Dwie królowe. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski страница 13
Obok królowej przy stole, Gamrat, wyrocznia jej, pierwsze miejsce zajmował; reszta mężczyzn, między któremi widać było Opalińskiego, ochmistrza młodego króla, w drugim końcu rozmawiała po cichu. Około arcybiskupa troskliwie chodziła królowa, od dni kilku widząc go jak nigdy ponurym i zasępionym.
Nawet po tej sławnej scenie publicznej, tak upokarzającej, gdy Gamrata do tego przywiedziono, że wstał dziękować za biskupstwo, którego nie miał otrzymać, i musiał zawstydzony siąść, aby Chojeńskiemu ustąpić – nie był tak w sobie zanurzonym i przybitym. Zwykle przynosił z sobą męztwo, uspokajał, rozweselał niecierpliwiącą się panią – teraz ona jego musiała ośmielać, dodając mu odwagi.
Wymowny i wielomówny, jakby się wyczerpał, siedział tego wieczora milczący, blady, drżący za każdym szelestem, a przyczyny Bona dobadać się nie mogła. Była tem widocznie podrażnioną, wszystko co się opierało, zawsze gwałtowny jej temperament wszelkiemi sposobami podbić, ujarzmić, przełamać usiłował.
Mściwa, chytra, przewrotna, nie miała powściągliwości i panowania nad sobą, gdy szło o pokrycie uczuć. Z trudnością przychodziło jej coś ukryć w sobie… wybuchała, aż do szału się unosząc, choć ją to zdradzało i narażało na szyderstwa nieprzyjaciół.
Tak samo postępowała z mężem, gwałtownością zdobywając wszystko; tak samo z synem, tak z innemi. Potrzeba było ostateczności, najwyższego niebezpieczeństwa, aby się potrafiła na krótko poskromić. Naówczas milczała, zacinała usta, próbowała kłamać, ale tak niezręcznie, iż każdy zgadywał co się w jej duszy działo. Wszystkie środki dobre dla niej były, gdy szło o to, aby na swojem postawić – panowanie nad sobą i cierpliwość ze wszystkich przychodziły najtrudniej.
Gamrata smutek, zmiana humoru nagła, mocno ją dotknęły. Znała człowieka, nie mogło to być bez przyczyny. Badała napróżno. Gniew nią miotał już, bo miała przed sobą tajemnicę, a domysły ją przerażały.
– Mów, co ci jest? – nalegała na niego.– Trwożysz mnie. Sądzić muszę, że ukrywasz przedemną większą klęskę niż ta, którąśmy jawnie ponieśli.
Gamrat musiał w końcu usta otworzyć.
– Miłościwa pani – odezwał się – na tę cześć i poszanowanie, jaką mam dla niej, przysiądz mogę, że chwilowe strapienie, którego przemódz nie zdoławszy, przyniosłem je z sobą, nie tyczy się ani osoby miłości waszej, ani żadnej ze spraw ważnych, ale tylko mnie samego.
– Masz więc sprawy, które taisz przedemną? – odparła Bona nie ustępując.
– Dlatego tylko, iż małe są, liche, a uszu miłości waszej nie warte – rzekł biskup.
– A przeczże cię tak mocno obchodzą?
– Bom czasami słaby jak dziecko – rzekł Gamrat. – Łaski miłości waszej mnie popsuły.
Pomyślała chwilę królowa
– Wiem już – odezwała się – pewnie Dzierzgowska ci czem dokuczyła… Lecz niech mi się nie pokazuje na oczy! Niewdzięczną jest.
Gamrat nie stanął w obronie przyjaciółki, chcąc się w ten sposób zbyć natrętnego nalegania. Usiłował się otrząsnąć z czarnych myśli, co mu się nie powiodło; w ostatku wygadał się z tem, że przepowiednia krótkiego życia we śnie strwożyła go.
Bona wzięła to do serca…
– Sny są bałamutne – rzekła – najczęściej je na odwrót tłómaczyć trzeba… Na to zresztą są astrologowie, aby pewniejszego coś wywróżyli; ale pytać ich nie trzeba, bo człowiek potem trwoży się i ochota mu do wszystkiego odpada… nie myśl o tem. Ja – dodała zagadując żywo – o co innego musiałam mojego astrologa i doktora badać; chcę wiedzieć, co gwiazdy prorokują młodej królowej. Z Wiednia dostałam horoskop jej, Da Bari pracował już nad nim.
Gdy to mówiła, ciemne jej oczy złośliwą pałały uciechą.
– Nie długo cieszyć się nią będziemy – dodała – słabowita jest i wrażliwa… Narzucili nam ją gwałtem, niech się nie dziwią, że tu jej posłania na różach nie gotujemy. Mój syn się do niej przywiązać nie może, ja dopilnuję tego… Jednego jego mam, nie mogę narażać na to, aby obcując z chorą sam zdrowie postradał…
– Chora jest? – zapytał Gamrat.
Królowa dziwnie ściągnęła usta.
– Jeżeli chorą nie jest, to nią będzie – dodała cicho – a na to nie potrzeba ani filtrów zadawać, ani szukać sposobów mądrych. Dziecko wątłe, matka była słabowita… pieścić ją nie będziemy.
Mówiła przerywanemi słowy.
– Nie dopuszczę, aby syn mój żył z nią – powtórzyła dobitnie na wpół do samej siebie i całej myśli swej nie chcąc wypowiedzieć. – Król codzień na siłach upada. Syna muszę być pewną, abym moją władzę utrzymała. Jeżeli kiedy, to teraz wszyscy mi potrzebni jesteście… rachuję na was, liczę na Kmitę.
Gamrat nieznacznie bardzo głową potrząsnął. Królowa to spostrzegła.
– Wątpisz o kasztelanie? – zapytała gorączkowo i ciekawie.
– Nie miałem dotąd powodu – odparł arcybiskup – niewątpliwie trzyma z nami, ale z nim jak z ogniem potrzeba obchodzić się ostrożnie. Ogień to jest, przy którym i ogrzać się można i oparzyć. Buta straszna, krew gorąca, życie gotów stawić jednej chwili za to, co jutro oknem wyrzuci. Wszelki opór go drażni. Któż przewidzi, co jutro mu w tej głowie zaświta… ambicya nienasycona.
– Możeż się skarżyć na mnie? – zapytała królowa. – Mimo wszystkich jego wybryków, wbrew królowi, z największą trudnością go doprowadziłam do najwyższego dostojeństwa.
– Tak, a jutro mu wasza miłość będziesz musiała fraszki odmówić i dla tej fraszki stanie się nieprzyjacielem. Nic go to kosztować nie będzie.
– Ja tak czarno go nie widzę – przerwała Bona – nie miałam powodu uskarżać się na niego. Oprócz Kmity mamy wielu innych, a tych, których potrzebować będziemy…
Bona cynicznie uderzyła się po kaletce uwieszonej przy pasie i szepnęła:
– Kupię resztę!
Zdawała się być tak pewną siebie, że Gamrat nie śmiał jej przeczyć.
– Tych ludzi jak Maciejowski, jak Tarnowski – mówiła dalej – których pozyskać nie można, zostanie garść nieznaczna, ci groźnymi nam być nie mogą. Liczba zawsze przemaga…
– Młody król – wtrącił Gamrat.
Bona mówić mu nie dała.
– Dotąd jest moim. Czuwam nad tem, trzymam go przy sobie, pieszczę, dogadzam… Król stary dla niego surowy, królewscy stronnicy