Dr. Murek zredukowany. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 16

Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-mostowicz

Скачать книгу

już uspokoić.

      – Proszę siadać i mówić – wskazał mu miejsce wojewoda.

      Murek niemal napamięć miał przygotowaną swoją skargę. Zwolniono go bez podania powodów, a tymczasem głośno mówi się, że zarzuca mu się nieprawomyślność. Otóż jest to niecne oszczerstwo. Murek w ciągu całego swego życia nie zrobił nic, coby mogło nasunąć cień podobnego podejrzenia. Wszystko da się sprawdzić, zbadać, przeprowadzić najdrobiazgowsze śledztwo. Murek błaga o to, jak o łaskę. I nie zwraca się do pana wojewody, jako do reprezentanta władzy, lecz jako do najwyższego autorytetu moralnego…

      Wojewoda słuchał uważnie i cierpliwie. Gdy Murek skończył, wojewoda uderzył dłonią w biurko:

      – Dobrze, panie doktorze. Powiem panu, że i ja słyszałem o tych zarzutach. Ale nim cośkolwiek postanowię, chcę wiedzieć prawdę. Czy może mi pan dać słowo honoru, że oskarżają pana niesłusznie?

      – Daję słowo honoru, panie wojewodo – powiedział uroczyście Murek, unosząc się z krzesła.

      – Dobrze. Wierzę panu. A teraz proszę uważać. Niemogę rozkazywać prezydentowi Niewiarowiczowi w kwestjach personalnych. Nie mam prawa. Nie mogę też prywatnie naciskać go w pańskiej sprawie, bo sam wykorzeniam protekcję. Ale obowiązek mi nakazuje wyświetlić rzecz całą. Słusznie i trafnie zauważył pan, co jest świadectwem pańskiego państwowego myślenia, że Prezydent Rzeczypospolitej, mianując mnie wojewodą, w imieniu narodu i państwa złożył w moje ręce nie tylko władzę, lecz i autorytet moralny. Otóż, jako stróż moralnych dóbr narodu i państwa na swoim odcinku, winienem dbać, by nie została zmarnowana część tych dóbr, jednostka wykształcona, uczciwa i pożyteczna. Zrozumiano?

      – O panu, jako o urzędniku i jako o człowieku, miałem najlepszą opinję. Zdolnych, uczciwych i przydatnych ludzi jest mało, bardzo mało i społeczeństwu, narodowi, państwu brak ich ciągle. Nic dziwnego, w dziedzinie materjału ludzkiego prowadzi się gospodarkę rabunkową. Ra-bun-ko-wą! A to jest najgorsze szaleństwo. Ludzi odpowiednich wyrzuca się na bruk, a idą w górę lizusy, hemoroidziarze i inne pierdzistołki. Administracja, skarbowość, samorządy, wszystko obsadzone jest nie ludźmi z męską inicjatywą, lecz kastratami, eunuchami, niezdolnymi do twórczego, radosnego rozmachu. A państwo nie może zmienić się w rupieciarnię paragrafów, biurokratyczną łamigłówkę, w ciuciubabkę dla pierdzistołków, w której każdy z za swego papirku pokazuje drugiemu język i woła „akuku”. Zawsze to mówię. Ale to nie ma nic do rzeczy. Więc co to pan chciał?… Aha! Zatem jest tak: każę sprawę zbadać, pana prezydenta Niewiarowicza rozpytam. Zostawi pan u mego sekretarza, pana Landy, swój adres, w ciągu trzech tygodni wezwę pana. Zrozumiano?

      – Tak jest, panie wojewodo.

      – Nic nie obiecuję, niczego nie przyrzekam, ale osobiście rzeczy dopilnuję. Oto wszystko. Czy mogę jeszcze czem służyć panu?

      Murek ze łzami w oczach zerwał się z miejsca, obtarł wilgotną dłoń o ubranie i tak nisko pochylił się, ściskając rękę wojewody, jakby zamierzał ją pocałować. Zresztą zrobiłby to z prawdziwą przyjemnością.

      Przez całą godzinę, czekając w korytarzu na przyjęcie u sekretarza Landy, wciąż powtarzał sobie półgłosem:

      – Wojewoda! Oto człowiek! Oto dygnitarz!

      Pełen był jak najlepszych nadziei. Nie popsuł mu nawet humoru fakt, że po przeszło godzinnem oczekiwaniu dowiedział się od woźnego, że pan sekretarz już dziś, jako po godzinie pierwszej, nikogo nie przyjmie.

      Zgłosił się nazajutrz. Tym razem musiał wypełnić karteczkę meldunkową, rodzaj przepustki i w kolejce został wywołany. Landy zanotował sobie adres Murka.

      – Czy w magistracie – zapytał – jest pańska ewidencja, curriculum vitae i t. d.?

      – Naturalnie.

      – No, to dobrze. Ech… znowu pisaniny będzie. Niech pana bogi pokochają, doktorze. Będę musiał nową teczkę założyć dla pańskiej sprawy. I to właściwie nie mam pojęcia, do którego skorowidza ją wciągnąć? To wcale nie należy do naszej kompetencji. Stary nie ma nic lepszego do roboty!…

      Murek uśmiechnął się pojednawczo:

      – A cóż ja miałem zrobić?

      – Czy ja wiem – wzruszył ramionami Landy – skarga do sądu, zabiegi w policji politycznej… Hm… W każdym razie niech pan złoży mi podanie. Przecie musi być jakaś podstawa postępowania. Sprawa nie może zacząć się ot tak, z powietrza. Stary wprowadziłby tu taki chaos, że choć łbem wal o ścianę.

      – Więc złożę jeszcze dziś podanie. A czy trzeba ostemplować?

      Landy aż podskoczył na fotelu:

      – No, oczywiście! I pan jest doktorem praw, byłym urzędnikiem samorządowym, a o takie rzeczy pan pyta! Znaczek stemplowy za trzy złote.

      Rozmowa z sekretarzem tylko nakrótko zachwiała optymizmem Murka. W gruncie rzeczy przyznawał mu rację. Sam zawsze był zwolennikiem bezwzględnego porządku i ścisłego przestrzegania przepisów. Sam wygląd Landy sprawiał Murkowi przyjemność. Tak powinni wyglądać wszyscy urzędnicy: schludnie, poważnie, godnie. U dygnitarzy już inaczej. Na wyższych szczeblach dopuszczalna, a nawet potrzebna jest indywidualność. Naprzykład, minister, albo wojewoda, a chociażby prezydent miasta. Każdy z nich musi czemś się wyróżniać…

      Przypomniał sobie Niewiarowicza. No, ten będzie miał minę, gdy wyrzucony przezeń Murek wróci do magistratu. A wróci triumfalnie, wielekroć mocniejszy, niż dawniej. Niewiarowicz upokorzony, będzie musiał przeprosić. Ale mało tego. Murek już potrafi wówczas dać mu do zrozumienia, kto kogo naprawdę trzyma w ręku. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

      Dr. Murek przymykał oczy i widział nadchodzący dzień swego powrotu. Jalcza, Więcek i wszystkie te pieski, które odwróciły się doń z chwilą dymisji ogonami, zaczną skakać na dwóch łapkach. W mieście, w innych urzędach, też nastąpi pierwszoklaśna konfuzja…

      A u Horzeńskich?… Tu, niestety, nie można było spodziewać się radykalnej zmiany nastroju. Teraz, kiedy wyszło najaw, o co Horzeńskiemu chodziło i na co miał nadzieję, po brutalnem zachowaniu się przyszłego teścia, dr. Murek nie spodziewał się powrotu dawnych, wprawdzie chłodnych, lecz poprawnych stosunków. Może to zresztą i lepiej. Po rozparcelowaniu Fastówki Horzeńskim zostanie niewielki kapitalik. Wyżyć – wyżyją, ale oczywiście nie na dotychczasowym poziomie. Niechże między nimi a zięciem nie będzie uczuć rodzinnych. Tem lepiej dla zięcia… Ani przez chwilę Murek nie zwątpił w Nirę. Ona nie da się przekabacić, a zbyt mało liczy się z wolą rodziców, by zdecydowała się przekreślić swoje uczucia do narzeczonego z tej jedynej racji, że zawiodły nieuczciwe projekty finansowe ojca.

      Widmo nowej zwłoki w wyznaczeniu daty ślubu rozwiewało się dzięki audjencji u wojewody. Murek był pewien, że najdalej za miesiąc wróci na poprzednie stanowisko. Tak w to wierzył, że poszedł do zakładów stolarskich i opłacił zwykłą ratę za zamówione meble. Umówił się tam też co do sprowadzenia z Czołnów i odrestaurowania tych antyków czołnowskich, które już faktycznie były jego własnością.

      Głównie też z zamiarem porozumienia się w tej sprawie poszedł któregoś dnia do willi na Wielką. Liczył też i na rozmowę z babunią, zamierzając

Скачать книгу