Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 23
– Wyjazd?… – zapytała Helenka. – Alboż to na długo czy tak daleko?…
– Na długo! – powtórzyła pani Latter ze smutnym uśmiechem. – Pół roku, czy nie długo? A ile rzeczy może się stać przez ten czas…
– Boże! – roześmiała się panna Helena – mateczka zaczyna miewać przeczucia?…
– Nie, kochanko, życie moje jest zanadto ujęte w karby, ażebym znalazła w nim miejsce na przeczucia. Ale jest miejsce na tęsknotę…
– Za mną?… – zawołała Helenka. – Mama tak ciągle zajęta, że widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasami i tego nie…
Pani Latter cofnęła się od niej, zamyśliła się i odpowiedziała, smutnie chwiejąc głową:
– Masz słuszność, widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasem i tego nie!… Pracuję, wiesz przecie. Ale nawet nie widząc was jestem pewna, że jesteście blisko mnie i że was zobaczę, gdy znajdzie się wolna godzina… Ach, ile ja wycierpiałam, kiedy pierwszy raz przyszło mi żegnać Kazia, choć wiedziałam, że co kilka miesięcy mieć będę go w domu… Z tobą było mi jeszcze gorzej: ile razy wyszłaś na ulicę, myślałam z trwogą, czy ci się co nie stało, a każda minuta spóźnienia…
– Boże, jak matuchna musi być rozstrojoną! – zawołała ze śmiechem Helenka całując matkę. – Czy mogłabym przypuszczać coś podobnego…
– Bo nigdy nie mówiłam o tym, bo zamiast pieścić moje dzieci jak inne szczęśliwsze matki, mogłam tylko pracować dla nich. Ale sama zobaczysz mając własne, jaka to wielka ofiara trzymać się z dala od dziecka, choćby dla jego dobra…
Na korytarzu rozległy się kroki, a Helenka nagle zawołała:
– Ada już wychodzi!…
Pani Latter odsunęła się od córki.
– Jeszcze nie – rzekła sucho.
Potem usiadła na fotelu i spuściwszy oczy mówiła zwykłym tonem:
– Dam ci jeszcze dwadzieścia pięć rubli wyłącznie na marki, ale… pisuj do mnie co dzień.
– Co dzień, matuchno?… Przecież mogą być dnie, kiedy wcale nie wyjdę z domu… O czymże wtedy pisać?
– Mnie nie chodzi o opisy miejscowości, które mniej więcej znam, ale o ciebie… Zresztą pisuj, kiedy chcesz i jak chcesz.
– W każdym razie, dwadzieścia pięć rubli nie zmarnują się!… – rzekła z przymileniem panna Helena. – Ach, te pieniądze… Dlaczego ja nie jestem wielką panią?…
– Masz kredyt u Ady, prosiłam ją… Ale, Helenko, bądź oszczędna… bądź oszczędna… Wiem, że potrafisz być rozsądną, więc w imię rozsądku jeszcze raz proszę cię: bądź oszczędna!…
– Matuchna przypuszcza, że ja będę garściami rozrzucać pieniądze?… – zapytała panna Helena robiąc grymasik.
– O tym nie myślę, bo na to nie masz. Ale obawiam się, ażeby ci nie zabrakło… Nasze położenie, widzisz… nasze położenie majątkowe nie pozwała na zbytki…
Panna Helena zbladła i pochyliła się na oparcie kanapy chwytając ręką za poręcz.
– Więc może ja… więc może lepiej nie jechać?… – spytała zdławionym głosem.
– Jechać możesz… Owszem, jedź i rozerwij się; ale pamiętaj, że podróż powinna być oszczędna. Mówię o naszym położeniu dlatego, ażeby cię uchronić od omyłek…
Panna Helena rzuciła się matce na szyję mówiąc ze śmiechem:
– A, rozumiem! Mateczka straszy mnie dlatego, ażebym była rozsądna i myślała o jutrze. Kto jednak zaręczy, że ja już dziś o tym nie myślę i że moja podróż nie opłaci mi się lepiej aniżeli wszystkie projekta Kazia?… Ja także mam rozum – dodała figlarnie – i kto wie, czy nie przywiozę mamie stamtąd bogatego zięcia… Przecież chyba warta jestem milionera…
Twarz pani Latter rozjaśniła się, oczy błysnęły; lecz wnet powrócił surowy spokój.
– Moje dziecko – rzekła – nie myślę ukrywać przed tobą, że jesteś piękna i masz prawo do najlepszych partyj, tak samo jak Kazio. Ale muszę cię ostrzec. Ja także byłam podobna do ludzi, miałam szczęście…
Podniosła się z fotelu i zaczęła chodzić po gabinecie.
– O, tak, miałam szczęście! – mówiła ironicznym tonem. – No, i wszystko mnie zawiodło, wyjąwszy pracy i zgryzot… Miłość stygnie, piękność mija, tylko praca i zgryzota zostają. Na nie możesz rachować, więcej na nic… W każdym razie – dodała zatrzymując się przed panną Heleną i patrząc jej w oczy – nic nie rób, nawet nic nie planuj, bez porozumienia się ze mną. Mam przeszłość tak bogatą w doświadczenie, że ono – przynajmniej dzieciom moim powinno by oszczędzić zawodów. A ty masz tyle rozsądku, że powinnaś mi ufać.
Panna Helena objęła matkę za szyję i oparłszy głowę na jej ramieniu rzekła cicho:
– Więc między nami, mateczko, nie ma nieporozumień?… Mama nie gniewa się na mnie?…
– Skąd ci znowu przyszło do głowy… Będzie mi smutno, bardzo smutno… Ale jeżeli ty znajdziesz szczęście…
Do gabinetu zapukano. Wszedł służący i zawiadomił, że przyjechały karety.
– A czy kamerdyner pana Solskiego już jest? – zapytała pani Latter.
– Ten, co z panienkami ma jechać za granicę? Właśnie czeka.
– A Ludwika gotowa?
– Żegna się ze służbą, ale jej rzeczy już odeszły na kolej.
– Więc poproś pannę Adę, ażeby siadła z panną Magdaleną i z kamerdynerem, a my zaraz przyjedziemy z Ludwiką.
Służący wyszedł, pani Latter pociągnęła córkę do swojej sypialni, gdzie nad klęcznikiem wisiał ukrzyżowany Pan Jezus z kości słoniowej.
– Dziecko moje – mówiła pani Latter zmienionym głosem – Ada jest szlachetną dziewczyną, jej miłość wiele znaczy dla ciebie, ale… nie zastąpi oka matki… Więc w chwili, kiedy wyrywasz się spod mojej opieki, polecam cię Bogu… Pocałuj ten krzyż…
Helenka dotknęła krzyż ustami.
– Klęknij tu, dziecko…
Uklękła, trochę ociągając się i patrząc na matkę ze zdziwieniem.
– O co ja się mam modlić, mamo?… Czy to tak daleko, czy na tak długo wyjeżdżam?…
– Módl