Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 2
Kilkaset kroków zaledwie dzieliły dwie owe gromadki; lecz dzień jeszcze był biały, jasny, obie się sobie dobrze mogły przypatrzeć.
I z szat i z orszaku musieli domyśleć się obozujący dostojnika kościelnego, pierwsi poruszyli się i po krótkiej naradzie, dwa białe płaszcze poczęły się zwolna zbliżać do stojącego na koniu Biskupa, który czekać na nich postanowił.
Lepiej im teraz mógł się przypatrzeć.
Dwaj rycerze, którzy jeszcze zbroi z siebie zrzucić nie mieli czasu, a szyszaki nieśli w rękach, byli to wzrostu ogromnego, silni i barczyści mężowie, jakby stworzeni do swojego rzemiosła, które im z oczów patrzało.
Nie wiele po nich zakonu i zakonnego widać było ducha i gdyby nie owe płaszcze, a na nich krzyże trudno się kto mógł domyśleć braci ślubami pobożnemi związanej. Starszy z nich, który szedł przodem, bystre oczy czarne trzymał wlepione w Biskupa, a choć z krzyża i sukni mógł poznać w nim wysokiego dostojnika Kościoła wcale pokornej nie przybierając postawy, rosnął w butę powoli idąc ku niemu. Drugi postępujący za nim, jaśniejszego włosa, twarzy płomienisto czerwonej, dzikiego wejrzenia, szedł też z dumą głowę podnosząc.
Zbliżali się rozpatrując jakby do równego sobie; a że niepewni być mogli z kim do czynienia mieli, dla uprzedzenia ich o tem zsiadłszy prędko z konia, którego pachołek pochwycił, podszedł zbrojny dworzanin biskupi szybkim krokiem ku nim i pozdrowiwszy – już na widok jego zatrzymujących się Braci niemieckiego domu, rzekł:
– Ksiądz Pasterz nasz krakowski, Iwo…
Czarnowłosy poruszył głową, dając znak idącemu za nim rudemu, i nie odpowiedziawszy na to oznajmienie, kroczyć zaczął znowu do stojącego na koniu Biskupa…
Dawszy im podejść nieco – Biskup ręką ich pozdrowił naprzód, na co lekkiem skinieniem głowy odpowiedzieli…
Iwo przemówił po łacinie.
– Bywajcie mi pozdrowieni, bracia mili a goście. Kędyż to was wiedzie ta droga?
– Do Płocka jedziemy wezwani przez księcia Konrada – odezwał się niepewną trochę łaciną, czarny. – Chcieliśmy kraj poznać i nakładamy w podróży…
To mówiąc ręką dotknął zbroi i mianował się:
– Konrad von Landsberg Miles hospitalis S. Mariae Hierosol. – Potém wskazał na towarzyszącego mu rudobrodego i dodał:
– Otto von Saleiden!
Ten skłonił nieco głowę, ale ją podniósł natychmiast.
– Żeście braćmi tego zakonu, który się niegdyś wsławił i męztwem przeciwko niewiernym i miłosierdziem dla ubogich pielgrzymów – rzekł Biskup, – poznałem zaraz ze znamienia jakie wam Ojciec nasz, Papież a Biskup rzymski dał dla odznaki od Templarjuszów i Braci Johannitów… Bądźcie pozdrowieni na ziemi tej, dzieci moje… i niech Bóg w niej orężowi waszemu błogosławi…
Słyszeliśmy że książe Konrad nadać wam miał piękny kraj Chełmiński aż po granice Prusów…
Konrad von Landsberg zwolna postąpił ku Biskupowi, a Otto jego towarzysz podszedł także.
– Tak jest – odezwał się pierwszy – ale chociaż Cesarskie na to mamy potwierdzenie i Ojca świętego – chcemy wprzódy sami oczyma swemi obejrzeć posiadłość, aby nas tu ten los co w Węgrzech nie spotkał. Krwią to przyjdzie okupywać, więc trzeba znać za co ją damy.
Biskup nie odpowiedział nic. – Upłynęła chwila.
– Rozbiliście widzę obóz na noc – rzekł jakby rozmowę zwracając – a ja też nie wiem kędy spocznę… bośmy pono z drogi się zbili.
To mówiąc obrócił się do stojącego i czekającego rozkazów zbrojnego.
– Co na to mówicie, Zbyszku?
Uśmiechnął się.
Zagadnięty zniżając głos odpowiedział.
– Sądzę że droga nie była błędna, dobrze nam ją przepowiedziano, lecz do Białej Góry dostać się nie łatwo… mało kto zna przystęp do niej… odległości ludzie dają różnie… Winniśmy byli stanąć na noc przy granicy, a dotąd jej nie widać…
Rozkażesz W. Pasterska Mość z młodszych którego posłać na zwiady??
– Gdybyś W. Pasterska Mość, – przerwał Konrad von Landsberg, – tymczasem ubogiej braci, namiotu chciał przyjąć gościnność…
Wskazał w stronę obozu…
Zawahał się Biskup, lecz niepewność ta krótką trwała chwilę, konia potrącił zlekka i poszepnąwszy coś Zbyszkowi, sam w towarzystwie jednego duchownego ku namiotowi jechać zaczął.
Dwaj Bracia domu niemieckiego szli przodem prowadząc…
Biskup może nie tyle gościnności potrzebował jak wędrowcom się chciał przypatrzeć, nowym na tej ziemi na której jeszcze nigdy noga ich nie postała.
Mnożyły się naówczas zakony pobożne i rycerskie – milicja Rzymu i Kościoła. – W ziemi świętej powstali dawniej Templarjusze i Johannici, po nich Bracia szpitalu P. Maryi, mnisze reguły coraz nowe przybywały, sam Biskup Iwo widząc w nich krzewicieli wiary i pomocników najdzielniejszych Kościoła, wznosił klasztory Cystersom, Norbertanom, – wprowadzał Dominika bracią, a wkrótce i synowie Franciszka z Assyżu mieli przyjść ubodzy ubogi lud pocieszać.
Po dworach pańskich gdzie nie było rozpasania i dzikości, panowała pobożność niemal namiętna, a kobiety w niej mężczyzn wyścigały.
Cuda były chlebem powszednim, święci cudotwórcy roili i mnożyli się zbroje często zmieniając na kaptur i habit szorstki, secinami z ziemi wyrastały klasztory które nadawano bogato. – Pobożność stawała się upojeniem, zdało się że cały nawrócony świat chrześciański szedł nie patrząc na ziemię z oczyma w niebo wlepionemi.
Kantykiem na chwałę Bożą rozlegała się odradzająca Europa.
Pomimo to zepsucie było wielkie, okrucieństwa szalone, namiętności poskramiane budziły się i wybuchały tem gwałtowniej, a po nich sroga, krwawa, bezlitośna pokuta.
Niejeden płaszcz królewski okrywał włosiennicą okrwawione ciało, niejeden wczoraj możny władca szedł nazajutrz pieszo i boso do Rzymu pokutnikiem, a powróciwszy do domu zabijał brata i znów przywdziewał pasek żelazny, chłostą dobrowolną okupując swoje grzechy.
Duchowieństwo wszędzie na współ z panującemi rządziło, tak jak Cesarz rzymski na współ z Papieżem władał światem, i tak samo ono ścierało się z władzą świecką jak Papieże z Cesarzami, którzy złamani klątwami szli przebłagiwać a nazajutrz do nowego buntu się rwali.