Chore dusze. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski страница 8
– Żeśmy się gdzieś na świecie spotkali, ta bardzo być może. Nie potrafię jednak panu hrabiemu wyjaśnić gdzie i kiedy. Zmuszony byłem, niestety, zerwać z moją przeszłością: dziś zowię się Wiktorem Gorajskim. O wielu rzeczach chciałbym i muszę zapomniéć, a radbym, żeby ich i drudzy nie pamiętali. Gdyby nie ta okoliczność, miłoby mi było przypomniéć się zaszczytnéj dla mnie znajomości pana hrabiego. Są położenia wyjątkowe, które godzi się jeśli nie poszanować, to miéć dla nich względy pewne.
Hrabia August skłonił głowę i zamilkli. Odpowiedź ta hrabiego Filipa mocno zaintrygowała. Więcéj jeszcze zdumiéwało go to, że człowiek tak niepozorny, wyglądający na ubogiego jakiegoś artystę, wcale się nie żenując w towarzystwie dwóch hrabiów państwa rzymskiego, siedział rozparty na stole, nie zważając na nich, nie okazując im najmniejszego respektu.
W téj chwili właśnie zapalał fajkę tytuniu, który ani z tureckim, ani z hawańskim, ani z Latabią najmniejszego nie miał pokrewieństwa, a cuchnął francuzkim kapralem.
Limonadę żądaną przyniesiono im w prostych, dużych szklenicach, tak jak ją tam podawano wszystkim, od wyrobników począwszy.
Hrabia Filip spoglądał na zielonawą szklankę z podejrzliwością przywykłego do kryształów człowieka.
– Lokal pan sobie wybrałeś wcale niewykwintny – odezwał się po chwili. – Jedno co pana uniewinnia, to owa prześliczna Pepita. Nietrudno odgadnąć, że chyba ona mogła tu pana sprowadzić o téj godzinie.
– Wcale się tego nie zapiéram – odpowiedział Wiktor. – Z wielką przyjemnością słucham szczebiotania tego ślicznego dziécięcia, medytując nad tém, jakim cudem z tak wdzięcznéj istoty, za lat dziesiątek może wyrosnąć tak straszliwa baba, jaką jest jéj cara mamma. Są bowiem do siebie charakterem, twarzami, krwią i duchem najzupełniéj podobne, a Pepita jest w swym rodzaju arcydziełem, gdy mammita stała się okropną potworą.
– Ha! czas płaci, czas traci! – szepnął ironicznie hrabia Filip.
– Ciągle się mówi o zagadkach życia – dodał Wiktor. – Ale ja prawdziwie nie wiem, co nie jest zagadką. My, świat, żywot nasz, jego błyski i cienie – to zagadki same… wszystkie ich tłumaczenia są śmiesznémi farsami!
Zapatrzył się w stół. Hrabia August, nie spuszczając z niego oczów, słuchał go z uwagą wielką; Filip w głowie szukał tematu do opozycyi i znaléźć go nie mógł. Po pauzie dodał z wysiłkiem:
– Najmędrsza pono rzecz głowy sobie nie łamać nad zagadkami, życie brać, jak Francuzi powiadają, au jour le jour, i iść spokojnie drogą, którą nas fatalizmy praw nam nieznanych prowadzą.
– Tak, byłoby to doskonałém – począł Wiktor – gdyby każdy wykształcony, a sądzę że nawet każdy człowiek wogóle, nie miał w sobie dwóch ludzi. Jest-to osobliwy fenomen, nad którym się mało zastanawiano. Jeden z nas idzie z tym prądem, któremu się oprzéć nie może; drugi patrzy, zżyma się, krytykuje, radby sobie wytłumaczyć dokąd on sam chce iść, a dokąd prądy go pędzą. Jeden jest ciągłą afirmacyą życia, drugi negacyą jego. W każdym człowieku odbywa się, mniéj lub więcéj wyraźnie, walka tych dwóch prawie nieprzyjaznych potęg nieznanych.
Dla hrabiego Filipa nieco dziwaczne, ale niezwyczajne postrzeżenie Wiktora już było zagłębokiém i zaniespodziéwaném, aby na nie mógł dorywczo odpowiedziéć. Zaciął usta, na wszelki wypadek nadając im wyraz ironiczny. Hrabia August, dotąd milczący, spojrzał z niejakiém zdziwieniem na mówiącego i przysunął się do stolika.
– Jeżeli nie ciągle objawiają się te dwie siły – odezwał się – fenomen ten przynajmniéj zdarza się bardzo często w ludziach myślących. Psychologowie tłumaczą go dwiema władzami jednego ducha, płynącemi ze wspólnego źródła. Wszakże w jednéj machinie elektrycznéj dwa przeciwne téż powstają prądy. Dlaczegóżby z duszy jednéj nie mogły płynąć dwa strumienie, których przeznaczeniem stworzyć ruch i życie, a potém się zlać znowu?
– Tylko że w nas one nie zléwają się nigdy – odparł Wiktor.
– Dopókiśmy żywi – rzekł hrabia August. – Charakterem życia wszelkiego jest nieustanne rodzenie sprzeczności, jednanie ich i tworzenie nowych.
– Więc słowo zagadki i synteza wszystkich sprzeczności byłyby po za życiem naszém? – wtrącił Wiktor.
– I tak jest niewątpliwie – odparł żywo hrabia August. – Nietylko jeden człowiek jest ułamkiem, ale narody są także ułamkami i cała dopiéro ludzkość skończona, gdy z niéj nic nie zostanie, oprócz dziejów jéj ducha, wypisze na ostatniéj mogile wielkie słowo swéj zagadki.
– Strasznie to smutne i upokarzające dla ułamków! – westchnął hrabia Filip.
– Smutne dla tych, co koniecznie chcą być czémś więcéj niż są: jednostkami odrębnemi i niezawisłemi, któremi my nie jesteśmy – ciągnął hrabia August. – Niestety! trzeba się wyrzec dumnéj samoistności!
– Puściliśmy się na bezdroża – przerwał Filip. – Ostrożnie… jama! Wpadniemy w nią!
– Wolno ci nie iść za nami, jeśli się lękasz – natrącił z trochą niecierpliwości hr. August, który tak się ożywił, iż nagle stał się jakby innym człowiekiem, znalazłszy sympatycznego sobie do rozmowy. Zwrócił się cały ku niemu, wyzywając go i przysłuchując mu się z uwagą. Wiktor także wolał słuchać i hrabia August ciągnął sam daléj:
– Każdy z nas ma w sobie jakąś cząstkę ogólnego ducha ludzkości, pożyczoną na czas pewien. Wraca on potém do ogólnéj skarbnicy. Jesteśmy ułamkami wielkiéj całości, od któréj się nam oderwać niepodobna, czémś nakształ kropel wody, które się odrywają w postaci kulek na chwilę, lecz muszą się rozpłynąć późniéj, albo w parę przemienić. Wszystko w nas pożyczone od matki, z któréj łona wychodzimy. Dziécię nowonarodzone na miękkiéj tkance mózgu przynosi już wyciśnięte macierzyńskich myśli zarody, które się w niém rozwijać mają. Zowią się one instynktami. Późniéj w życiu, ucząc się, czerpiemy ze skarbnicy ogólnéj doświadczeń, które uzbiérały pokolenia… Szczęśliwy, kto temi na dzień jego pracy danemi mu narzędziami i materyałem cóś mającego wartość stworzy. Najgenialniejszy twórca pół swego geniuszu bierze z mniéjwięcéj wyposażonéj kolébki.
– Uczysz nas, hrabio, pokory! – odparł hrabia Filip kwaśno.
Wiktor patrzył na stół, nie śpiesząc z odpowiedzią; parę razy rzucił okiem na hrabiego Augusta, który wcale do siebie nie był podobny. Zdawał się przetworzony, ożywiony, zelektryzowany. Nie zważając na hr. Filipa, mówił daléj:
– Tylko taką cząstką się pojmując, człowiek samego siebie, a nawet historyą, dzieje narodów pojedynczych zrozumiéć może nieco lepiéj. Odcięty od ogółu człowiek, od ludzkości naród, wzięty sam w sobie, niezrozumiałym się staje. Inaczéj Opatrzność względem obojga wydałaby się niesprawiedliwą.
Mówiąc to, hrabia August zwracał się ciągle do siedzącego z coraz