Infantka. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Infantka - Józef Ignacy Kraszewski страница 26

Infantka - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

Łukasz Górnicki, wysiadłszy z wozu przede dworem, pieszo przyszedł do drzwi budynku, w którym król leżał w Knyszynie, dowiadując się z obawą o zdrowie pańskie.

      Z twarzy ludzi, którzy stali w gankach i na podwórzu, z ciszy, jaka tu panowała, chociaż ruch był niespokojny, mógł wnieść że się tu źle święciło.

      Poznawszy mimo mroku starostę, wyszedł naprzeciw niemu dworzanin Lissowski i szepnął, że król kilka razy słabym głosem pytał czy nie przybył, a nakazał go natychmiast gdy się zjawi puścić do siebie, choćby odpoczywał i drzemał.

      Szedł więc już nie zatrzymując się starosta, a tu go w pierwszej komnacie spotkał referendarz Czarnkowski, który u okna siedział z rękami złożonemi, jakby się modlił, i ujrzawszy Górnickiego, ku niemu powstał.

      – Idźcie do króla, idźcie – szepnął, zniżając głos – pragnął mówić z wami. Źle się ma. Duchowni go do pojednania z Bogiem i przyjęcia Sakramentów już przygotowują. Życia pozostało niewiele.

      Gdy to mówił, z drugiej izby wystąpił Jakób Zaleski starosta piaseczyński i ujrzawszy Górnickiego pośpieszył ku niemu mówiąc:

      – Król na was czeka.

      Nie wdając się więc już w pytania Górnicki pośpieszył za Zaleskim, który go do sypialni prowadził.

      W izbach, przez które przechodzili, cisza panowała i smutny mrok wieczora je zalegał. Powietrze ciężkie było i parne.

      U drzwi sypialni, gdy zcicha zapukali, zjawił się Kniaźnik, który już się zabierał ofuknąć aby panu nie przerywano spoczynku, gdy zobaczywszy starostę, podniósł zasłonę i wpuścił go prędko, nie pytając.

      W izbie było przyciemno też, tylko w kątku osłoniona gorzała lampka mała, a że okno nie było całkiem zamknięte, płomię jej poruszało się i migotało.

      W głębi na szerokim, nizkiem łożu, osłonionem pawilonem szkarłatnym, spoczywał król drzemiąc chorobliwie i marząc, cały w bieliźnie, z nogami tylko okrytemi jedwabną kołderką.

      Żółtą, wychudłą twarz jego widać było na białych poduszkach leżącą z oczyma zamkniętemi. Ręce białe, kościste, złożone trzymał na piersiach.

      Pomimo że starosta jak najciszej wnijść się starał, Zygmunt August posłyszał czy przeczuł jego przybycie, powolnie ciężkie podniosły się powieki i poruszyły usta blade.

      Górnicki przejęty widokiem umierającego stał jak wryty i oczy mu się zwilżyły.

      Chwilę trwało milczenie, słaby głos dał się słyszeć od łoża.

      – A to ty… nareście… czekałem…

      Ręka jedna z trudnością podniosła się nieco i skinął aby przystąpił. Górnicki posłuszny zbliżył się na palcach powoli.

      Oczy króla, które były zapadły, podniosły się ku niemu i usta drgnęły.

      Starosta, który od tak dawna i dobrze króla znał, a widywał go w różnych ducha usposobieniach, przerażony został zmianą jego twarzy.

      Było to zawsze tożsamo, poważne, Jagiellońskie oblicze, wiekuistym jakimś obleczone smutkiem, lecz teraz zbliżający się zgon nadawał mu wyraz uroczysty, jeszcze bardziej majestatyczny i namaszczony.

      Nie był to już człowiek na ziemi żyjący i ziemskiemi sprawami przejęty, lecz duchem na poły na świecie innym.

      Starosta pytania żadnego zadać mu nie śmiał, stał z boleścią w duszy wpatrując się w niego i ręce załamał.

      Słychać było oddech w piersiach ciężki i chrzęszczenie.

      Parę razy powieki trochę się poruszyły i opadły.

      – Koniec, koniec się zbliża – odezwał się po cichu po długiej chwili oczekiwania. – Żyłem za długo, za długo, cierpiałem wiele… zostawiam was sierotami.

      Górnicki ledwie mógł stłumić płacz, który, mimo męztwa, pierś mu i oczy napełniał.

      – Miłościwy panie – rzekł – żyjcie, Bóg łaskaw, zdrowie wam przywróci.

      Na ustach króla widać było jakby uśmiech niedokończony.

      – Ani dla siebie, ani dla was tego nie życzyć – odezwał się cichym bardzo głosem. – Walczyłem próżno, z dolą walczyć nadaremnie, nikt swego nie uniknie losu.

      Zatrzymał się król, jakby mu tchu zabrakło, spojrzał na Górnickiego i szeptał znowu:

      – Całe życie, całe stoi przedemną jak rozwinięta karta. Widzę je przed sobą. Pasmo przeznaczeń. U kolebki, matka! tak, matka, która być miała mi prześladowcą i mojego szczęścia nieprzyjaciółką. Ojciec kochający a surowy… pochlebcy i kobiety… a! te kobiety, te sokoły, które mi żywot zatruć miały.

      Przez nie ginę! a tak je kochałem?

      Zamilkł znowu. Górnicki chciał powstrzymać go i szepnął, że mówienie rozdrażnia i męczy.

      August nie zdawał się słyszeć i rozumieć. Oddech stał się żywszym, powieki odkryły oczy wpadłe, ale jaśniejące blaskiem niezwykłym.

      – Widziałeś Elżbietę, pierwszą moją… padła ofiarą, niewinna, biedna, anielska istota. Co ona zawiniła, że jej męczennicą być przeznaczono…

      Barbara… a! ukochana Basia moja, o którą z narodem walczyć, z matką wojnę prowadzić, z całym światem się poróżnić przyszło, ją i mnie żółcią i piołunem poili.

      I ta jak kwiat w mych oczach uwiędła… i ta…

      Górnicki dostrzegł jak dwie łzy dobyły się z pod powiek powoli i nieotarte potoczyły zwolna po twarzy, znikając gdzieś na bieliźnie, w którą wsiąkły.

      I znowu było milczenie, król się podniósł nieco, uczynił wysiłek, lecz osłabłe ciało zmusiło opaść na pościel bezwładnie, oddychał coraz ciężej, ale oddech stawał się przyśpieszony.

      – Chcieli bym żył z Katarzyną, to mi śmierć zadało. Nie mogłem się zwyciężyć. Przez to umrę bezpotomny, ostatni, ze mną do grobu pójdą Jagiellonowie.

      Bóg, los, przeznaczenie, fatalność, żelazne prawo zniszczenia.

      Górnicki chciał coś wtrącić, aby smutne te myśli odwrócić, król mówić mu nie dał.

      – Bezpotomnym! – rzekł – to nic, ale zejść bez dobrego imienia, bez pociechy z wielkiego dzieła.

      Starosto, wszystkom chciał, nic nie mogłem. Litwa dotąd dąsa się na to co jej przyszłość miało zapewnić. Na Unię pracowałem życie całe, dla niej praw się zrzekłem… oni jej nie chcą.

      Swobody ich szanowałem… plwali mi w oczy za to.

      Nie

Скачать книгу