Brühl, tom pierwszy. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Brühl, tom pierwszy - Józef Ignacy Kraszewski страница 6
Pauli wychylił drugi kielich, językiem o podniebienie plasnął, ręką począł w powietrzu, jakby lot ptaka naśladować i rzekł:
– O! co za wino, co za wino! to jest tego rodzaju napój, że każdy następny kieliszek, coraz lepiéj smakuje. Jest ono, jak dobry przyjaciel, którego im bliżéj poznajemy, im w ściślejszy z nim wchodzimy związek, tém się więcéj przywiązujemy do niego.
Ale Brühl, kochany Brühl, jeśli nadejdą depesze, jeśli N. Pan zawoła, jeśli będzie trzeba koncypować list do Berlina lub do Warszawy, albo do Wiednia…
Odwrócił głowę z pytaniem, ale trzeci kieliszek nalewał.
– Panie radzco, taki jeden gąsiorek dla pana? Cóż to jest? To tylko exhilaracya niewinna, to stimulans6, to… nic.
– Masz słuszność, Brühl; nie takie się już rzeczy o nasze głowy obijały. Zaśmiał się radzca. Najgorsza rzecz mieszać trunki. Któż może wiedziéć, w jakich one są z sobą stosunkach? Trafi się nieprzejednany wróg, naprzykład austryackie wino z francuzkiém: zaczynają iść na udry w żołądku i głowie, a człowiek pokutuje. Ale gdy się pije jedno uczciwe, rozumne, dojrzałe wino, nie ma niebezpieczeństwa: gospodaruje sobie w człowieku spokojnie i nic złego nie uczyni.
To mówiąc radzca jadł mięso przypieczone i oblane sosem zawiesistym, a coraz tokajem popijał i uśmiechał się. Brühl stał, patrzał, a gdy kielich się wypróżniał, wziął na się podczaszostwo i dolewał pilno.
Naostatek z talerzy było jak zmieciono, chléb znikł, zostało tylko pół gąsiorka wina.
Pauli wzdychał patrząc i mruczał:
– A depesze?
– Lecz czyż pan się może lękać?
– Masz słuszność, gdybym się lękał byłbym tchórzem, a nie ma nic nikczemniejszego w świecie nad to stworzenie. Nalewaj: za twe zdrowie! Dojdziesz wysoko!
W głowie mi się jaśniéj robi! Zdaje się że słońce wyszło z za chmur, bo teraz mi dopiéro weselszém się wszystko wydaje. Czuję się w werwie do stylizowania i utnę coś porządnego. E! gdyby mi dziś co solonego król pisać dał!! e! e! to bym dopiéro przyprawił!
Brühl ciągle naléwał.
Radzca patrzał na gąsiorek który u dołu był szerszy i jeszcze na czas jakiś starczyć obiecywał.
– Nie mam się czego lękać – przemówił Pauli jakby dla uspokojenia samego siebie – nie wiem, czy wy to pamiętacie: raz pomnę dzień był upalny, N. Pan posłał mnie do téj nieszczęśliwéj bogini, która się zwała Cosel; tam mnie utraktowano zdradzieckim sektem szumiącym. Smaczny był jak oto ten tokaj, ale pełen zdrady. Wyszedłszy w ulicę, poczułem wirowanie dokoła. O! źle, a trzeba było iść pisać depesze. Dwóch dworzan podało mi ręce, zdało mi się że lecę, że mam skrzydła; posadzili mnie u stołu, musieli mi pióro umoczone dać w rękę, papier położyć przedemną: król powiedział słów kilka i depesza urodziła się, jak mi mówiono, cudowna! Ale nazajutrz i po dziś dzień, zabij, nie wiem com pisał. Dosyć że było dobrze i król śmiejąc się, na pamiątkę tego aktu, dał mi pierścień z szafirem.
Z gąsiorka lało się a lało do kielicha, z kielicha przelewało do gardła. Radzca gładził się po piersiach i uśmiechał.
– Psia służba – odezwał się cicho – ale wino jakiegoby człowiek nie powąchał gdzieindziéj.
Gąsiorek przy opowiadaniach i westchnieniach doszedł do końca. Ostatni kieliszek był nieco mętny, Brühl chciał go usunąć.
– Tyranie! – krzyknął radzca – co czynisz! Natura wydzieliła te części nie dla tego aby je wylano, lecz by ukryć na dnie prawdę winną: eliksir, sama treść i części pożywne.
Gdy Pauli sięgnął po kielich, Brühl z pod stołu dobył drugiego gąsiorka. Na widok jego radca chciał wstać, lecz radość go przykuła do krzesła.
– Co to jest? – krzyknął. – Co ja widzę?
– Nic, nic – rzekł paź pocichu – jest to drugi tom dzieła, zawierający konkluzyą jego i kwintessencyę. Nieszczęściem, – mówił paź wesoło – starając się o dzieło kompletne dla pana radzcy, który lubisz literaturę…
Pauli obie ręce skrzyżował na piersiach i głowę skłonił.
– Któżby takiéj literatury nie lubił! – westchnął.
– Starając się o dzieło kompletne – kończył chłopak – nie mogłem dostać obu tomów jednego wydania. Ten tom drugi – rzekł, podnosząc zwolna flaszkę omszoną – jest starszéj pierwotnéj edycyi: editio princeps7.
– Ach! – podsuwając kielich, zawołał Pauli – tego gotyku szacownego naléj mi jedną stronnicę: nadużywać szanownéj starożytności nie trzeba.
– Ale co po niém gdy zwietrzeje, i duch wieków z niego uleci!
– Prawda! stokroć prawda; ale depesze! depesze! – zawołał Pauli, ruszając ramionami.
– Depesze dziś nie przyjdą, drogi popsute.
– A! gdyby się tam mosty połamały! – westchnął Pauli.
Nalano kieliszek, Pauli pił.
– To wino tylko sam król pije, gdy się czuje nie zdrów – szepnął Brühl.
– Panaceum universale!8 Żadne usta kobiety słodsze być nie mogą.
– O! o! – przerwał młodzieniec.
– Dla waści – mówił radzca – to co innego, dla mnie one straciły już słodycz wszelką; ale wino! wino, to nektar, który do zgonu nie może postradać uroku swego.
Gdyby nie te depesze!
– A cóż? depesze! czyż jeszcze…
– Prawda! kat je bierz!
Radzca dopijał, ale tak jakoś szybko po sobie następujące libacye, widocznie go rozmarzać poczynały. Ociężał, w fotelu siadł, uśmiechał się, oczy mrużył.
– Teraz maleńka drzémka i…
– Ale butelkę dokończyć potrzeba! – nalegał paź.
– Zapewne, to obowiązek uczciwego człowieka, nie porywać się lub dokonać dzieła; prawda? – rzekł radzca – co rzeczą sumienia jest, winno sumiennie być dopełnione.
Dolawszy kieliszek ostatni, Brühl wysunął z za okna fajkę i worek z tytuniem.
– Radzco, a fajka?
– Aniele mój! – zawołał Pauli otwierając oczy – i o tém pamiętałeś.
6
7
8