Faraon. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Faraon - Болеслав Прус страница 33
– A teraz może by dać kije pewnej liczbie niesforniejszych, ażeby lepiej pamiętali miłościwy rozkaz?… – szepnął rządca.
– Owszem, można dać niesforniejszym kije.
– Ośmielam się zrobić uwagę waszej dostojności – szeptał wciąż pochylony rządca – że chłopi przez pewien czas istotnie mówili o zniesieniu podatków, buntowani przez jakiegoś nieznanego człowieka. Ale od paru dni nagle ucichli…
– No, więc w takim razie można im nie dawać kijów – zauważył Ramzes.
– Chyba w formie zapobiegawczej?… – wtrącił rządca.
– Czy nie szkoda kijów?
– Tego towaru nigdy nam nie zabraknie.
– W każdym razie… z umiarkowaniem – upominał go książę. – Nie chcę… nie chcę, ażeby do jego świątobliwości doszło, że bez potrzeby dręczę chłopów… Za buntownicze gawędy trzeba bić i ściągać kary pieniężne, ale gdy nie ma powodu, można okazać się wspaniałomyślnym.
– Rozumiem – odparł rządca, patrząc w oczy księciu. – Niech tyle krzyczą, ile potrzeba, ażeby nie szeptali bluźnierstw…
Obie te mowy: do Patroklesa i do rządcy, obiegły Egipt. Po odjeździe urzędnika książę ziewnął i oglądając się dokoła znudzonym wzrokiem, rzekł do siebie:
„Zrobiłem, com mógł… A teraz nic nie będę robił, o ile potrafię…”
W tej chwili od strony budynków folwarcznych doleciał księcia cichy jęk i gęste uderzenia. Ramzes odwrócił głowę i zobaczył, że dozorca parobków, Ezechiel, syn Rubena, wali kijem jednego ze swoich podwładnych, uspakajając go przy tym:
– A cicho! a milcz, ty podłe bydlę!…
Bity zaś parobek, leżąc na ziemi, zatykał ręką usta, aby nie krzyczeć.
Książę w pierwszej chwili rzucił się jak pantera w stronę budynków. Nagle stanął.
– Cóż mu zrobię?… – szepnął. – Przecież to folwark Sary, a ten Żyd jest jej krewnym…
Przygryzł usta i skrył się między drzewami, tym bardziej że egzekucja była już skończona.
„Więc to tak gospodarują pokorni Żydzi?… – myślał książę. – Więc to tak?… Na mnie patrzy jak wystraszony pies, a bije parobków?… Czy oni wszyscy tacy?…”
I pierwszy raz zbudziło się w duszy Ramzesa podejrzenie, że i Sara pod pozorami dobroci może ukrywać obłudę.
W Sarze istotnie zachodziły pewne zmiany, przede wszystkim moralne.
Od pierwszej chwili, kiedy spotkała księcia w pustynnej dolince, Ramzes podobał się jej. Lecz uczucie to naraz umilkło pod wpływem ogłuszającej wiadomości, że ten piękny chłopiec jest synem faraona i następcą tronu. Gdy zaś Tutmozis ułożył się z Gedeonem o zabranie jej do domu księcia, Sara wpadła w stan oszołomienia.
Za żadne skarby, za cenę życia nie wyrzekłaby się Ramzesa, lecz – nie można powiedzieć, ażeby go kochała w tej epoce. Miłość potrzebuje swobody i czasu do wydania najpiękniejszych kwiatów; jej zaś nie zostawiono ani czasu, ani swobody. Jednego dnia poznała księcia, nazajutrz porwano ją, prawie nie pytając o zdanie, i przeniesiono do willi za Memfisem. A w parę dni została kochanką, zdziwiona, przerażona, nie pojmująca, co się z nią dzieje.
Nadto, zanim zdążyła oswoić się z nowymi wrażeniami, zatrwożyła ją niechęć okolicznego ludu do niej, do Żydówki, potem wizyta jakichś nieznajomych pań, wreszcie napad na folwark.
To, że Ramzes ujął się za nią i chciał rzucić się na napastników, przestraszyło ją jeszcze bardziej. Traciła przytomność na myśl, że znajduje się w ręku tak gwałtownego i potężnego człowieka, który, gdyby mu się podobało, miał prawo przelewać cudzą krew, zabijać…
Sara na chwilę wpadła w rozpacz; zdawało się jej, że oszaleje, słysząc groźne rozkazy księcia, który wezwał do broni służbę. Lecz w tym samym momencie zdarzył się drobny wypadek, jedno słówko, które otrzeźwiło Sarę i nowy kierunek nadało jej uczuciom.
Książę myśląc, że jest raniona, zerwał jej z głowy opaskę, lecz zobaczywszy stłuczenie, zawołał:
„To tylko siniak?… Jak ten siniak zmienia twarz!…”
Wobec tego słówka Sara zapomniała o bólu i trwodze. Ogarnął ją nowy niepokój: więc ona zmieniła się tak, aż to zdziwiło księcia?… A on tylko zdziwił się!…
Siniak zniknął w parę dni, ale w duszy Sary pozostały i rozrosły się nie znane dotychczas uczucia. Poczęła być zazdrosną o Ramzesa i bać się, aby jej nie porzucił.
I jeszcze jedna dręczyła ją troska: że ona czuje się wobec księcia sługą i niewolnicą. Ona była i chciała być jego najwierniejszą sługą, najbardziej oddaną niewolnicą, nieodstępną jak cień. Ale jednocześnie pragnęła, aby on ją, przynajmniej w chwili pieszczot, nie traktował jak pan i władca.
Przecież ona była jego, a on jej. Z jakiej więc racji on nie okazuje, że należy do niej choć trochę, lecz każdym słowem i ruchem daje poznać, że dzieli ich jakaś przepaść… Jaka?… Alboż nie ona trzymała go w swoich objęciach? Alboż nie on całował jej usta i piersi?…
Pewnego dnia przypłynął do niej książę z psem. Bawił tylko parę godzin, ale przez cały ten czas pies leżał u nóg księcia, na miejscu Sary, a gdy ona chciała tam usiąść, warknął na nią… A książę śmiał się i tak samo zatapiał palce w kudłach nieczystego zwierzęcia jak i w jej włosach. I pies tak samo patrzył księciu w oczy jak ona, z tą chyba różnicą, że patrzył śmielej niż ona.
Nie mogła uspokoić się i znienawidziła mądre zwierzę, które jej zabierało część pieszczot, wcale nie dbając o nie i zachowując się wobec pana z taką poufałością, na jaką ona zdobyć się nie śmiała. Nawet nie potrafiłaby mieć tak obojętnej miny albo patrzeć w inną stronę, gdy na jej głowie leżała ręka następcy.
Niedawno znowu książę wspomniał o tancerkach. Wówczas Sara wybuchła. Jak to, więc on pozwoliłby się pieścić tym nagim, bezwstydnym kobietom?… I Jehowa, widząc to z wysokiego nieba, na potworne kobiety nie rzucił gromu?…
Wprawdzie Ramzes powiedział, że ona mu jest droższa nad wszystkie. Ale słowa jego nie uspokoiły Sary; ten tylko wywarły skutek, że postanowiła nie myśleć już o niczym poza obrębem swojej miłości.
Co będzie jutro?… o to mniejsza. A kiedy u nóg księcia śpiewała pieśń o utrapieniach, od kolebki do grobu ścigających ród ludzki, wypowiedziała w niej stan własnej duszy i swoją ostatnią nadzieję – w Bogu.
Na dziś Ramzes był