Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 59

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

się trzyma kobieta przy tych kłopotach!

      – Kto ich nie ma! – odparł Zarański. – Zresztą pensja zawsze robi na mnie wrażenie bardzo kłopotliwej fabryki.

      – Dobry sobie doktór – uśmiechnął się prefekt – pensję porównywać z fabryką… Tak, fabrykujemy dusze ludzkie!… A swoją drogą Latterowa w ostatnich czasach posunęła się.

      – Nerwowa, zdenerwowana… – mruknął lekarz patrząc na swoje spodnie. – Wysłałbym ją na wakacje do morza, ale… ona nie uznaje medycyny. Żegnam kanonika!

      – Wesołych świąt doktorowi – odparł ksiądz. – A mnie także trzeba na wakacje wysłać, tylko w takie miejsce, gdzie tanio i wesoło, niech doktór pamięta!…

      – Do Ostendy!… – zawołał lekarz idąc w ulicę.

      – Taki biedak jak ja?… – odpowiedział śmiejąc się ksiądz.

      W tej chwili potrącił znajomego posłańca, który na przeprosiny pocałował go w rękę.

      – O, jaki to nieuważny!… – rzekł ksiądz. – A gdzież pędzisz, bracie?

      – Niosę list na pensję, do pani Latter.

      – Od kogóż to?

      – Od adwokata… Całuję rączki dobrodziejowi…

      „Od adwokata?… – pomyślał prefekt. – Phy! lepiej mieć do czynienia z adwokatem aniżeli z doktorem i księdzem…”.

      I poszedł ulicą uśmiechając się do słońca.

      28. Wiadomość o synie

      W kilka minut później pani Latter otrzymała list, w którym jeden ze znanych adwokatów zawiadamiał ją, że pan Eugeniusz Arnold powierzył mu „wiadomą” sprawę i zostawił do dyspozycji pani Latter osiemset rubli, które w każdej chwili mogą być podniesione.

      Pani Latter uśmiechnęła się.

      – Pilno memu panu mężowi – szepnęła – ale trochę musi poczekać.

      Odsunęła szufladkę i policzyła pieniądze.

      „To dla służby – myślała dotykając jednej paczki – to dla nauczycielek… to na czas świąt… Gdybym miała jeszcze ze sześćset rubli, mogłabym na parę tygodni zamknąć usta gospodarzowi…

      Gdybym od adwokata wzięła te osiemset rubli?… Aha, zaraz!… On natychmiast dałby znać memu mężowi, a ten – swojej nałożnicy… Nie, kochankowie!… pomęczcie się…”.

      Nagle zerwała się od biurka z zaciśniętymi pięściami:

      – A niegodziwa Hela, przeklęta!… Mnie zmusić do spełnienia życzeń pana Lattera, bratu zawiązać przyszłość… Nie, mam tylko jedno dziecko: mego syna… A ty, potworze, zostaniesz guwernantką. I może w najlepszym razie będziesz kiedyś za pieniądze uczyła dzieci tego nędznika Solskiego, które powinny być twoimi dziećmi… Święta prawda, że każdy jest kowalem swego losu…

      Zadzwoniła i kazała zawołać pannę Martę. A gdy gospodyni weszła na palcach, robiąc minę pensjonarki, rzekła:

      – Cóż ten Żyd, jest?

      – Jaki Żyd?… – spytała Marta. – Fiszman?…

      – No, Fiszman.

      – Myślałam, że już niepotrzebny – szepnęła gospodyni spuszczając oczy.

      Teraz panią Latter ogarnęło zdumienie.

      – Dlaczego?… – zapytała z gniewem. – Przecież wczoraj po obiedzie prosiłam panią, ażeby mi go sprowadzić… Czy sądzi pani, że w ciągu nocy wygrałam na loterii?…

      – Zaraz go zawołam – odparła zawstydzona gospodyni i dygnąwszy znowu po pensjonarsku, wyszła.

      „Co to znaczy? – myślała pani Latter. – Jakie miny wyrabia ta kucharka?… Czyby już wiedzieli o powrocie mego męża i o pieniądzach?”.

      Zawołała Stanisława i rzekła ostrym tonem:

      – Słuchaj no, spojrzyj mi w oczy…

      Siwy lokaj spokojnie wytrzymał jej ogniste spojrzenie.

      – Ktoś mi tu… papiery przewraca – objaśniła go pani Latter.

      – Nie ja – odparł.

      – Spodziewam się. Możesz odejść.

      „Wszyscy mnie szpiegują – mówiła do siebie pani Latter, szybko chodząc po gabinecie. – On także… Nieraz przecie łapałam go na podsłuchiwaniu… – Jestem pewna, że i wczoraj podsłuchiwał, ale – mówiliśmy po francusku”.

      – Nieszczęśliwa jestem… biedna moja głowa!… – dodała półgłosem, chwytając się za głowę.

      Potem poszła do sypialni i wypiła kieliszek wina drugi dzisiaj.

      – Ach, jak to uspakaja!… – szepnęła.

      O pierwszej przyszedł Fiszman. Był to stary Żyd, nieco zgarbiony, w długim surducie. Nisko ukłonił się pani Latter i spod oka przypatrywał się sprzętom.

      – Potrzebuję sześciuset rubli na miesiąc – rzekła czując, że krew uderza jej do głowy.

      – Kiedy pani potrzebuje? – zapytał po namyśle.

      – Dziś, jutro… za parę dni.

      Żyd milczał.

      – Cóż to znaczy? – spytała zdziwiona pani Latter.

      – Ja dziś nie mam sześćset rubli, a odbiorę może za dwa tygodnie.

      – Więc po co tu przyszedłeś!…

      – Bo mam takiego znajomego, co by i dziś pożyczył, ale on chce zastawu – odparł Żyd.

      Pani Latter zerwała się z fotelu.

      – Oszalałeś!… – krzyknęła. – Więc ja na mój podpis nie dostanę sześciuset rubli? Chyba nie wiesz, kto jestem?

      Fiszman zmieszał się i rzekł tonem perswazji:

      – Przecie pani wie, że ja nieraz dawałem na pani podpis. Ale dziś nie mam, a ten znajomy chce zastawu.

      Pani Latter cofnęła się i patrzyła na niego nie rozumiejąc, co powiedział.

      – Na czyj podpis?… – spytała.

      – Na pani, pani Karoliny Latter, jak pani ręczyła za pana Norskiego.

      Pani Latter

Скачать книгу