Lalka. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lalka - Болеслав Прус страница 46

Lalka - Болеслав  Прус

Скачать книгу

że tego dnia Katz kręcił się około prochowni, a miał taki wyraz na twarzy jak wówczas, kiedy to chciał przebić leżącego kanoniera. Gwałtem wzięliśmy go w kilku pod ręce i wyprowadziliśmy z fortecy, za naszymi.

      – Cóż to – szepnął mu jeden z kolegów – zamiast iść z nami na tułactwo, chciałbyś zmykać do nieba?… Ej! Katz, węgierska piechota nie tchórzy i nie łamie słowa danego, nawet… Szwabom…

      W pięciu oddzieliliśmy się od reszty wojsk, połamaliśmy szpady, przebraliśmy się za chłopów i ukrywszy pod odzieżą pistolety wędrowaliśmy w stronę Turcji. Tropiła nas też, bo tropiła sfora Haynaua283!…

      Podróż nasza po bezdrożach i lasach trwała ze trzy tygodnie. Pod nogami błoto, nad głowami deszcz jesienny, za plecami patrole, a przed nami wieczne wygnanie – oto byli nasi towarzysze. Mimo to mieliśmy dobry humor.

      Szapary ciągle gadał, że Kossuth284 jeszcze coś wymyśli, Stein był pewny, że odezwie się za nami Turcja, Liptak wzdychał do noclegu i gorącej strawy, a ja mówiłem, że kto jak kto, ale Napoleon nas nie opuści. Deszcz rozmiękczył nam odzienie, jak masło, brnęliśmy w błocie wyżej kostek, poodłaziły nam podeszwy, a w butach grało jak na trąbce; mieszkańcy bali się sprzedać nam dzbanka mleka, a chłopi w jednej wsi gonili nas z widłami i kosami. Mimo to humor był, a Liptak pędząc obok mnie tak, aż błoto bryzgało, rzekł zadyszany:

      – Eljen Magyar!285… Oto będziemy spali… Żeby tak jeszcze z kielich śliwowicy do poduszki!…

      W tym wesołym towarzystwie obdartusów, przed którymi nawet wrony uciekały, tylko Katz był pochmurny. On najczęściej odpoczywał i jakoś prędzej mizerniał; miał spieczone usta, a w oczach blade iskry.

      – Boję się, żeby nie dostał zgniłej gorączki286 – rzekł raz do mnie Szapary.

      Niedaleko rzeki Sawy287, nie wiem którego dnia naszej wędrówki, znaleźliśmy w pustej okolicy kilka chat, gdzie nas bardzo gościnnie przyjęto. Mrok już zapadł, wściekle byliśmy znużeni, ale dobry ogień i butelka śliwowicy napędziły nam wesołych myśli.

      – Przysięgam – wołał Szapary – że najdalej w marcu Kossuth powoła nas do szeregów. Głupstwo zrobiliśmy łamiąc szpady…

      – Może jeszcze w grudniu Turek wojska posunie – dodał Stein. – Ażeby się choć wygoić do tego czasu…

      – Moi kochani!… – jęczał Liptak zawijając się w grochowiny – kładźcie się, do diabła, spać, bo inaczej ani Kossuth, ani Turek nas nie rozbudzi.

      – Pewno, że nie rozbudzi! – mruknął Katz.

      Siedział na ławie naprzeciw komina i smutno patrzył w ogień.

      – Ty, Katz, niedługo w sprawiedliwość boską przestaniesz wierzyć – odezwał się Szapary marszcząc brwi.

      – Nie ma sprawiedliwości dla tych, którzy nie umieli zginąć z bronią w ręku! – krzyknął Katz. – Głupi wy i ja z wami… Turek albo Francuz nadstawi za was karku?… Czemużeście wy sami nie umieli go nadstawić?…

      – Ma gorączkę – szepnął Stein. – Będzie z nim kłopot w drodze…

      – Węgry!… już nie ma Węgier! – mruczał Katz. – Równość… nigdy nie było równości!… Sprawiedliwość… nigdy jej nie będzie… Świnia wykąpie się nawet w bagnie; ale człowiek z sercem!… Darmo, panie Mincel, już ja u ciebie nie będę krajać mydła…

      Zmiarkowałem, że Katz jest bardzo chory. Zbliżyłem się do niego i ciągnąc go na grochowiny, rzekłem:

      – Chodź, Auguście, chodź…

      – Gdzież pójdę?… – odparł, na chwilę wytrzeźwiony.

      A potem dodał:

      – Z Węgier wypędzili, do Szwabów się nie zaciągnę…

      Mimo to legł na barłogu. Ogień na kominie wygasał. Dopiliśmy wódkę i położyliśmy się rzędem z pistoletami w garści. W szczelinach chaty wiatr jęczał, jakby całe Węgry płakały, a nas zmorzył sen. Śniło mi się, że jestem małym chłopcem i że jest Boże Narodzenie. Na stole płonie choinka, przybrana tak ubogo, jak my byliśmy ubodzy, a dokoła: mój ojciec, ciotka, pan Raczek i pan Domański śpiewają fałszywymi głosami kolędę:

      Bóg się rodzi – moc truchleje288.

      Obudziłem się, łkając z żalu za moim dzieciństwem. Ktoś szarpał mnie za ramię.

      Był to chłop, właściciel chaty. Podniósł mnie z grochowin i wskazując w stronę Katza mówił przerażony:

      – Patrzcie no, panie wojak… Z nim się coś złego stało…

      Porwał z komina łuczywo i zaświecił. Spojrzałem. Katz leżał na barłogu skurczony, z wystrzelonym pistoletem w ręku. Ogniste płatki przeleciały mi przed oczyma i zdaje mi się, żem zemdlał.

      Ocknąłem się na furze, którą właśnie dojeżdżaliśmy do Sawy. Już dniało, zapowiadał się dzień pogodny; od rzeki ciągnęła surowa wilgoć. Przetarłem oczy, porachowałem… Było na wozie nas czterech i piąty furman. Przecież powinno być pięciu. Nie, powinno być sześciu!… Szukałem Katza, nie mogłem się dopatrzeć. Nie pytałem o niego; płacz ścisnął mnie za gardło i myślałem, że mnie udusi. Liptak drzemał, Stein ocierał oczy, a Szapary patrzył na bok i tylko pogwizdywał Rakoczego, chociaż ciągle się mylił.

      Ej! bracie Katz, cóżeś ty zrobił najlepszego?… Czasem zdaje mi się, żeś znalazł tam w niebie i węgierską piechotę, i swój wystrzelany pluton… Niekiedy słyszę łoskot bębnów, ostry rytm marszu i komendę: „Na ramię broń!…” A wtedy myślę, że to ty, Katz, idziesz na zmianę warty przed bożym tronem… Bo kiepskim byłby Pan Bóg węgierski, gdyby się nie poznał na tobie!

      …Alem się też rozgadał, Boże odpuść!… Myślałem o Wokulskim, a piszę o sobie i o Katzu. Wracam więc do przedmiotu.

      W parę dni po śmierci Katza weszliśmy do Turcji, a przez dwa lata następne ja, już sam, tułałem się po całej Europie. Byłem we Włoszech, Francji, Niemczech, nawet w Anglii, a wszędzie nękała mnie bieda i żarła tęsknota za krajem. Nieraz zdawało mi się, że stracę rozum słuchając potoków obcej mowy i widząc nie nasze twarze, nie nasze ubiory, nie naszą ziemię. Nieraz oddałbym życie, ażeby choć spojrzeć na las sosnowy i chałupy poszyte słomą. Nieraz jak dziecko wołałem przez sen: ja chcę do kraju!… A gdym się obudził zalany łzami, ubierałem się i pędem biegłem na ulicę, bo mi się przywidziało, że ta ulica koniecznie musi być Starym Miastem albo Podwalem.

      Może bym się zabił z desperacji, gdyby nie ciągłe wiadomości o Ludwiku Napoleonie,

Скачать книгу


<p>283</p>

Haynau, Juliusz Jakub (1786–1853) – feldmarszałek austriacki, który w r. 1849 z niezwykłym okrucieństwem zdławił powstanie węgierskie. [przypis redakcyjny]

<p>284</p>

Kossuth Ludwik (1802–1894) – polityk węgierski, wódz rewolucji węgierskiej 1848–1849 r. [przypis redakcyjny]

<p>285</p>

Eljen Magyar! (węg.) – niech żyją Węgry! [przypis redakcyjny]

<p>286</p>

zgniła gorączka – w ówczesnej terminologii lekarskiej gorączka, przy której „soki ciała psują się i gniją”. [przypis redakcyjny]

<p>287</p>

Sawa – prawy dopływ Dunaju. W tym czasie stanowiła granicę między posiadłościami austriackimi i tureckimi. [przypis redakcyjny]

<p>288</p>

Bóg się rodzi – moc truchleje – początek kolędy Franciszka Karpińskiego (1741–1825). [przypis redakcyjny]