Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 4

Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

w te dzikie kraje iść było z wojskami aby je tu jak Cesarz Henryk potracić od głodu i zdrady; niepotrzebnie wojować było, kiedy my je kropli krwi nie dając zagarniemy… Nie obejdą się one bez naszych rzemieślników, osadników, duchowieństwa i pomocy żołnierskiej… Niechaj tylko ciągną chłopi nasi, niech miasta budują – a ziemie te zajmiemy i niemieckiemi uczynimy…

      Biskup milczał jeszcze, spuścił głowę na piersi.

      – Com rzekł o kraju iż dziki jest i na pół pogański, – kończył Konrad, – prawdę mniemam, lecz jakom w Magdeburgu słyszał i na dworze Cesarskim, z książęcemi dwory lepiej pono, bo tam nasze księżniczki zaprowadziły wszędzie obyczaj i język niemiecki… Ślązcy panowie nasi są, naszym się stanie i książę Konrad, a dalej i drudzy…

      Po drodze mnogośmy spotykali Sasów, ba i dalszych z Frankonii i Turyngii ludzi, którzy tu gromadami ciągną, wiedząc że ziemię darmo dostaną…

      – Nic w tem złego – odezwał się Biskup, – że ci do nas idą a przynoszą nam z sobą naukę rzemiosł, i czegobyśmy nauczyć się radzi – z pomocą Bożą, na tej ziemi i otoczeni ludem naszym, staną się później naszemi. Wszyscy też ludzie braćmi są, wedle prawa pana naszego Chrystusa…

      Krzyżak głową potrząsnął.

      – Mnie się widzi, – rzekł, – iż jako inne kraje barbarzyńskie któreśmy pozajmowali – tak i te niemieckiemi stać się muszą… Samo imię tych ludów stare na niewolników ich piętnuje…

      Wśród tej rozmowy, do której Biskup pijąc z kubka wodę i chleb jedząc, który na drobne kruszył kawałki, – mięszał się mało, zaczynało ciemnieć, gdyż i blizki las rzucał mrok wcześny na obozowisko. Ks. Iwo oglądał się niespokojnie trochę, gdy Zbyszek szybkim krokiem ku namiotowi się przybliżył.

      Biskup jak gdyby przybycie jego przeczuł podniósł się z siedzenia i ku wnijściu pochylił.

      – Cóżeś ty mi Zbyszku przyniósł? – odezwał się łagodnie.

      – Tak jakem przeczuwał, – odparł Zbyszek z twarzą rozweseloną – granica Białej góry nieopodal już, ale – co po niej? obcego nikogo na Mszczujową ziemię nie puszczają, taki tu obyczaj, a co do grodu i do samego Mszczuja Waligóry, mówią że nikomu a nikomu, choćby najbliższym był i największym był – przystępu nie dają.

      – Toć wiem że mój brat Waligóra zdziczał zupełnie – odrzekł Biskup łagodnie zawsze, – ale przecie mnie jako duchownego i brata swojego odepchnąć nie zechce i nie może.

      Krzyżacy słuchający tej rozmowy zdziwieni szeptać zaczęli – a Konrad odezwał się ochoczo.

      – Jeżeli W. Miłość potrzebować możesz posiłku naszego przeciw opornemu, rzecz tylko słowo… Miłoby nam było trochę z pochew zaspanych dobyć mieczów i pokazać co umieją niemieccy rycerze!

      Biskup obie ręce podniósł do góry i prędko zawołał.

      – Niechże mnie Bóg uchowa abym ja przeciw swoim aż przymusu używać miał!! Słowa mojego dosyć spodziewam się, będzie, aby mi się bramy otworzyły…

      Brat mój dziki jest, cudzych nie lubi, od wszystkich się jak murem opasał, żyje sam ludzi unikając – lecz na mój głos nie będzie głuchym.

      – Dziwny to jakiś więc czy zły jest człowiek, – wyrwało się Konradowi, – jeżeli się tak zamyka…

      – Złym nie jest – rzekł Biskup – lecz wiele ucierpiawszy że niemal pustelnicze życie prowadzi, tego mu za złe poczytać nie można. Abym mu pociechę przyniósł dążę do niego…

      – Więc jeżeli do onego grodu niedaleka droga, toć byśmy się i my mogli do orszaku Miłości Waszej przyłączyć – odezwał się Konrad – a choć dziwowisko jakie tutejszych krajów zobaczyć.

      – Chętniebym was pod dach mojego brata zaprosił – odparł Iwo, – lecz gdybym z obcemi do niego przybył, zaprawdęby mi to przystęp utrudniło… Zostańcie tu, a gdy ja zdobędę gród i uścisnę brata, może go skłonię aby i wam dał gościnę.

      Krzyżak schylił głowę i nic nie odpowiedział. Biskup pobłogosławił ich dokoła i wśród milczenia wyszedłszy z namiotu, dosiadł konia swojego.

      Orszak jego, który był u kraju lasu trochę spoczął, wnet też do koni się wziął i za Biskupem podążał.

      Wszyscy krzyżaccy ludzie kupą zebrani zdala się jadącym przypatrywali. Konrad też, Otto, młodzi Gero i Hans z namiotu powychodzili i gwarzyli wesoło…

      – Szkoda, – zawołał piękny Gero, po cichu, rękami poprawiając włosy, które mu na ramiona spadały i trochę niewieścią dawały fizjognomją tem bardziej że na twarzy ledwie się złocisty puszek wysypywać zaczął, – szkoda że ten smutny Biskup tak nas niegrzecznie się pozbył – bylibyśmy na grodku jego bratanka polskiego piwa się napili i może jaką niebrzydką zobaczyli niewiastę!

      – A tobie one tylko w głowie! – rozśmiał się Hans, który wąsa już mógł pokręcić, i tem prawem, choć nie wiele starszy, Gerona za wyrostka sobie poczytywał.

      – Wyście nie lepsi – rozśmiał się Geron… – Pamiętacie zawczora jakeście to w polu za białą się uganiali podwiką…

      – Tylko mi tego nie przypominaj zawodu – krzyknął Hans namiętnie – koniam zhasał, a baba która ze strachu na ziemię padła gdym ją dogonił, ostatni ząb jaki miała wybiła sobie…

      Śmieli się wszyscy.

      – Prawdę rzekłszy – mruknął cicho Konrad, który rozmowy słuchał – tu jeszcze kobiet nazwiska tego godnych nie ma, są stworzenia dwunożne, z których one może kiedy wyrozną!! Szczęściem że myśmy z Ottonem śluby czystości złożyli.

      Otto się rozśmiał.

      – Rozgrzeszą nas gdy je nadwerężymy, – rzekł, – ale w tym kraju nie ma pono niebezpieczeństwa, a miłośna pieśń, którą Gero tak nuci że za serca chwyta, tu mu nikogo w sieci nie wpędzi…

      Wieczór był ciepły i piękny, a mimo postu piątkowego, który im Biskup przypomniał, na wieczerzę piekł się udziec sarny zabitej po drodze. Konrad kazał zastawić stół na dworze; we czterech zasiedli doń Krzyżacy i ochotnicy z wesołą myślą, którą ze dzbanka nalane w kubki wino, pomnożyło.

      – O Biskupie Iwonie, któregośmy spotkali dużom słyszał – rzekł Konrad – i nie przeciwi się to com wiedział temu co widziałem dzisiaj. – Mąż to ma być wielce świątobliwy i pobożny. Dobrze on stoi w Rzymie, a bratanków swych dwu dawszy na wychowanie O. Domingo, już z nich zrobił apostołów i zakon kaznodziejski do Krakowa wprowadził…

      Prawą ręką ma być książęcia krakowskiego Leszka, który bez niego nie czyni nic…

      – Ale nam po nim też nic – przerwał cicho zabierając się do przyniesionego mięsiwa Otto – nam po nim nic, bo pono co miłe Leszkowi to naszemu Konradowi obmierzłe…

Скачать книгу