Faraon. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon - Болеслав Прус страница 42

Faraon - Болеслав  Прус

Скачать книгу

mieszkać wszyscy przyjeżdżający spoza granic Egiptu. Był to wielki dom kwadratowy, z każdego boku miał po kilkanaście okien i nie stykał się z innymi, więc można było obchodzić go i podglądać ze wszystkich stron. Nad główną bramą wisiał model okrętu, na frontowej ścianie były obrazy przedstawiające jego świątobliwość Ramzesa XII, jak składa bogom ofiary lub roztacza opiekę nad cudzoziemcami, między którymi Fenicjanie odznaczali się dużym wzrostem i mocno czerwoną barwą.

      Okna były wąskie, zawsze otwarte i tylko w miarę potrzeby zasłaniane roletami z płótna lub kolorowych pręcików. Mieszkania gospodarza i podróżnych zajmowały trzy piętra, na dole mieściła się winiarnia i restauracja. Marynarze, tragarze, rzemieślnicy i w ogóle ubożsi podróżni jedli i pili w podwórku, które miało mozaikową posadzkę i płócienne dachy rozwieszone na słupkach, ażeby wszystkich gości można było mieć na oku. Zamożniejsi zaś i lepiej urodzeni ucztowali w galerii otaczającej podwórko.

      W podwórzu zasiadano na ziemi, przy kamieniach zastępujących miejsce stołów. W galeriach, gdzie było chłodniej, znajdowały się stoliki, ławki i krzesła, nawet niskie z poduszek sofy, na których można było drzemać.

      W każdej galerii był wielki stół założony chlebem, mięsiwem, rybami i owocami tudzież kilkugarncowe gliniane stągwie z piwem, winem i wodą. Murzyni i Murzynki roznosili gościom potrawy, usuwali stągwie próżne, dźwigali z piwnic pełne, a czuwający nad stołami pisarze skrupulatnie zapisywali każdy kawałek chleba, każdą główkę czosnku, i kubek wody. Na środku podwórza, na wzniesieniu, stali dwaj dozorcy z kijami, którzy z jednej strony mieli oko na służbę i pisarzy, z drugiej – przy pomocy kija – łagodzili spory między uboższymi gośćmi różnych narodów. Dzięki temu urządzeniu kradzieże i bitwy trafiały się rzadko; częściej nawet w galeriach aniżeli na podwórku.

      Sam gospodarz zajazdu, sławetny Asarhadon, człowiek przeszło pięćdziesięcioletni, szpakowaty, ubrany w długą koszulę i muślinową narzutkę, chodził między gośćmi, aby dojrzeć, czy każdy ma, czego potrzebuje.

      – Jedzcie i pijcie, synowie moi – mówił do greckich marynarzy – bo takiej wieprzowiny i piwa nie ma na całym świecie. Słyszę, pobiła was burza około Rafii131?… Powinniście bogom hojną złożyć ofiarę, że was ocalili!… W Memfis przez całe życie można nie widzieć burzy, ale na morzu łatwiej o piorun aniżeli o miedzianego utena… Mam miód, mąkę, kadzidła na święte ofiary, a tam, w kątach, stoją bogowie wszystkich narodów. W moim zajeździe człowiek może być sytym i pobożnym za bardzo małe pieniądze.

      Zawrócił się i wszedł do galerii między kupców.

      – Jedzcie i pijcie, czcigodni panowie – zachęcał, kłaniając się. – Czasy są dobre! Najdostojniejszy następca, oby żył wiecznie, jedzie do Pi-Bastu132 z ogromną świtą, a z Górnego Królestwa przyszedł transport złota, na czym niejeden z was pięknie zarobi. Mamy kuropatwy, młode gąski, ryby prosto z rzeki i doskonałą pieczeń sarnią. A jakie wino przysłali mi z Cypru!… Niech zostanę Żydem, jeżeli kubek tej rozkoszy nie jest wart dwie drachmy!… Ale – wam, ojcom i dobrodziejom moim, oddam dziś po drachmie. Tylko dziś, ażeby zrobić początek.

      – Daj po pół drachmy kubek, to skosztujemy – odparł jeden z kupców.

      – Pół drachmy?… – powtórzył restaurator. – Pierwej Nil popłynie ku Tebom, aniżeli ja taką słodycz oddam za pół drachmy. Chyba… dla ciebie, panie Belezis, który jesteś perłą Sydonu… Hej, niewolnicy!… a podajcie dobrodziejom naszym większy dzban cypryjskiego…

      Gdy odszedł, kupiec nazwany Belezisem rzekł do swoich towarzyszów:

      – Ręka mi uschnie, jeżeli to wino warte pół drachmy. Ale niech go tam!… Będziemy mieli mniej kłopotu z policją.

      Rozmowa z gośćmi wszelkich narodów i stanów nie przeszkadzała gospodarzowi zważać na pisarzy zapisujących jadło i napitki, na dozorców, którzy pilnowali służbę i pisarzy, a nade wszystko na podróżnego, który, we frontowej galerii usiadłszy z podwiniętymi nogami na poduszkach, drzemał nad garstką daktylów i kubkiem czystej wody. Podróżny ten miał około czterdziestu lat, bujne włosy i brodę kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie szlachetne rysy, których, zdawało się, nigdy gniew nie zmarszczył ani wykrzywiła trwoga.

      „To niebezpieczny szczur!… – myślał gospodarz, patrząc na niego spod oka. – Ma minę kapłana, a chodzi w ciemnej opończy… Złożył u mnie klejnotów i złota za talent, a nie jada mięsa ani nie pije wina… Musi to być wielki prorok albo wielki złodziej!…”

      Na podwórko weszli z ulicy dwaj nadzy psyllowie, czyli poskramiacze wężów, z torbą pełną jadowitego gadu, i zaczęli przedstawienie. Młodszy grał na fujarce, a starszy począł owijać się małymi i dużymi wężami, z których każdy wystarczyłby do rozpędzenia gości z oberży „Pod Okrętem”. Fujarka odzywała się coraz piskliwiej, poskramiacz wyginał się, pienił, drgał konwulsyjnie i ciągle drażnił gady. Wreszcie jeden z wężów ukąsił go w rękę, drugi w twarz, a trzeciego – najmniejszego – zjadł żywcem sam poskramiacz.

      Goście i służba z niepokojem przypatrywali się zabawie poskramiacza. Drżeli, gdy drażnił gady, zamykali oczy, gdy wąż kąsał człowieka. Lecz gdy psyllo zjadł węża – zawyli z radości i podziwu…

      Tylko podróżny z frontowej galerii nie opuścił swoich poduszek, nawet nie raczył spojrzeć na zabawę. A gdy poskramiacz zbliżył się po zapłatę, podróżnik rzucił na posadzkę dwa miedziane uteny, dając mu ręką znak, ażeby się nie zbliżał.

      Przedstawienie ciągnęło się z pół godziny. Gdy psyllowie opuścili dziedziniec, do gospodarza przybiegł Murzyn obsługujący pokoje gościnne i coś szeptał zafrasowany. Potem, nie wiadomo skąd, ukazał się dziesiętnik policyjny i zaprowadziwszy Asarhadona do odległej framugi długo z nim rozmawiał, a czcigodny właściciel zajazdu bił się w piersi, załamywał ręce albo chwytał się za głowę. Nareszcie kopnął Murzyna w brzuch, kazał podać dziesiętnikowi gęś pieczoną i dzban cypryjskiego, a sam zbliżył się do gościa z frontowej galerii, który wciąż zdawał się drzemać, choć oczy miał otwarte.

      – Smutne mam nowiny dla ciebie, zacny panie – rzekł gospodarz, siadając obok podróżnego.

      – Bogowie zsyłają na ludzi deszcz i smutek, kiedy im się podoba – odparł obojętnie gość.

      – Gdyśmy się tu przypatrywali psyllom – ciągnął gospodarz targając szpakowatą brodę – złodzieje dostali się na drugie piętro i wykradli twoje rzeczy… Trzy worki i skrzynię, zapewne bardzo kosztowną!…

      – Musisz zawiadomić sąd o mojej krzywdzie.

      – Po co sąd?… – szepnął gospodarz. – U nas złodzieje mają swój cech… Poślemy po starszego, otaksujemy rzeczy, zapłacisz mu dwudziesty procent wartości i wszystko się znajdzie. Ja mogę ci dopomóc.

      – W moim kraju – rzekł podróżny – nikt nie układa się ze złodziejami, i ja nie będę. Mieszkam u ciebie, tobie powierzyłem mój majątek i ty za niego odpowiadasz.

      Czcigodny Asarhadon zaczął drapać

Скачать книгу


<p>131</p>

Rafia – dziś: Rafah, miasto blisko wybrzeża Morza Śródziemnego ok. 30 km na południe od Gazy, na granicy Egiptu i Izraela. [przypis edytorski]

<p>132</p>

Pi-Bast – Per-Bastet, gr. Bubastis, miasto we wschodniej Delcie, w pobliżu dzisiejszego Az-Zakazik, ok. 80 km na północ od Memfis. Stolica Am-Chent, 18. nomu Dolnego Egiptu. [przypis edytorski]