Bez dogmatu. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bez dogmatu - Генрик Сенкевич страница 12

Bez dogmatu - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

więc pal ich licho! Dlaczego pan sobie tego nie mówisz, wytłómacz mi tę sprzeczność?

      Czy, że Stawowski stropił się opozycyą, do której nie jest przyzwyczajony, czy istotnie tych rzeczy nie zestawiał nigdy w myśli, dość, że na razie nie znalazł odpowiedzi, zmieszał się i nie zdobył się nawet na wyraz: altruizm, który zresztą jest dosyć czczym wyrazem.

      Na ten widok poczęła się tłumna emigracya naszych konserwatystów na moją stronę i byłbym mógł z łatwością zostać bohaterem wieczoru, gdyby nie to, że było późno, żem się znudził i że chciałem wrócić na noc do Płoszowa. Powoli też zabierali się i wszyscy.

      Miałem już futro na sobie i szukałem, trochę zniecierpliwiony, między futrem a surdutem binokli, które mi się gdzieś zadziały, gdy Stawowski, znalazłszy widocznie odpowiedź, zbliżył się do mnie i rzekł:

      – Pan mnie pytałeś, dlaczego ja…

      Alem mu przerwał, bom szukał ciągle binokli i zły byłem, nie mogąc ich znaleźć.

      – Panie – rzekłem – szczerze mówiąc, kwestya jest dla mnie obojętna. Widzisz pan, że już późno, wszyscy wychodzą, a że przytem odgaduję mniej więcej, co pan mi możesz powiedzieć, zatem pozwól pan sobie życzyć dobrej nocy.

      Zdaje mi się, że zrobiłem sobie w nim śmiertelnego wroga, zwłaszcza tą ostatnią odpowiedzią.

      Była godzina pierwsza po północy, gdym przyjechał do Płoszowa, ale tu miałem najmilszą niespodziankę. Anielka czekała mnie z herbatą. Zastałem ją w sali jadalnej, ubraną zupełnie, tylko włosy jej były tak zaczesane, jak na noc. Z tej radości, jaką uczułem na jej widok, wnoszę, jak głęboko zakradła mi się do serca. Co to za kochane stworzenie i jaka była śliczna z tymi włosami, splecionymi nisko na szyi. I powiedzieć, że słowo z mojej strony, a za miesiąc, lub dwa, będę miał prawo porozpinać te warkocze i rozpuścić je na ramiona. Nie mogę myśleć o tem spokojnie. Aż się nie chce wierzyć, żeby szczęście było takie łatwe.

      Począłem na nią zrzędzić, że jeszcze nie śpi, ale ona odpowiedziała mi:

      – Nic mi się spać nie chciało, więc uprosiłam mamy i cioci, że mi pozwoliły czekać na ciebie. Mama sprzeciwiała się trochę, że to nie wypada, ale wytłómaczyłam, że myśmy przecie krewni – i wiesz, kto stanął po mojej stronie? – ciotka.

      – Poczciwa ciotka! Napijesz się ze mną herbaty?

      – Dobrze.

      I zaczęła się krzątać przy nalewaniu filiżanek. Widziałem jej szybkie i zgrabne ręce, które miałem ochotę całować. Od czasu do czasu podnosiła na mnie oczy, ale spotykając się z moim wzrokiem, spuszczała zaraz powieki. Poczęła mnie wreszcie wypytywać, jak spędziłem wieczór i jakie wyniosłem z niego wrażenie? Oboje mówiliśmy przyciszonym głosem, chociaż sypialne pokoje starszych pań były daleko i nie mogliśmy ich pobudzić. Była między nami jakaś serdeczność i poufałość, istotnie, jak między krewnymi, którzy się lubią bardzo.

      Opowiadałem jej, com widział i com zauważył, tak, jak się opowiada przyjacielowi. Potem mówiłem o wrażeniu wogóle, jakie towarzystwo tutejsze robi na człowieku, który przyjeżdża z dalekich stron. Słuchała mnie cicha, otwierając szeroko oczy, szczęśliwa, że ją tak wtajemniczam w moje myśli.

      Potem powiedziała:

      – Czemu ty, Leonie, tego nie napiszesz? Że mnie podobne rzeczy nie przychodzą do głowy, to nic dziwnego, ale tu one nikomu nie przychodzą.

      – Czemu nie piszę? – odrzekłem – z wielu, z wielu powodów, o których później ci kiedyś powiem – ale między innemi: oto może i dlatego, że nie mam przy sobie nikogo, ktoby mnie częściej tak, jak ty pytał: „Czemu ty nic nie robisz, Leonie?”

      Umilkliśmy oboje. Rzęsy Anielki może nigdy jeszcze tak nizko nie opuściły się na policzki – i niemal słyszałem, niemal widziałem, jak jej serce biło pod suknią. Bo rzeczywiście mogła się spodziewać, że teraz skończę, że powiem: „Czy chcesz zostać zawsze ze mną i pytać podobnie?” Ale ja zbyt rozkoszowałem się temi pochyłościami, tem zawieszeniem wszystkiego, jakoby na nici – tem sercem, które jakby na dłoni mojej biło – więc nie chciałem jej kończyć.

      – Dobranoc – rzekłem po chwili.

      I to, rzeczywiście anielskie stworzenie, ani mi okazało, że je w tej chwili spotyka jakiś zawód. Wstała i z trochą smutku w głosie, ale bez cienia niecierpliwości, odpowiedziała:

      – Dobranoc!

      I uścisnąwszy sobie ręce, poszliśmy każde w swoją stronę. Lecz biorąc już za klamkę, zatrzymałem się nagle.

      – Anielciu!

      Zeszliśmy się znowu przy stole.

      – Powiedz mi, ale tak szczerze, czy ty czasem nie zarzucasz mi w duszy, że jestem fantasta, że jestem dziwaczny człowiek?

      – Nie! dziwaczny? – nie! Czasem myślę, że jesteś dziwny człowiek, ale zaraz sobie powiadam, że tacy, jak ty, ludzie, muszą być dziwni.

      – Jeszcze jedno pytanie: kiedy po raz pierwszy przyszło ci do głowy, że ja jestem dziwny człowiek?

      Anielka zarumieniła się nagle. Śliczna była, gdy ten płomień tak jej zabierał policzki, czoło, szyję; po chwili odrzekła:

      – Nie… to tak trudno… Tego nie potrafię powiedzieć…

      – To przynajmniej, jeśli ja odgadnę, powiedz mi: „tak!” a ja ci powiem tylko jedno słowo.

      – Jakie? – spytała z widocznym niepokojem.

      – Karnet. Tak, czy nie?

      – Tak – odrzekła Anielka, spuszczając główkę.

      – Więc ci powiem, dlaczegom tam napisał to, com napisał: oto dlatego, żeby coś było między nami, żebyśmy mieli odrazu jakąś wspólną naszą tajemnicę, a powtóre…

      Tu pokazałem jej bukiet, który ogrodnik przyniósł z rana z cieplarni.

      – A powtóre: widzisz, rozmaite kwiaty lepiej rozwijają się w jasności, więc chciałem jeszcze, żeby między nami było jasno.

      – Ja cię czasem mogę nie zrozumieć – odpowiedziała po chwili milczenia Anielka – ale tak wierzę w ciebie!… tak wierzę!…

      I znów umilkliśmy oboje. Nakoniec podałem jej rękę na pożegnanie.

      Przy drzwiach zatrzymaliśmy się jeszcze, odwróciliśmy się w tej samej chwili i spojrzeli na siebie. Ach! jak to źródło wzbiera i wzbiera. Lada chwila rozleje się przez brzegi.

      23 Lutego

      Człowiek jest, jak morze: ma swoje przypływy i odpływy. Dziś jest dla mnie dzień odpływu woli, energii, chęci do jakiegokolwiek czynu, ochoty do życia. Przyszło to bez jakiegokolwiek powodu – ot, tak sobie! – rzecz nerwów! Ale właśnie dlatego pełen jestem gorzkich rozmyślań. Czy taki człowiek, fizycznie zmęczony, duchowo stary, ma prawo się żenić? Mimowoli

Скачать книгу