Dr. Murek zredukowany. Tadeusz Dołęga-mostowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 6
– Ja? – zdziwiła się i niespodziewanie roześmiała się wesoło i szczerze – ależ wprost przeciwnie!
Dziwnie onieśmielił go ten wybuch wesołości.
– Nie rozumiem – zająknął się – bardzo się cieszę, ale myślałem… Pani źle wygląda…
– Ach, rzeczywiście – spojrzała w lustro – przepraszam, panie Franku… Tak, tak, bolała mnie głowa. A… a cóż pan?… Dużo było dziś roboty z tym kontrolerem?
– Nareszcie skończyła się – zatarł ręce. – Gąsowski wyjechał.
– Samochodem? – zainteresowała się.
– Jakim samochodem?… Cóż znowu, koleją. Przypuszczam, że koleją, bo i przyjechał…
– Nie wiem, ktoś mi wspominał, że miał go zabrać pan Junoszyc swoim Mercedesem.
– Skądże… Wątpię…
– Może mi się przesłyszało – wzruszyła ramionami.
– A kto o tem mówił?
– Och, jakiż z pana nudziarz. Nie pamiętam – w jej głosie zabrzmiało zniecierpliwienie.
– Niech pani wybaczy, panno Niro – z nabożeństwem wziął jej rękę i pocałował, – zastanowiło mnie to… Ze względu na pana Junoszyca. Zresztą przypuszczałem, że wyjedzie. Niestety, nie mogliśmy przyjąć jego oferty…
Wydęła usta:
– Naturalnie. Ponieważ ja ośmieliłam się prosić pana o życzliwe ustosunkowanie się do tej sprawy… Naturalnie. O, nie, nie robię panu z tego zarzutu. W każdym razie już nigdy nie spróbuję obarczać pana swemi prośbami.
– Ale, panno Niro – zaśmiał się szczerze, – osobiście dla pani gotów byłbym ponieść największe straty, ale magistrat i miasto nie są moją własnością. Czyż pani nie bierze tego pod uwagę, że…
– Że pan chciał jaknajprędzej wykurzyć stąd człowieka, mając doń doprawdy bezzasadną niechęć. Owszem. Ale zapewniam pana, że to nie jest fair. Nie jest fair. I jeszcze panu powiem, że mężczyzna tego typu, co pan Junoszyc, nie potrzebuje ani mojej, ani niczyjej obrony. O, kto jak kto, ale on napewno nie!
Murek poczerwieniał. Chciał przekonać ją, że na odmowną decyzję w najmniejszym stopniu nie wpłynęły pobudki osobiste, chciał jaknajostrzej przywołać ją do porządku. Gorycz, oburzenie i ból, tak mu jednak skotłowały myśli, że tylko przygryzł wargi i spojrzał narzeczonej w oczy.
Zreflektowała się i machnęła ręką:
– Zresztą, co to mnie obchodzi. Mam wszakże nadzieję, że zmieni pan swoją metodę postępowania w stosunku do mnie w wypadku, gdybym została pańską żoną.
– Jakto… w wypadku? – wykrztusił i tak zbladł, że uznała za stosowne złagodzić sytuację:
– Gdy zostanę pańską żoną.
Gwałtownie chwycił ją za ręce:
– Panno Niro, Niro, błagam panią, niechże pani ma trochę dla mnie litości, odrobinę… serca… Pani nawet nie może sobie wyobrazić, jak panią kocham… jak…
Wargi mu drżały, głos wibrował. Pokrywał pocałunkami jej dłonie, tulił je do ust, do oczu, do czoła.
– O, przepraszam – rozległ się od drzwi głos pana Horzeńskiego. – Niro, daruj, ale pan Franciszek pożądany jest przy stoliku.
– Ależ, proszę bardzo – odpowiedziała chłodno.
Idąc do hallu, Murek stwierdził, że czoło, dłonie i twarz ma wilgotną od potu. Jeżeli ona to spostrzegła, mogła odczuć obrzydzenie. Niech djabli porwą te karty!
A karta szła mu tego wieczora, jak nigdy. Już w pierwszym robrze z niejakiem, a nawet z dużem ryzykiem zalicytował szlema w karo i zrobił go z kontrą. Nie uważał, lecz szczęście mu dopisywało. Po drugiej, wstając od stolika, był wygrany przeszło sto złotych. Najwięcej przegrał mecenas Boczarski i to najbardziej cieszyło Murka.
Panie już spały, oprócz babci, która wytrwale kibicowała synowi.
Murek wyszedł razem z Boczarskim, a że mieszkali przy jednej ulicy, musieli nadal znosić swoje towarzystwo, chociaż obaj nie byli tem zachwyceni. Deszcz ustał, niebo iskrzyło się gwiazdami, od rzeki ciągnął ostry, mroźny wiatr. Szli w milczeniu. Gdy przy kościele skręcali w Brzeską, mecenas zapytał:
– Od dawna zna pan radcę Gąsowskiego?
– Ja?… Dlaczego mecenas pyta?… Wcale go nie znałem.
– Hm… Szkoda, że doktór nie był na pożegnalnem śniadaniu w klubie. Dali dobre kaczki. Wcale nienajgorszy burgund.
– Mecenas był? – zdziwił się Murek.
– Ach, kogo tam nie było! Chyba ze trzydzieści osób. A jednak… pańska nieobecność zwróciła ogólną uwagę, doktorze.
– Moja? – wzruszył ramionami – cóż ja… Nie lubię takich bankietów.
Mecenas rzucił lekko:
– Różnie to komentowano.
– Co?
– Pańską nieobecność. Właśnie… Nawet Gąsowski głośno wyrażał zdziwienie, że pan jakby go unikał.
– Cóż w tem dziwnego. Nie rozumiem…
Boczarski ziewnął i machnął parasolem:
– Źle się wyraziłem. Gąsowski nie dziwił się, tylko stwierdził, że właściwie niema czemu się dziwić.
– Nie rozumiem – zniecierpliwił się Murek.
– Mój Boże, no nie słuchałem tego ze specjalną uwagą. Dał jakby do zrozumienia, że doktór go unika, gdyż nie chce przypomnieć mu swoją osobą jakichś dawnych historyj. Powiedział coś w tym rodzaju: – nazwisko pana Murka odrazu wydało mi się znajome, ale teraz już je dokładnie przypominam.
Murek stanął i wziął Boczarskiego za ramię:
– Ale, panie, ja nigdy go na oczy nie widziałem! Ja nie miałem z radcą Gąsowskim żadnych historyj! To jest jakieś nieporozumienie!
– Bardzo możliwe – obojętnie zgodził się mecenas.
– Więc cóż za pretensje?
– Czy ja wiem, drogi panie, – skrzywił się Boczarski – może pan miał w przeszłości takie, czy inne zdarzenia, które mogły się władzom nie podobać.
– Przecież nikogo nie okradłem, ani zamordowałem! – wybuchnął Murek.
– O