Trzej muszkieterowie. Александр Дюма
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzej muszkieterowie - Александр Дюма страница 15
– Służę panu – odrzekł Athos, zasłaniając się szpadą.
– Jestem na rozkazy – odparł d’Artagnan, krzyżując swoją.
Zaledwie dwa rapiry zetknęły się ze szczękiem, gdy oddział gwardji jego eminencji, pod dowództwem pana de Jussac, ukazał się z poza węgła klasztoru.
– Gwardziści kardynalscy! – krzyknęli jednocześnie Porthos i Aramis. – Panowie! szpady do pochwy! Panowie!
Lecz było już za późno. Dwaj walczący widziani byli w postawie nie pozostawiającej żadnej wątpliwości o ich zamiarach wojowniczych.
– Hola! – krzyknął Jussac, zbliżając się do nich i dając żołnierzom swoim znak, aby uczynili to samo – hola! panowie muszkieterzy, bijecie się tutaj? A zakaz?… cóż mi na to powiecie?
– O! bardzo szlachetni jesteście, panowie gwardziści – odrzekł Athos, pełen skrytej nienawiści, bo Jussac był najpierwszym z tych, którzy go atakowali w przeddzień. – My, gdybyśmy was widzieli bijących się, zaręczam, iż nie przeszkadzalibyśmy wam bynajmniej. Zostawcie więc swobodę, a będziecie mieli przyjemność, żadnego nie doznając trudu.
– Panowie – odparł Jussac – z żalem oświadczyć wam muszę, iż rzecz to niepodobna do spełnienia. Obowiązek przede wszystkiem. Szpady do pochwy, jeżeli łaska, i proszę za nami.
– Panie – odezwał się Aramis przedrzeźniając Jussaca – z wielką przyjemnością poszlibyśmy za uprzejmą radą waszą, gdyby to od nas zależało; ale niestety to niemożliwe: pan de Tréville zabronił nam tego. Idźcie więc w swoją drogę, to będzie dla was najlepiej.
Drwiny te doprowadziły Jussaca do rozpaczy.
– Siłą was zaprowadzimy z sobą, kiedy nas słuchać nie chcecie.
– Pięciu ich jest – rzekł półgłosem Athos – a nas tylko trzech; znowu będziemy pobici i trzeba nam będzie życie tu położyć, bo oświadczam, że jeśli zostaniemy pokonani, na oczy się kapitanowi nie pokażę.
Athos, Porthos i Aramis zbliżyli się do siebie w chwili, gdy Jussac ustawiał swych żołnierzy w szeregu.
Chwila ta wystarczyła d’Artagnanowi do namysłu, że nastręczała mu się jedna ze sposobności, stanowiących o życiu człowieka; należało więc uczynić wybór między królem i kardynałem i należało w nim wytrwać. Bić się, znaczyło to nie słuchać prawa, narażać głowę, znaczyło to na samym wstępie zrobić sobie nieprzyjaciela z ministra, potężniejszego nawet, niż sam król. Wszystko to przewidywał młodzieniec, dodajmy jednak na pochwałę jego, iż nie zawahał się ani na chwilę. I rzekł, zwracając się do Athosa i jego przyjaciół:
– Panowie! pozwólcie mi w słowach waszych małą uczynić poprawkę. Powiedzieliście, że trzej tylko jesteście, a mnie się wydaje, iż nas jest tutaj czterech.
– Przecież pan nie należysz do naszych – zauważył Porthos.
– To prawda – odrzekł d’Artagnan – ale jeżeli nie ubiorem, to duszą do was należę. Czuję to, iż serce mam muszkieterskie, i ono pociąga mnie do was.
– Na bok! młodzieńcze – wrzasnął Jussac, który po ruchach i wyrazie twarzy odgadywał zamiary d’Artagnana. – Pozwalam ci się oddalić. Uciekaj, pókiś cały.
D’Artagnan ani drgnął.
– Dzielny chłopiec z ciebie – powiedział Athos, ściskając mu rękę.
– No, dalej! – wołał Jussac.
Athos, Porthos i Aramis spojrzeli na młodzieńca.
Wszystkim trzem tkwiła w myśli młodość d’Artagnana i lękali się jego braku doświadczenia.
– I tak trzech by nas tylko było, z których jeden ranny, bo to dziecko jeszcze – mówił Athos – pomimo to powiedzą, iż było nas czterech.
– Tak, lecz cofać się!… – odpowiedział Porthos.
– Trudno – dodał Athos.
D’Artagnan zrozumiał ich wahanie.
– W każdym razie wypróbujcie mnie panowie, a przysięgam wam, na cześć moją, że jeżeli zwyciężeni będziemy, z miejsca się tego nie ruszę.
– Jak się nazywasz mój zuchu? – zapytał Athos.
– D’Artagnan.
– Dalejże! Athos, Porthos, Aramis i D’Artagnan naprzód! – krzyknął Athos.
– I cóż panowie, czy usłuchacie mnie? – po raz trzeci zawołał Jussac.
– Stało się, panowie – rzekł Athos.
– Cóż więc zamierzacie uczynić? – pytał Jussac.
– Będziemy mieli zaszczyt przystąpić z wami do walki – odpowiedział Aramis, jedną ręką unosząc kapelusza, drugą wyciągając szpadę.
– A! opieracie się więc! – krzyknął Jussac.
– Do licha! to pana dziwi?
Poczem dziewięciu walczących rzuciło się na siebie, z wściekłością nie przekraczającą jednak zasad szermierki.
Athos wybrał niejakiego Cahusaca, ulubieńca kardynalskiego; Porthos miał Bicarata, Aramis znalazł się wobec dwóch przeciwników. D’Artagnan zaś padł na Jussaca samego.
Serce młodego gaskończyka biło jak młotem, zdawało się, że rozsadzi mu piersi. Nie ze strachu, broń Boże, nie było go tam ani cienia, lecz dlatego, że w męstwie nie chciał się pokazać od innych gorszym, bił się jak tygrys rozjuszony, ze wszystkich stron napastując przeciwnika i zmieniając kilkakrotnie pozycję. Jussac był mistrzem w tej sztuce, bo dużo już praktykował; ciężkiem było jednak zadanie jego bronić się od przeciwnika, który, zręczny i rzutki, zmieniał co chwila metodę, napadając ze wszystkich prawie stron jednocześnie, a sam zasłaniając się, jak człowiek, który ma cześć najwyższą dla swojej skóry.
Walka ta doprowadziła Jussaca do utraty cierpliwości. Wściekłość go ogarnęła, iż ten, którego za dzieciaka uważał, trzyma go w szachu. Zaperzony więc, zaczął błędy popełniać. D’Artagnan zaś w braku doświadczenia, posiadał głęboką teorję, i przeto jeszcze zwinniej się sprawiał. Jussac, chcąc raz już skończyć, wymierzył od dołu straszny cios przeciwnikowi; ten natychmiast się zasłonił, i w chwili, gdy Jussac prostował się, przemknął pod szpadą jego jak wąż i na wylot go przebił. Jussac runął jak kłoda. Wtedy d’Artagnan wzrokiem szybkim i niespokojnym objął pole walki.
Aramis zabił już jednego ze swoich przeciwników, lecz