Na marne. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na marne - Генрик Сенкевич страница 3

Na marne - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

jakiż cel chce im nadać Augustynowicz?

      – Literacki, naukowy.

      – Dobrzeby było.

      – Powiedziałem, że ma racyę i gdyby kto inny proponował, rzeczby może przeszła.

      – No, a on?

      – Na wszystkiem, czego się dotknie, zostawia ślady własnej śmieszności i poniżenia. Strzeż się Szwarc! tyś wprawdzie w niczem, ile cię znam, do niego niepodobny, ale tu każdemu nie w ten, to w inny sposób noga może się pośliznąć…

      Gustaw powiódł zamglonemi oczyma po Augustynowiczu, ruszył ramionami i mówił dalej:

      – Dziwnie się los składał na tego człowieka. Mówiłem ci: to zbiór wszelkich zdolności a małego charakteru, wyniosłych chęci a nędznych czynów – wieczny rozbrat! Niema w nim żadnej równowagi między żądaniem a siłą, dlatego marnuje się.

      Tymczasem zbliżyło się kilku znajomych Szwarca; przy kuflu pogawędka stała się ogólną. Szwarc wypytywał o uniwersytet.

      – Żyjecie wszyscy razem?

      – Niepodobna – odrzekł jeden z Litwinów. – Masz tu ludzi z najróżniejszemi pojęciami, stąd i rożne koterye.

      – To źle.

      – Nieprawda! Przypuszczam jedność jakichś wyższych celów; jedność w pożyciu koleżeńskiem jest niemożliwa, dlatego na nic się nie przyda starać się o nią.

      – A niemieckie uniwersytety?

      – I tam masz ferajny, żyjące tylko w sobie. Życie uczuć i myśli, przynajmniej u nas, winno być zgodne z praktycznem, dlatego różność pierwszego rodzi różność w drugiem.

      – Nigdy się więc nie łączycie?

      – To znowu co innego. Łączymy się w interesie uniwersyteckim, lub obchodzącym wszystkich. Zresztą, myślę, że sprzeczności, jakie tu napotkasz, dowodzą naszej żywotności; to znak, że żyjemy, czujemy i myślimy. W tem nasza jedność, to, co nas rozdziela, łączy nas.

      – Pod jaka tedy chorągwią wy stoicie?

      – Pracy i biedy. My nie mamy swojego nazwiska. Chłopomani zwą nas piekarczykami.

      – Co?

      – A tak. Życie cię nauczy, co to jest. Każdy z nas stara się zamieszkać tam, gdzie piekarz, zaznajomić się z nim i wyrabiać sobie kredyt. To nasz sposób; zaufanie mamy. Większość z nas nie jada nic ciepłego, ale bułek na kredyt dostaniesz tak długo, jak zechcesz.

      – To wesoło!

      – A wesoło. Prócz naszej koteryi, nie mającej węzłów zbyt ścisłych, masz tu chłopomanów; założył ich i sformował Antoniewicz, prowadzili czasowo Rylski i Stępkowski, ale dziś to są już głupcy, którzy nie wiedzą, czego chcą; mówią po małorusku i piją prostą wódkę – oto wszystko.

      – A więcej jakież są koterye?

      – Jasno określonych nie ma więcej, ale są rozmaite odcienie. Jednych łączy wspólność idei naukowych, drugich wspólność towarzyskiego stanowiska. Masz tu demokratów, arystokratów, liberalnych, ultramontanów, wreszcie hultajów, kobieciarzy, próżniaków, jeżeli chcesz, i nakoniec zagorzałych pracowników.

      – Kto tu uchodzi za najtęższą głowę?

      – Między studentami?

      – Tak.

      – Stosownie do fachu. Mówią niektórzy, że Augustynowicz umie wiele – ja dodam, że niedobrze. Ścisłą, jednolitą pracą i nauką odznacza się Gustaw.

      – Aa!

      – Tylko, że rozmaicie o nim mówią. Niektórzy go nie cierpią. Mieszkając z nim razem, ocenisz go najlepiej… Albo, naprzykład, stosunek jego do wdowy? Ot, egzaltowana sztuka! inny nie takby sobie postępował. Prawda, że z nią dziś niełatwo.

      – Słyszałem mówiącego o niej Gustawa; powiedz-że mi raz przecie, co to za jedna?

      – Jest to młoda osoba, znajoma nas wszystkich. Smutne przechodziła koleje. Kochała dawniej Potkańskiego, jurystę, a kochała go podobno szalenie. Ja tam już nie pamiętam tych czasów, Potkańskiego pamiętam jednak. Był to chłopiec zdolny, ogromnie bogaty i pracowity; był w swoim czasie bożyszczem kolegów. Jakim sposobem poznał wdowę, nie wiem, różnie mówiono; to tylko pewna, że kochali się do upadłego. Ona nie miała wówczas więcej nad ośmnaście lat. Nakoniec, Potkański postanowił się z nią ożenić! Co wyrabiała jego rodzina, by temu przeszkodzić, trudno opisać, ale Potkański, energiczna sztuka, postawił na swojem i wziął z nią ślub, mimo wszelkich przeszkód. Żyli z sobą rok jeszcze. Raptem on zapadł na tyfus i umarł, pozostawiwszy ją tak, jak na bruku, bo majątek zabrała rodzina. Dziecię już żyjące, umarło także wkrótce, ona została sama i gdyby nie Gustaw, to – ot, zmarniałaby ze szczętem.

      – Cóż Gustaw?

      – Cudów dokazywał. Z nędznemi środkami pozywał Potkańskich – Bóg wie, czy byłby sprawę wygrał, bo to rodzina magnacka, tyle jednak zrobił, że, chcąc uniknąć skandalu, obowiązali się wypłacać wdowie jakąś szczupłą pensyę do śmierci.

      – Dzielnie się spisał.

      – Ba, ba! Niech go, co za energia! A pamiętaj, że był wtedy pierwszy rok na uniwersytecie, bez znajomych, w obcem mieście, bez środków; ale to tak, mój kochany: bogaty może sobie radzić – biedny musi.

      – Ale co miał dla niej za obowiązki?

      – Był przyjacielem Potkańskiego, ale to jeszcze mało, kochał ją podobno, nim została jego żoną, trzymał się jednak zdaleka, teraz już się z tem nie kryje.

      – A ona?

      – E! e! ona od czasu nieszczęść, jakie przeszła, wpadła w zupełne odrętwienie – po prostu zwaryowała. Ani wie, co się z nią dzieje, obojętna na wszystko, zresztą, zobaczysz ją dziś pewno, bo codziennie tu przychodzi.

      – I w jakim celu?

      – Mówię, waryatka. Wieść chodzi, że pierwszy raz poznała Potkańskiego w knajpie, owóż teraz nie wierzy podobno, że umarł i chodzi po całym świecie, zwyczajnie, jak waryatka! Istotnie, gdyby zmartwychwstał, a nie poszedł prosto do niej, pewnoby go tu, nie gdzieindziej, znalazła. Ha! może przypominamy jej Potkańskiego; u nich wielu młodzieży bywało.

      – Że to jej Gustaw pozwala tu przychodzić?…

      – Potkański-by nigdy na to nie pozwolił… ale Gustaw, ten jej niczego nie wzbroni.

      – Jakże ona go traktuje?

      – Jak stół, jak stołek, talerz lub kłębek nici. Zdaje się go nie widzieć, ale i nie unika, zawsze obojętna, apatyczna. Musi go to gryźć, ale to jego rzecz… A! ot, masz ją! ta, co wchodzi na prawo.

      Gdy

Скачать книгу