Infantka. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Infantka - Józef Ignacy Kraszewski страница 25

Infantka - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

takiego, aby nią, jej majątkiem i sprawami zawładnął.

      W tym celu trzymała go przy sobie, narzucała nieustannie królewnie, a gdy ta dosyć zimno przyjmowała niemiłe sobie usługi, gniewała się, burczała i nie ustępowała. Patrzano już na to krzywo, że Żalińska, mieszkająca obok swej pani, w komorze przy sobie trzymała syna na uwięzi, i nocować mu tu nawet kazała.

      Gdziekolwiek potrzeba było pośrednictwa, poufnego rozmówienia się, Żalińska syna narzucała królewnie. Kazała mu pisać listy, utrzymywać regestra, wciskała go gdzie tylko mogła.

      Królewna znosiła cierpliwie, lecz widać było, że jej to ciążyło.

      Zuchwały, naprzykrzony, rozpuszczony Matyaszek, był tu, oprócz matki, wszystkim dokuką wielką.

      Żalińska, nie mogąc królewnej zmusić do poddania się, ciągle teraz ją strofowała i w sposób najnieprzyzwoitszy burczała. Wyrzucała jej, że udaje choroby, że się skarży nadaremnie, że jest wszystkim ciężarem, że jej w niczem dogodzić nie można.

      Starą piastunkę, nudną i naprzykrzoną, z angielską cierpliwością znosiła królewna.

      Prawdziwą przyjaciółką od serca, dla której tajemnic nie miała Anna, była Zofia ze Śmigla Łaska krajczyna koronna, zdawna z królewnemi Zofią, Katarzyną i z nią związana wspomnieniami dzieciństwa.

      Krajczyna równie kochała księżnę Brunświcką i Annę, ale teraz nie mogła być z nią i listami tylko się z sobą znosiły. Obiecywała jednak przybycie. Była to niewiasta czynna, żywa, lubiąca zajęcie, szlachetnego charakteru, a nadewszystko nienawidząca spoczynku. Potrzebowała ciągle coś pisać, o coś się starać, coś wiedzieć, czego nikt się nie domyślał.

      Gotową była narazić się, pracować, jeździć, byle nie nudzić się spoczynkiem i bezczynnością.

      Krajczyna była w sercu Anny jedyną, a choć obok niej stały pani Elżbieta Świdnicka i Elżbieta z Gulczewa Brudzewska, wdowa po łęczyckim wojewodzie, i Zosia Łaska córka wojewody sieradzkiego, żadna z nich mierzyć się nie mogła z krajczyną.

      Brudzewska nie młoda, trochę już wiekiem ociężała, nie mogła tak czynnie służyć królewnie, jakby chciała, Świdnicka nie była wolną, dla rodziny; Zosia Łaska za młodą, aby coś, oprócz wesela, uśmiechu i słowa pociechy przynieść tu mogła.

      I te wszystkie przyjaciółki rozproszone, nie rychło się obiecywały przybyć, aby samotność Anny ożywić i podzielić jej losy. Za całą więc pociechę, jako jedyną powiernicę, miała Dosię Zagłobiankę, którą wychowała, do której się przywiązała jak do dziecka.

      Była to istota wyjątkowa, rozumna, odważna, gotowa na wszystko dla Anny, ale mimo niezmiernej energii i przebiegłości, niewiele ona mogła; chyba w domu i gdy szło o obronę od Żalińskiej.

      Zamiast Matyasza Żalińskiego, jej Anna używała do listów, gdy ich nie mogła pisać sama, nią się posługiwała chcąc zachować w czemś tajemnicę. Dosia umiała ją pocieszać, dodawać odwagi, zapobiegać nieustannym napaściom ochmistrzyni, pozbywać się jej syna i t. p.

      Matyasz chłop jak od siekiery wyciosany, dworak zepsuciem ale nie umysłem, bo był tępy, choć wiele trzymał o sobie, nie mógł codzień widywać i ocierać się nieustannie o Zagłobiankę, nie rozmiłowawszy się w jej nadzwyczajnej piękności.

      Wzdychał do niej, równie z wielu innemi, mając więcej niż inni zręczności zalecania się, ale wszystkie jego zabiegi, starania, wdzięczenie się, nie potrafiły mu zjednać dziewczyny, dla której był zanadto ograniczonym.

      Posługiwała się nim, ale zbliżyć się do siebie nie dopuszczała.

      Na próżno matka, która dla syna była słabą, starała się go popierać. Dosia zaloty w śmiech obracała.

      – Wiadomo wszystkim – mówiła Żalińskiej – że jestem podrzutkiem, do którego się nikt przyznać nie chce, za mąż iść nie myślę, boby mi mąż mógł wypominać, żem mu nic, nawet poczciwego szlacheckiego imienia nie przyniosła!

      Żalińska rachowała jednak na swoją potęgę, wpływ na Annę, jej pośrednictwo i sieroctwo Dosi. Z powodu syna też nie występowała tak przeciwko niej, jakby nieraz mogła, znajdując ją na zawadzie.

      Zagłobianka nie cierpiała Żalińskiej, jasno widząc jej zamiary względem królewnej. Nie taiła się z niemi ochmistrzyni, mówiła otwarcie.

      – Ma lat blizko pięćdziesiąt, co jej się tam śni, że jeszcze za mąż wyjść może. Po co jej to. Weźmie po bracie dosyć grosza, wyposażą ją panowie i dadzą oprawę czy na Mazowszu czy gdzieindziej i będzie Pana Boga chwalić, a my przy niej spokojnie żyć i używać.

      Ja dla niej na ochmistrza syna wychowałam, ja i on, byle głupich podszeptów nie słuchała, wystarczym aby wszystko w porządku otrzymać.

      Teraz się ze śmiercią króla wszystko tak składało, że Żalińska poczynała być niespokojną. Słyszała dokoła mówiących o tem, iż na przypadek zgonu jego, gdy nowego króla obierać będą, pewnie mu Annę za żonę nastręczą.

      Nie obawiała się odprawy Żalińska, znając dobre serce pani, ale przewidywała, że i syn, i ona znijść musieli na stronę i już jej tak opanowaćby nie mogli, jak ona sobie ułożyła.

      Wśród tej gromadki zastępujący ochmistrza Koniecki, z wielką powagą obracał się sądząc, że nadzwyczaj jest czynnym, a w istocie nie widząc nic i nie robiąc nic wcale.

      Pilnował porządku, chodził, pytał, wydawał rozkazy, których nie słuchano, zapominał o tem, co mówił, a zresztą gorliwie zawsze narzucał się pani do wszystkiego, choć nigdy go prawie nie używano do niczego.

      Konieckiemu starczyło gdy go służba i dworacy czcili tytułem ochmistrza i drwiąco mu się kłaniali.

      Odjazd Zygmunta Augusta, którego królewna ostatniego dnia dopiero widziała i znalazła niemal dogorywającym, zrodził niepokój wielki.

      Zostawała sama na tym pustym zamku, nie będąc nawet pewną, czy o zdrowiu brata mieć będzie wieści. Nikt się o to nie troszczył. Jeden starosta Wolski mógł jej w tem posłużyć.

      Czarnkowski referendarz miał się znaleźć też przy królu i na tego rachowała, że listem ją zawiadomić może.

      Wyzdrowienia zaledwie się można było spodziewać, a doktór Czeczer zapytany, odpowiedział, że choć się cuda dzieją, ale tam gdzie baby i czary doktorom robotę psują, nie wielką w nich nadzieję pokładać należy.

      Opowiadano wówczas wszędzie, że zaniedbana przez króla czas jakiś Zajączkowska, co tydzień wieczorem dnia jednego, z jakiemiś obrzędami groch na ogień ciskała, przeklinając aby się tak rozpuknął ten co jej wiernym być nie chce.

      Inne czarownice myły i naparzały chorego, odrywały strzępki jego szat, aby go mieć w swej mocy. Jedna z nich dała królowi prostą obrączkę, którą on jak najkosztowniejszy pierścień nosił.

      Było zawsze około króla tych bab z Wilna i z różnych

Скачать книгу