Infantka. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Infantka - Józef Ignacy Kraszewski страница 16
– Król sam – dodał – mało dotąd się rządami kraju zajmował, więcej zabawom i polowaniu oddając, za to królowa matka bardzo jest czynną. Szczególną ona ma miłość dla drugiego syna swego, młodego książęcia andegaweńskiego Henryka, który jest nieochybnie jednym z najmilszych i najpiękniejszych książąt swojego czasu w Europie.
Jest też ulubieńcem matki, która właśnie szuka dla niego pomieszczenia po za krajem, gdyż się obawia, aby król o niego zazdrosnym nie był, i stronnictwo Karola co przeciwko niemu nie knuło…
Chciano dla niego utworzyć królestwo nowe z ziem poganom podległych, ale trudno, aby to przyszło do skutku.
Jam sobie myślał – dodał śmiało Krassowski – że gdyby kiedy nasze królestwo przez bezdzietność pana osieroconem zostało, nie mogłoby lepszego uczynić wyboru, jak prowadząc na tron Henryka.
Słysząc to, zarumieniła się mocno królewna, a karzeł dodał żywo.
– Książę Andegaweński nie żonaty jest i lepszego dla dziedziczki tronu męża życzyćby, ani marzyć nie można.
Wystąpienie to trochę zuchwałe, nie podobało się królewnie, gdyż udała jakby go nie słyszała lub nie rozumiała, ale karzeł się tem nie zraził bynajmniej.
– Należy mi przebaczyć – rzekł, kłaniając się – iż do obu rodzin królewskich będąc przywiązanym, snuję sobie takie plany, i takąbym rad przyszłość im zapewnić.
Dla Polski nie byłoby sprzymierzeńca potężniejszego a pewniejszego nad Francyę, i bezpieczniejszego daleko niż cesarz Maksymilian, który tu ma swych przyjaciół, ale też boi się go tu wielu, bo tego losu się spodziewają, jaki Czechy i Węgry spotkał.
Królewna Anna zaczęła słuchać z uwagą.
– Widać – rzekła – żeś waszmość korzystał z krótkiego czasu, jaki w Polsce przebyłeś i już rozsłuchałeś się potroszę, co się u nas dzieje.
Smutne to przewidywania są, o których mnie szczególniej nie przystało sądzić.
Krassowski powrócił do rodziny królewskiej Francyi.
– Książę Andegaweński – rzekł – jako bardzo gorliwy katolik, prędkoby u nas sobie serca pozyskał… Osobiście też pełen jest przymiotów, które go czynią miłym. Młody, wesół, dowcipny, lubiący się bawić, umiejący sobie zawsze wynaleźć rozrywkę… z powierzchowności nawet wszystkim się podoba…
To mówiąc, Krassowski z płaszczyka i sukni, zapiętej na piersiach, dobywać coś zaczął.
– Przy rozstaniu królowa JMość, która zawsze tak łaskawą dla mnie była – dodał – najdroższym mnie podarunkiem i pamiątką zaszczyciła… Noszę ją zawsze przy sobie… Są to wizerunki królowej JMci, która dotąd jeszcze majestatem i pięknością góruje nad młodszemi nawet, króla JMci Karola IX. i brata jego, młodego książęcia Andegaweńskiego.
To mówiąc Krassowski, dobył nareszcie w aksamit szkarłatny oprawny rodzaj pugilaresu i przyklękając zręcznie podał go królewnie.
Zawahała się zrazu Anna, czy ma rzucić okiem na te wizerunki, lecz po chwili namysłu wzięła z rąk Krassowskiego pugilares, i przypatrywać się zaczęła z kolei wizerunkom.
Karzeł tymczasem starał się szczególną jej uwagę zwrócić na ostatnią z tych miniatur, wyobrażającą bardzo pochlebnie upięknionego księcia Andegaweńskiego.
Starosta Wolski, który stał blizko, mógł dostrzedz, jak blade lice królewnej zarumieniło się i twarz jej wyraziła pewne pomięszanie…
Krassowski wciąż tymczasem opowiadał: o dostatkach, wspaniałości, o zabawach na dworze, maszkarach, tańcach, turniejach i o wielkiej wytworności, z jaką się tu wszystko odbywało.
– Niczem są przy tem – mówił – słynące z wykwintności i przepychu dwory książąt włoskich, z których żaden dostatkami i potęgą królowi Francyi dorównać nie może.
Z całej Europy, z Włoch też, co jest najprzedniejszych kunsztmistrzów, malarzy, rzeźbiarzy, tu się zbiega na usługi potężnego monarchy. Nie ma życia, jak tam…
Książe Henryk, który od kolebki do niego przywykł, gdziekolwiek się obróci, pewnie z sobą poniesie to, co mu jak powietrze jest potrzebnem… Szczęśliwa pani, która serce jego i rękę pozyskać potrafi.
Naleganie ciągłe na przymioty księcia Henryka, tak jakoś było znaczące, że królewna nie mogła go niezrozumieć, rumieniła się, milczała, ale każde słowo Krassowskiego głęboko się w jej pamięć wrażało.
Czas na tych jego opowiadaniach, dowcipem i wesołością ożywionych, upływał tak prędko, iż ani się spostrzegła królewna, jak wieczór nadszedł.
Starosta dał znak Krassowskiemu, iż czas było pożegnać królewnę.
Karzeł zostawił w jej rękach swój pugilares z wizerunkami i nie upominał się o zwrot jego, a królewna położyła go przy sobie na stoliku; lecz Krassowski nie sięgnął po tę swą własność i już żegnał się, gdy mu ją królewna przypomniała.
– Jeżeli miłość wasza pozwolisz – odezwał się – mogę wizerunki te, dla lepszego ich widzenia zostawić tu, dopóki się je zatrzymać podoba… Może je kto więcej widzieć zechce, a radbym bardzo, aby one sobie tu serca pozyskały… dla drogiej mi dobroczyńców moich rodziny.
Nim Anna miała czas zaprotestować, karzeł się uwinął prędko, pokłonił się i wyszedł z Wolskim, pugilares zostawiwszy na stole.
Zaledwie byli za progiem, gdy królewna drżącą ręką chwyciła książeczkę z miniaturami, i wizerunkowi księcia Henryka chciwie przypatrywać się zaczęła.
Twarz jej mieniła się, drżała; widać było, że jakieś marzenie, nadzieja jakaś nią owładła. Stała zadumana, wpatrzona w te niemal niewieścio pieszczone rysy młodego księcia, którym malarz nadał wyraz i wdzięk, a urok młodości, jakiego może w naturze nie miały.
W Henryku nawet najmniej wprawne oko mogło wyczytać szyderstwo i zimną jakąś, okrutną ironię człowieka, który siebie tylko kochać umie; na obrazku wcale inaczej się on stawił: łagodnym, uprzejmym, miłym.
Królewna uczuła się dziwnie pociągniętą ku temu nieznajomemu, który mógł być jej przeznaczonym, jej, co tak długo czekała na kogoś, na tego opatrznościowo dla niej wskazanego męża i pana. Biedne jej serce od tak bardzo dawna pragnęło kochać kogoś, dla kogoś się poświęcić, przywiązać się do jakiejś istoty, któraby jej choć odrobiną miłości za całe serce wypłaciła.
Ileż to razy zazdrościła losu siostrze Katarzynie, dzielącej więzienie Jana, cierpiącej z nim, odpowiadającej tym, co ją rozdzielić chcieli od męża: Bóg