Dr. Murek zredukowany. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 14
Drzwi do gabinetu otworzyły się i Murek usłyszał ostatnie słowa rozmowy:
– Ani miesiąca dłużej – podniesionym głosem mówił adwokat.
– Nie będziesz pan taka świnia – odpowiedział klijent, który zresztą stropił się, ujrzawszy Murka.
Był to Stawski, znany w mieście niebieski ptak o złotych piórach. Niemal co roku bywał aresztowany lub poszukiwany przez policję, znikał, ukrywał się zagranicą, lecz zawsze wracał i zawsze od wszelkich zarzutów umiał się wykręcić. Posądzano go o przemytnictwo, o handel narkotykami, o różne oszustwa i kombinatorstwo, lecz niczego mu nie dowiedziono.
– O wilku mowa – zwrócił się z uśmiechem do Murka, połyskując złotemi zębami. – Uszanowanie panu doktorowi.
Murek niechętnie podał mu rękę. Dawniej w magistracie zbywał go kiwnięciem głowy. Teraz miał ochotę powiedzieć, że słyszał koniec rozmowy i że nie o nim, ani o wilku była mowa, lecz o Boczarskim i o świni. Powstrzymał się jednak, gdyż przemogła ciekawość.
– O mnie? – spytał. – Nie przypuszczałem, by moja osoba mogła być interesująca o tyle…
– Pan Leon Stawski – odezwał się pośpiesznie mecenas – wspominał właśnie, że pan doktór obejmuje jakieś poważne stanowisko w naszej skarbowości.
– To nieprawda – wzruszył ramionami Murek.
Zauważył przytem, że tamci dwaj zamienili szybkie spojrzenia. Stawski klasnął w ręce i, wkładając monokl w oko, powiedział:
– Ach, czego to ludzie nie wymyślą. No, na mnie czas. Moje uszanowanie panu doktorowi, padam do nóżek kochanego mecenasa. Cześć, cześć…
Po wejściu do gabinetu, Murek skonstatował, dlaczego nie dobiegał zeń żaden dźwięk. Drzwi były grubo obite i zasłonięte ciężką kotarą, ściany pokryte dywanami.
– Co za tupet ma ten wstrętny żydziak – zaczął Boczarski, wskazując Murkowi krzesło. – Nie znoszę go organicznie.
– Przyjemny nie jest – powściągliwie bąknął Murek.
Mecenas widocznie uznał za niewystarczające swoje określenie, gdyż uważał za stosowne usprawiedliwić wizytę Stawskiego:
– Broniłem go kiedyś i dotychczas nie mogę od tego jegomościa odczepić się. No, tak. Los adwokata. A czemże to panu mogę służyć?
Murek przysunął swój fotel:
– Przychodzę do pana mecenasa i jako do adwokata i jako do człowieka, który przypadkowo był świadkiem początku moich nieszczęść. Czy przypomina pan mecenas sobie naszą rozmowę sprzed miesiąca, gdyśmy wracali wieczorem od państwa Horzeńskich?
– Owszem.
– A wie pan, że zostałem zwolniony z magistratu?
– Słyszałem o tem.
– Otóż postanowiłem powrócić na dawne stanowisko. Wymówiono mi pracę pod pozorem redukcji. Okazało się jednak, że przyczyną istotną były te oskarżenia, które miał rzucić na mnie Gąsowski. Oskarżenia od początku do końca, nieuzasadnione. Postanowiłem tedy obalić je. Lecz niepodobna walczyć z wiatrakami, gorzej, z próżnią. Właściwie nie mam pojęcia, co mi zarzucają. I dlatego przyszedłem do pana prosić o możliwie szczegółową relację z owego bankieciku, a następnie o radę, w jaki sposób wystąpić o rehabilitację.
Boczarski oparł się o biurko, ruchem przyzwyczajenia wyciągnął mankiety, zapalił papierosa i zapytał:
– A pan jest pewien, że jakiekolwiek informacje nieprzychylne o panu będą przy bliższem i dokładniejszem sprawdzeniu pozbawione podstaw?
– Ręczę za to głową.
– Jest pan u adwokata. To jak u spowiednika. Tu ściany nie mają uszu…
– Nie wątpię, ale ja nic do ukrycia nie mam.
– Ha, tem lepiej – zgodził się Boczarski. – Więc w Klubie Urzędniczym mówiono wtedy tylko to, co panu powtórzyłem. Z tego niewiele da się wywnioskować. Osobiście wątpię, by Gąsowski zostawił Niewiarowiczowi polecenie usunięcia pana. To już była jego własna, że tak powiem, gorliwość. Nie mnie jednego zresztą zaskoczyła pańska dymisja. Przecie Niewiarowicz zawsze i głośno zachwycał się panem. I taka zmiana frontu. …Stąd wnioskuję, że zarzuty musiały być poważne. Jeżeli chodzi o to, co mówią w mieście, a co od czasu do czasu obija mi się o uszy, to jedni twierdzą, że pan kiedyś był zamięszany w jakąś aferę komunistyczną, inni, że na uniwersytecie był pan szefem bojówki faszystowskiej…
– Absurdy!
– Gdzie leży prawda niewiadomo, a dla pana, doktorze, najważniejsze, że to nikogo nie obchodzi.
– Jakto?
– Nie obchodzi. Tak, czy owak, czy był pan tem, czy tamtem, endeckim bojówkarzem, czy bolszewickim agitatorem, to nie zmienia sprawy. Powiem panu więcej: łatwiej i wygodniej jest kogoś usunąć, niż doszukiwać się konkretnych przeciw niemu dowodów. Słusznie nazwał pan swoje zamiary walką z próżnią i jeżeli o mnie chodzi, a ja, panie, znam życie, radzę na to wszystko machnąć ręką i poszukać nowej posady. Otóż to, nowej posady zwłaszcza…
– Pan daruje, mecenasie – przerwał Murek. – Ale moje postanowienie jest nieodwołalne.
Boczarski uśmiechnął się:
– Ha, w takim razie, musi pan wydobyć z magistratu papier, w którymby sprecyzowano zarzuty przeciw panu.
– Niewiarowicz mi takiego papieru nie da.
– No, więc cóż pan może zrobić? Nie napisze pan przecie skargi do sądu ani do ministerstwa, że wydalono pana nieprawnie. Zarząd bowiem miasta ma niezaprzeczone prawo redukowania pracowników, o ile uzna to za potrzebne.
– Niewątpliwie, ale nie z powodu gołosłownych oskarżeń.
– Jakich oskarżeń? Ma pan je na piśmie? Nie, a zatem co pan w skardze poda? Że po mieście chodzą takie a takie plotki?… Drogi doktorze, przecie jest pan prawnikiem!
– Tak, muszę panu mecenasowi przyznać rację. Czy zatem nie ma sposobu?…
Boczarski zaczął kiwać się w fotelu: