Brühl, tom pierwszy. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Brühl, tom pierwszy - Józef Ignacy Kraszewski страница 7

Brühl, tom pierwszy - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Radzca chciwie dym ciągnął.

      – Dyable mocne tobacco9.

      – Królewskie – rzekł paź.

      – Ale bo i król mocniejszy odemnie, hę?

      Widocznie tytuniem upojony, już mruczał tylko stary; pociągnął jeszcze parę razy: fajka mu z rąk wysunęła się na ziemię, głowę na piersi spuścił i począł w lewo ją pochyliwszy, chrapać okrutnie. Przez półotwarte usta dobywał się dźwięk dziwny i niemiły.

      Brühl popatrzał, uśmiechnął się, cicho na palcach podszedł ku drzwiom i wysunął w korytarz; tu chwilę postawszy, pobiegł do przedpokoju króla.

      Młody, strojny, wielkiego tonu chłopak, w paziowskiém także ubraniu, z pańską minką, zatrzymał go wchodzącego.

      Był to Antoni hr. Moszyński. Twarzyczka jego biała, włosy czarne, rysy nie piękne, ale wyraziste, oczy błyszczące ogniem wielkim, a nadewszystko postawa arystokratyczna i wymuszone nieco maniery, odznaczały go między innemi paziami do osoby króla przywiązanymi. Razem z Sułkowskim był długo przy królewiczu, czasowo teraz dostał się do Augusta II, który, jak mówiono, lubił jego zręczność, żywość i bystre pojęcie. Prorokowano mu naówczas świetną przyszłość.

      – Brühl? – zapytał – gdzieś ty był?

      Paź się nieco zawahał z odpowiedzią.

      – W marszałkowskiéj sali.

      – Na ciebie służba przypada.

      – Wiem, alem się nie opóźnił.

      Spojrzał na zegar stojący w kącie.

      – Już myślałem – dodał śmiejąc się i z nogi na nogę przechylając Moszyński – że mi ciebie zastępować przyjdzie.

      Przez twarz Brühla przeleciał jakby cień, ale natychmiast się wyjaśniła.

      – Panie hrabio – rzekł łagodnie – wam faworytom pana wolno chybić godzinę i dać się zastąpić; mnie wysługującemu się i biednemu, byłoby to niedarowaném.

      Skłonił się bardzo nizko.

      – Zastępowałem nieraz drugich, ale mnie nikt.

      – Chcesz powiedzieć że cię nikt zastąpić nie jest w stanie: – podchwycił Moszyński.

      – O! panie hrabio, godziż się tak ze mnie biédnego prostaczka żartować? ja się tego uczę, w czém panowie jesteście mistrzami!

      Skłonił się znowu.

      Moszyński podał mu rękę.

      – Z wami – rzekł – wojować na słówka niebezpiecznie, wolałbym na szpady.

      Brühl skromną przywdział postawę.

      – W niczem sobie żadnéj nie przyznaję wyższości – dodał cicho.

      – No, szczęśliwéj służby! – zawołał Moszyński. – ot wasza godzina: do widzenia.

      To mówiąc wyszedł z przedpokoju.

      Brühl odetchnął. Zwolna skierował się ku oknu. Stanął w niém i zdawał się obojętnie spoglądać w podwórca wyłożone kamiennemi posadzkami i wyglądające jak sale olbrzymie… Tuż pod nim kręcił się mnogi, zajęty i czynny dwór pański. Wojskowi w pysznych zbrojach i mundurach, szambelanowie w sukniach szytych od złota, kamerdynerowie i służba, nie zliczona czeladź pańska zwijała się z pośpiechem; kilka lektyk stało u wschodów, a żółto postrojeni tragarze czekali na swych panów; daléj powozy galowe i konie wierzchowe, niemieckie i polskie zaprzęgi, hajduki w ponsach, kozacy: wszystko to cicho dosyć sprawując się mieszało w jedną pstrą i malowniczą całość.

      Szambelan wyszedł od króla.

      – Niema kresów? – spytał Brühla.

      – Dotąd nie przyszły.

      – Jak skoro je przyniosą, przychodź waćpan z niemi. Radzca Pauli?

      – Jest w sali marszałkowskiéj.

      – Dobrze, niech czeka.

      Brühl się z lekka skłonił.

      Pusto zaczynało się robić w pokoju i godzina blizka obiadu, rozpędzała ludzi.

      Brühl, wyglądając oknem z jakąś niecierpliwością, dojrzał nareszcie wpadającego w podwórce na zziajanym koniu pocztyliona z trąbką na plecach, w butach ogromnych i torbą skórzaną na piersi.

      W téjże chwili ruszył biegiem po wschodach i nim służba zdążyła odebrać opieczętowane pliki, już on je pochwycił. Srebrny blat10 stał przygotowany w antykamerze, Brühl złożył na nim papiery i wszedł do króla.

      August przechadzał się po pokoju z Hoymem. Zobaczywszy pazia, blat i papiéry, wyciągnął rękę, żywo rozerwał pieczęcie. On i Hoym zbliżyli się do stołu i przeglądali przywiezione listy.

      Brühl stał czekając.

      – A! – zawołał August – żywo niech Pauli przychodzi!

      Brühl nie ruszał się.

      – Idź po radzcę Pauli – powtórzył król niecierpliwie.

      Paź skłonił się i wybiegł, zajrzał do gabinetu. Pauli spał jak kamień. Powrócił co żywo do króla.

      – Pauli! – zawołał August widząc go wchodzącego.

      – N. Panie! – wyjąknął Brühl – Radzca Pauli.. radzca Pauli…

      – Jest tu?

      – Jest N. Panie.

      – Czemuż nie przychodzi?

      – Radzca Pauli – spuszczając oczy dodał paź – jest nieco niedysponowany.

      – Gdyby był konającym to mi go tu przyprowadź – krzyknął król – niech obowiązek spełnia, potém skona kiedy chce.

      Brühl wybiegł, znowu wpadł do gabinetu, popatrzał na śpiącego, uśmiechnął się i wrócił do króla. Augusta oczy pałały rosnącym gniewem, zaczynał blednąć, co było najgorszym znakiem; gdy się stawał biały, wówczas ludzie na widok jego drżeli.

      Brühl niemy, wyprostowany u drzwi się zatrzymał.

      – Pauli! – zawołał król tupiąc nogą.

      – Radzca Pauli jest w tym stanie…

      – Pijany? – podchwycił August – A, stary wieprz obrzydły! Gdyby się choć na tych kilka godzin umiał powstrzymać od picia.

      Zlejcie

Скачать книгу


<p>9</p>

tobacco (hiszp.) – tytoń. [przypis edytorski]

<p>10</p>

blat – dawniej: taca, płaski półmisek. [przypis edytorski]