Infantka. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Infantka - Józef Ignacy Kraszewski страница 13

Infantka - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

Niemeczkowski – rzekł – nie kryj się przedemną. Dwadzieścia siedem lat nie byłeś u nas i nie pilno ci było, teraz nagle ochota przyszła… Przyznaj się otwarcie… wysłano cię na zwiady?

      Cesarz ma wielki apetyt na Polskę?

      Niemeczkowski rzucił się tak gwałtownie, usłyszawszy to pytanie, jakby w niego piorun uderzył; stanął przerażony niemal.

      – W imię ojca i syna! któż to powiedział? – krzyknął.

      Bieliński śmiał się.

      – Nikt nie mówił, ale ja cię o to posądzam – rzekł. – Kręci się tu różnych ludzi siła i od Szweda, i od cesarza, i od Francuzów, a w Litwie od cara. Cesarz ma dużo swoich u nas… naturalnaby rzecz była, gdyby i z ciebie chciał skorzystać.

      Pan Zygmunt – tak było imię Niemeczkowskiemu – nie odpowiadając, wąsa zagryzał; w twarzy widać było jakieś wahanie i obawę.

      – Gdzieżby znowu mieli takiego małego jak ja człowieka posyłać – odezwał się – nie na wieleby się im przydało. Alem ja tyle lat cesarzom służył, napatrzył się ich potęgi, że sam z siebie, gdybym mógł, gotówbym im pomagać, po dobrej woli.

      Więc jak tu rzeczy stoją, rotmistrzu?

      Bieliński śmiejąc się poklepał go po ramieniu.

      – No! no – rzekł – więcej wiedzieć ja nie chcę. Co do cesarskich zalotów o naszą koronę, niewiele wiem i znam tych rzeczy. Jest tu możnych panów dosyć, co z cesarzem trzymają; prawda, będą tacy, co go za pieniądze zechcą popierać, ale szlachta się boi. Na Węgrzech i w Czechach Niemcy dobrze swobód i przywilejów ukrócili, a my o swoje dbamy. Gdyby nawet kogo z rodziny wybierać chciano, naprzódby się musiał z naszą królewną ożenić, a powtóre… dobrzeby go obwarowano, aby nam absolutum dominium nie wprowadził.

      Szlachta nie lubi Niemca…

      Niemeczkowski słuchał z zajęciem.

      – Ale dla obrony od Turka i Moskala – rzekł – potęga cesarza bardzoby się nam przydała…

      – Dotąd myśmy się bez niej obchodzili – odparł Bieliński.

      – Któż się więcej do korony swatał? – począł po chwilce Niemeczkowski.

      – O Francuzie mówią – rzekł Bieliński – a ten siłę ma bodaj nie mniejszą, jak cesarz, a groźnym nie jest. Pruski książę pokrewny takżeby rad być wybranym. Litwa chciałaby cara, ale się pono rozmyśli… Są tacy, co o małym synku króla szwedzkiego, z naszej królewnej narodzonym, bąkają…

      Kto może zgadnąć przyszłość, wszakci król żyje.

      – Ale mu życia nie obiecują? – zapytał Niemeczkowski.

      – Bardzo źle jest – począł rotmistrz. – Nieszczęśliwy pan przez baby popadł i w chorobę i w taki stan, że mu się życia nie chce.

      Dziś lub jutro testament ma pisać kazać i pieczętować.

      Bieliński sparł się na ręku i łzę otarł.

      – W testamencieby mógł wyrazić życzenie co do następcy? – wtrącił Niemeczkowski.

      – Nie wiem czyby się to na co zdało – ciągnął dalej Bieliński – a mniej niż komu cesarzowi, bo z powodu królewnej żal do niego ma. Powtarza to iż umiera bezpotomnym przez niego, gdy mu się wczas rozwieść z żoną nie dano.

      Niemeczkowski słuchał pilno, nie odpowiedział nic i rozmowa zdała się wyczerpaną, gdy stanąwszy znowu przed Bielińskim spytał.

      – Nie słyszeliście tu co o Gastaldim?

      Ruszył ramionami rotmistrz.

      – Jakim? tym co się na naszym dworze wychowywał?

      – Myślę, że ten właśnie jest, bo ich dwu nie znam – odezwał się pan Zygmunt. – Nie ma go tu?

      – Nic nie wiem o nim.

      Znowu czas jakiś rozmowa nie szła. Niemeczkowski przysiadł na tarczanie.

      – Cale ja tu – odezwał się – inaczej u was znajduję niż się spodziewałem. Mówiono w Wiedniu, że cesarz potężne ma stronnictwo w Polsce i prawie zapewniony wybór. Tu zaś kogo zapytam, komu o tym napomknę, słuchać o nim nie chce.

      Myślałem, że się wam na co przydam, bom się zżył z wielu dworskiemi, panami i rycerstwem.

      – Ale wszystko to za wczesne – przerwał Bieliński. – Król żyje, Bóg dać może iż się podźwignie.

      W ten sposób przerywana rozmowa trwała jeszcze czas jakiś, gdy rotmistrz zapytał Niemeczkowskiego, czy długo myślał tu bawić i jaki był właściwie cel podróży, ażali tu osiąść nie myślał.

      – Sam nie wiem – odezwał się Niemeczkowski – rodzinę mam daleką, która mnie nie zna a ja jej też. Chciałem się w kraju rozpatrzeć na wypadek, gdyby cesarz miał tu jaką nadzieję.

      – I wybrałeś się w złą godzinę – dodał Bieliński – gdy powietrze już do Warszawy zagląda a po kraju się szerzy. Lada chwilę my z królem ztąd wyruszamy.

      – Dokąd?

      – Nie wiem, ku Litwie pewnie – mówił Bieliński.

      – A królewna? – badał Niemeczkowski.

      – Ją także wyprawią, ale pewno nie tam gdzie król będzie – rzekł rotmistrz. – Ci co przy naszym panu są, nie radzi, aby na ich czynności zblizka patrzano.

      Mówiąc to wstał stary Bieliński.

      – Do licha mi tu u ciebie w tej izbie pod strychem duszno, albo ty ze mną chodź ztąd, lub ja sam na zamek muszę.

      – Weźmiecie mnie z sobą? – spytał wahając się gość?

      – Dlaczegożby nie – uśmiechnął się Bieliński. – Najlepszy to będzie sposób przekonania cię jak tu na cesarskich patrzą, gdy ciebie ze stroju i z mowy za jednego z nich wezmą.

      Zawahał się posłyszawszy to pan Zygmunt.

      – Jeżeli tak – odparł – wolę w gospodzie pozostać.

      – Ja mam izbę na zamku – dodał Bieliński – pójdziesz do mnie. Przyjechałeś się rozpatrzeć, a w gospodzie tylko czeladź spotkasz, u mnie zawsze się kto znajdzie. Choćby ci co nie w smak było, lepiej ażebyś się nie łudził.

      Wyszli tedy na zamek oba.

      Stojący w progu Barwinek pozdrowił ich przechodzących i powiódł za niemi oczyma. Od czasu, jak rotmistrza widział na rozmowie poufałej z gościem swoim, znacznie był uspokojony i miał go już

Скачать книгу