Pamiętnik pani Hanki. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pamiętnik pani Hanki - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 8

Pamiętnik pani Hanki - Tadeusz Dołęga-mostowicz

Скачать книгу

zapytałam:

      – Czy stryj myśli o Myśliwskim?

      – Ach, cóż znowu – skrzywił się ironicznie. – Klub Myśliwski to jest przeszłość, która już dla mnie nigdy nie wróci. Mówię o takiej szulerni, która nosi szumne miano klubu i gdzie po cichu uprawiamy hazard.

      – Mój stryju! Po co stryj tam chodzi?! – powiedziałam z wyrzutem.

      – O, tam bywa sporo osób godnych szacunku. Wystarczy ci, jeżeli powiem, że nawet policja zagląda tam co parę dni. Co prawda, nie dla przyjemności zagrania w pokera lub bridża, ale przecież i robienie rewizji w lokalu też jest emocjonującą grą.

      W milczeniu opuściłam głowę. Pomyśleć, jak nisko upadł ten świetny pan, który kiedyś uchodził za jednego z najwykwintniejszych bonvivantów, za wymarzoną partię, za dżentelmena pierwszej klasy…

      Potwierdziło się to, co mówił ojciec: ten człowiek żyje z szulerki. A w każdym bądź razie jeżeli nawet nie oszukuje przy kartach, utrzymywanie się z nich nikomu nie przynosi chluby. Stryj poprawił monokl i oglądając swoje doskonale utrzymane paznokcie, ciągnął:

      – Mogłabyś od niechcenia zapytać Tota, czy ostatnio nie grywa. To przypomniałoby mu klub. Albo na przykład dać mu jakiś banknocik i powiedzieć, żeś to znalazła na ulicy. Jeżelibyś do tego dodała prośbę, by spróbował szczęścia z tym banknotem… Więcej niczego od ciebie bym nie żądał.

      Zrozumiałam. Chciał ode mnie, bym stała się jego wspólniczką i zajęła się zwabieniem Tota do szulerni, by tam go ograno. Było to w gruncie rzeczy obrzydliwe. Od razu straciłam cały sentyment do stryja. Stokroć wołałabym mu sama dać pieniądze i zaproponowałam to nawet z dużym naciskiem. Odmówił jednak stanowczo.

      Przyszło mi na myśl, że ostatecznie dla Tota taka przegrana istotnie nic nie znaczyła. A dobrze byłoby, gdyby choć w taki sposób został ukarany za swą zarozumiałość. No i za tę głupią Muszkę. Jednak po dłuższym zastanowieniu doszłam do przekonania, że czułabym do siebie wstręt, gdybym wzięła udział w tej machinacji. Stryjowi powiedziałam oczywiście, że się zgadzam. Miałam już pomysł zaaranżowania tej sprawy w inny sposób.

      Zaraz po wyjściu stryja zatelefonowałam do owego Tonnora. Przyznam się, że serce mi mocno biło, gdy czekałam, aż się odezwie. Nigdy nie dzwoniłam do nieznajomych mężczyzn tego typu. W tej chwili postanowiłam sobie, że zachowam wszystkie środki ostrożności. W domu zostawię list z jego adresem i z poleceniem, by mnie tam szukano, jeżeli nie wrócę do określonej godziny, a do torebki wezmę rewolwer Jacka.

      W słuchawce odezwał się niski głos męski. Zapytałam, czy mówię z panem Robertem Tonnorem, a gdy potwierdził, powiedziałam:

      – Proszę pana, nie podam panu swego nazwiska, bo nie ma ono dla pana żadnego znaczenia i pragnęłabym je zachować w tajemnicy. Ale muszę widzieć się z panem. Mam do pana interes, interes dość ważny, zapewniam pana, by poświęcił pan mu kilka chwil czasu. Czy mógłby mnie pan przyjąć, powiedzmy, jutro w godzinach rannych?

      Był widocznie zaskoczony, gdyż odpowiedział:

      – A czy ja mam przyjemność panią znać?

      – Nie, proszę pana.

      – Może z widzenia?…

      – Nigdy pana nie widziałam.

      – Więc jakiego rodzaju może pani mieć interes do mnie? Bo uprzedzam z góry, że jeżeli to ma być odkurzacz, krawaty czy patentowana maszynka do golenia, to wszystko już posiadam.

      Omal nie zaśmiałam się i powiedziałam mu, że to nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Wówczas on zamyślił się i oświadczył, że jutro nie dysponuje czasem. Natomiast może mnie przyjąć dzisiaj o ósmej.

      Nie miałam wyboru, ponieważ zaś chciałam sprawę tej biednej Halszki załatwić jak najprędzej – zgodziłam się.

      Ubrałam się w czarną suknię i nie wzięłam żadnej biżuterii (po takim człowieku wszystkiego przecież można się spodziewać). Włożyłam tylko obrączkę i mały sznur pereł. Perły ostatnio wchodzą znów w modę. Napisałam list, znalazłam w szufladzie rewolwer Jacka, przeżegnałam się i wyszłam.

      Bóg wie, co mnie może spotkać.

      Sobota

      Opowiem wszystko po porządku. Gdy wczoraj wchodziłam na schody jego domu, kolana trzęsły się pode mną. Na drzwiach nie było żadnej tabliczki. Przeżegnałam się i nacisnęłam guzik dzwonka. Aż przeraziłam się, gdyż drzwi niemal natychmiast się otworzyły. Przede mną stał wysoki, barczysty brunet o szarych przenikliwych oczach. Miał na sobie granatowe ubranie i czarny krawat. (Czyżby był w żałobie?) Wyglądał zupełnie przyzwoicie. Nawet przystojny.

      Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i powiedział:

      – Proszę. Czekałem na panią.

      Głos miał niski i raczej przyjemny. I pomyśleć, że takiego człowieka można spotkać na ulicy czy w kawiarni, wcale nie wiedząc, że jest to niebezpieczny szantażysta.

      – Nie zajmę panu więcej niż pięć minut czasu – powiedziałam, chcąc przejść dalej. Nie mogłam przecież zdejmować futra. On jednak z jakąś bezczelną stanowczością po prostu wziął mnie za kołnierz, mówiąc:

      – Pani będzie łaskawa jednak zdjąć futro, bo u mnie jest gorąco i później się pani zaziębi.

      Czyż miałam się z nim szamotać? Straszny człowiek. Mieszkanko było nieduże, ale zupełnie przyzwoicie urządzone. Wskazał mi fotel i usiadłszy naprzeciw, zapytał:

      – Czym mogę pani służyć?

      – Jestem przyjaciółką Halszki Korniłowskiej – zaczęłam niezbyt pewnie.

      Z lekka podniósł brwi, mówiąc:

      – Bardzo mi miło…

      – Nie chcę, by pan mnie źle zrozumiał. Przyszłam do pana, by mu wyjaśnić pewne rzeczy.

      – Wyjaśnić? Jakie rzeczy?

      – To jest doprawdy bardzo intymne. Ale może pan być przekonany, że umiem zachować tajemnicę. Otóż, chociaż panu się wydaje, że Halszka stroni od pana, chcę go upewnić, że jest wprost przeciwnie. Ona wciąż pana kocha.

      Postarałam się w te swoje słowa włożyć jak najwięcej głębokiego przekonania. On jednak zrobił jakąś dziwną minę i powiedział:

      – Być może, proszę pani. Ale to nie jest dla mnie znów tak wielką rewelacją.

      Pomyślałam, że swoją drogą nie brakuje mu bezczelności. Dlatego tylko, że jest taki przystojny i że ma ten chłodny wyraz oczu, sądzi, że kobiety muszą się w nim kochać, i uważa to za rzecz zwyczajną. Z przyjemnością rzuciłabym mu wprost w twarz, że Halszka go nienawidzi. Należało jednak dyplomatyzować.

      – Tym lepiej, że pan o tym wie – zauważyłam. – Ja co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości. Jestem jej bliską przyjaciółką. Ale widzi pan, są

Скачать книгу