeśli dragonów do zdrady namówim, noga z taboru nie ujdzie – rozumiesz!
– Potockiego ja wezmę.
– Dam ci go – i Czarnieckiego także.
– Daj teraz gorzałki, bo zimno.
– Zgoda.
W tej chwili wszedł Krzeczowski. Pułkownik był ponury jak noc. Przyszłe pożądane starostwa, kasztelanie, zamki i skarby zasunęły się jakby mgłą po dzisiejszej bitwie. Jutro mogą zniknąć całkowicie, a może z owej mgły wynurzy się zamiast nich stryczek lub szubienica. Gdyby nie to, że pułkownik, wydawszy Niemców hetmańskich spalił za sobą mosty – byłby z pewnością teraz rozmyślał, jak z kolei zdradzić Chmielnickiego, a przejść z semenami do obozu Potockiego.
Ale było to już niemożebne.
Siedli tedy we trzech nad gąsiorem gorzałki i poczęli pić w milczeniu. Szum ulewy ustawał z wolna.
Zmierzchało.
Pan Skrzetuski, wyczerpany z radości, osłabły, blady, leżał nieruchomie na teledze1161. Zachar, który go pokochał, kazał swoim Kozakom rozpiąć i nad nim wojłokowy1162 daszek. Namiestnik słuchał posępnego szumu ulewy, ale w duszy było mu widno, jasno, błogo. Oto jego husarze pokazali, co umieją, oto jego Rzeczpospolita dała opór godny swego majestatu, oto pierwszy impet kozackiej burzy rozbił się już na ostrzach włóczni wojsk koronnych. A przecie są jeszcze hetmani, jest książę Jeremi1163 i tylu panów, tyle szlachty, tyle potęgi, nad tym wszystkim zaś król – primus inter pares1164.
Duma podnosiła piersi pana Skrzetuskiego, jak gdyby cała ta potęga była w nim teraz.
W poczuciu jej, po raz pierwszy od czasu utraty wolności na Siczy1165, poczuł pewną litość nad Kozakami: „Winni są, ale i zaślepieni, gdy z motyką na słońce się porwali” – pomyślał. Winni są, ale nieszczęśliwi, gdy dali się porwać jednemu człowiekowi, który ich na oczywistą zgubę prowadzi.
Potem myśl jego wędrowała dalej. Nastanie spokój, a wówczas każdy o swym
1154
1155
1156
1157
1158
1159
1160
1161
1162
1163
1164
1165