Infantka. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Infantka - Józef Ignacy Kraszewski страница 7

Infantka - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

tak pięknie, że mogłaby w kancelaryi służyć.

      Jakże potem nie miała zdumnieć i nabrać pychy, gdy się jej wszyscy dziwić zaczęli, a rozum jej wychwalać i piękność przytem?

      Tatarowie też kumysem pojąc wlali w nią krew taką dziką, że jej pohamować trudno.

      Otóż ją macie jaką dzisiaj jest.

      Zagłobianka! szlachcianka! ale stryj jej znać nie chciał, pewno nie bez powodu. Kto wie co za jedna? tyle tylko pewne, że Dosia…

      – No i to – dodał Talwosz – że drugiej takiej Zagłobianki czy Dosi nie ma na świecie. Wyrzucacie jej że się górą nosi, co za dziw! niechże druga temu co ona sprosta? Złego przecie nic jej zadać nie możecie?

      – Dla siebie najgorsza – mówił dalej spokojnie Bobola. – O swoją przyszłość cale nie dba. Za królewnę życie gotowa dać, ale się rwie nie do swoich rzeczy, nawet pani nasza pohamować jej nie może.

      – Za to jej naganić nie można – odparł Talwosz – iż się przywiązała i chce wdzięczność okazać. Tu wszyscy głowy potracili, królewna płacze tylko i narzeka, ta jedna ani odwagi nie traci, ni na chwilę nie odpoczywa.

      – A do czego się to zdało? – spytał Bobola. – Lata, biega, wciska się, ale cóż zrobić może? Nastręcza się na posła, gotowa w największy ogień, a nie zrobi nic, tylko się jej ludzie dziwują i pod czas wyśmiewają.

      – Mój Bobolo miły – począł Talwosz po chwilce namysłu. – Coś mi miał serce odjąć dla niej, toś chyba przysporzył. Dokaże ona co czy nic, nie w tem rzecz; podziwiać trzeba i męztwo i rozum i wdzięczność dla królewnej.

      – I szaleństwo – dorzucił Bobola. – Zważże sam. Dziewczyna piękna jak anioł, oczy rwie, wie o tem i pięknością się tą posługuje, naraża. Wyjdzieli cało? a ludzie zawsze paplać będą.

      – Znajdzie się za nią ująć komu – zamruczał Talwosz.

      – Tak jak i dziś wieczór – mówił dalej Bobola – sama jedna do oboźnego na zamek do króla, gdzie lud rozpuszczony. Gdzie to kto słyszał? Ale ona się nie zlęknie nikogo. Biskup, senator, żołnierstwo, ciżba, hałastra, ani się zawaha, ani drgnie.

      – A wszystko to robi dla królewnej – przerwał Talwosz – bo ona sama nikogo nie potrzebuje i zbliżyć się nawet nie da do siebie. Powiedzże Bobolo, nie piękna to wdzięczność?

      – Bodaj piękna ale nierozumna i bez pożytku – mówił Bobola i rozśmiał się. – Co chcesz? gotówem ją nazwać heroiną, ale właśnie przez to na żonę nie stworzona, a ty się bez miary rozmiłowujesz i głowę tracisz.

      Zamilkł Talwosz, ale wcale nie okazywał, żeby był przekonanym.

      – Teraz – odezwał się po namyśle – pozwól mnie słowo rzec. Czy ja się kocham w niej czy nie, to moja rzecz, ale ten sam mam sentyment dla królewnej co ona.

      Albo się to serce nie rozdziera patrząc na tę nieszczęśliwą panią? Takiego rodu dziecię, królów córka, wnuczka, prawnuczka, królów siostra i królowych, dziś sierota, opuszczona, sama jedna, biedna tak, że dla kawałka chleba srebra musi potajemnie zastawiać. Albo to nie okropna pomyśleć o jej losie!

      Gdy na którego z nas biedaków, pospolitych ludzi padnie takie nieszczęście, toć jeszcze! ale pomazańców bożych dziecko! w takiem osieroceniu, pod taką dolą ciężką! Nie powinniśmyż wszyscy się ująć za nią, a choćby ginąć dla niej!

      – Tęgiś – przerwał Bobola. – My! my! a cóż my możemy, choćbyśmy i poginęli?

      – E! e! – wyrwało się Talwoszowi. – My! my! toć przecie szlachta jesteśmy, a w królestwie tem coś znaczymy. Ani ty ani ja nic nie zrobimy, ale trzeba budzić i nawoływać.

      Panowie senatorowie klucze trzymają, my pięści mamy.

      – O ho! ho! – zakrzyknął Bobola – daleko idziesz! Pleć tylko tak, pleć, i królewnie się przysłużysz i sobie.

      – Nie może być ażeby sprawiedliwości nie było na świecie! – wołał Talwosz rozgorączkowany.

      – Czekajmyż na nią!

      – A tymczasem królewna Anna bez opatrzenia, głodem niechaj mrze i ze wstydu, że ją poniewierają! – wykrzyknął Talwosz. – Cóż tu się dziwować, że dziewczyna głowę traci, patrząc na to! Mnie się też wnętrzności burzą.

      Porwał się Talwosz i żywo po izbie biegać począł.

      – Trzeba radzić! nic nie pomoże.

      Bobola się ironicznie uśmiechał.

      – Gdyby cię ksiądz podkanclerzy Krasiński do rady wezwał – rzekł – nie źleby było, a no, wątpię żeby mu to na myśl przyszło.

      Talwosz stał zadumany ponuro.

      – Patrzajże – odezwał się jakby żarciku Boboli nie dosłyszał – lada dzień ztąd chorego króla wywiozą do Tykocina lub Knyszyna Bóg wie dokąd, cóż się naówczas z królewną stanie? W Warszawie pozostać, gdy tu powietrze albo już przyszło, albo jutro nadejdzie, niepodobieństwo, bo to wyrok śmierci na nią. Dokądże wyjedziemy i o czem?

      – Nie wiem – odparł Bobola – ale mi się widzi, że ani ty, ani ja, ani piękna Dosia Zagłobianka, choćby latała do pana Karwickiego, do Żalińskiego, do podczaszego nawet, nie uczynimy nic. Na to trzeba większej siły. Więc po co się rwać?

      Talwosz zwątpiwszy ażeby towarzysza przekonał, tchnął piersią całą i rzucił się z impetem wielkim na swój tarczan.

      Bobola z wolna wstał, poszedł do dzbana wody sobie nalać, napił się, wąsy otarł i nic nie mówiąc, legł także na posłanie.

      W komnacie ogień, jakby czekał na to, przygasł zupełnie i karmazynowe tylko węgle z pod popiołu jak rubiny świeciły.

      Gdy z rana wstawszy Talwosz się ubrał i wyszedł się około dworu rozpatrzeć, ranniejszą jeszcze od siebie Dosię Zagłobiankę znalazł już stojącą w progu, na rozmowie z ochmistrzynią i starą sługą królewnej Żalińską.

      Szeptały obie, tak smutne mając twarze, iż Talwoszowi na myśl przyszło spytać czy się co złego nie stało.

      Dosia Zagłobianka cała czarno ubrana, ale w smutnej tej odzieży tak cudnie piękna, iżby ją nikt za sługę nie wziął, ale za wysokiego rodu panią – z pańską też dumą nosiła strój ten skromny i ubogi.

      Po dniu dopiero ta piękność, o której sobie wczoraj rozpowiadali Bobola z Talwoszem, w całej swej świetności się okazywała.

      Czarnowłosa, czarnooka, biała ale z odcieniem jakimś płci brunatnym, świeża, rysy miała nadzwyczajnej czystości i wielkiego wdzięku, chociaż coś w nich niemal męzkiego, zuchwałego, dziwnego w tak młodem dziewczęciu uderzało.

      Dumna

Скачать книгу