Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 25

Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

nie zostanie – mówił Wojewoda – zda się pewnem, bo nie czas… a i córki ma, co pieczy potrzebują.

      – Z córkami tu jest? – spytał Leszek.

      – Zda się że ich tu nie ma…

      Mówił potem Wojewoda o innych rzeczach, usiłując Leszkowi tak właśnie odmalować wszystko jak on mieć pragnął. Nie kazał mu się lękać niczego, lekceważąc prawił o Odoniczu, wzgardliwie o swym powinowatym Światopełku, z poszanowaniem dla Konrada.

      Wtrącono coś i o Krzyżakach rycerstwie które Leszek rad był widzieć zasłyszawszy o niem wiele. Wojewoda doniósł że właśnie dwóch z nich już do Płocka pociągnęło, aby się o uczynione nadania umówić.

      Tak gwarząc dojechali do zamku na Wawel a Marek zabawiwszy Leszka, wymknął się do swego dworu…

      Nazajutrz książe zapytał Biskupa o brata Mszczuja, którego sławę siły i męztwa pamiętał.

      – Jest on tu, – odparł Iwo – ściągnąłem go po to aby Waszej Miłości służył. Wiernych sług pod te czasy zanadto mieć nie można. Nie potrzeba mu nic – ani tytułów ani urzędów, a można go będzie użyć gdzie drudzy nie zechcą lub nie zmogą. Wziąłem go sobie do pomocy W. Miłości do usług wiernych.

      Książe podziękował.

      – Bóg łaskaw, – rzekł – służba u mnie lżejszą coraz będzie… Pokój uchwalemy i używać go będziemy!!

      Biskup spojrzał nieśmiało na pana swego i zamilkł.

      VII

      Ks. Żegota miał serce litościwe, które nieraz już w życiu za chwilowe wzruszenie odboleć musiało.

      Za młodszych lat gdy świeckie duchowieństwo więcej miało swobody, a śluby nie były wzbronione, przywiązał się do jakiejś biednej istoty, której teraz opuścić już nie miał siły. Nastały inne czasy, – legaci papiezcy po wszystkich krajach ogłosili rozkazy wyrzeczenia się związków rodzinnych. Kościół chciał mieć żołnierzy niczem nieprzywiązanych do ziemi…

      Z obawy aby wizyta dziekana lub Biskupa nie odsłoniła smutnej tajemnicy jego życia, stary proboszcz musiał swą familię przenieść do osobnego domku na grodzisku, i jeszcze był po odjeździe Biskupa Iwona nie ochłonął ze strachu, gdy wypadek nowy w inny sposób zagroził spokojowi jego.

      Nocą nadciągnął pod Białą Górę Otto von Saleiden z dwóma rannemi ochotnikami…

      Potrzeba ich było ratować. Ks. Żegota nie umiał się oprzeć pokusie miłosierdzia, chociaż wiedział dobrze iż dając pomoc nienawistnym Niemcom, narazi się na gniew pana swojego Waligóry. Szczęściem starego w domu nie było i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nierychło zapewne miał wrócić.

      Ks. Żegota, jak całe ówczesne duchowieństwo, nietylko że nie czuł żadnej w sercu niechęci dla obcych, ale szanował wszystko co przychodziło z zachodu i niosło z sobą światło.

      Widok tych dwóch w pełni życia, rannych niebezpiecznie i narażonych na zgubę chłopaków, jeżeliby im kto nie dał przytułku – poruszył do głębi starego księdza.

      Nazajutrz gdy wysłany szukać obozu pachołek, powrócił prowadząc z sobą Konrada von Landsberg; – a ten zobaczył w jakim stanie byli dwaj chłopcy, uniósł się naprzód na nich gniewem wielkim, potem na towarzysza, brata Ottona, że na szaleństwo to pozwolił, naostatek zakrzyczał wielkim głosem, – iż, choć Gero był jego bratankiem, ale ani dla niego ani dla Hansa nie myśli się w podróży wstrzymywać i tracić czasu, gdy nań w Płocku oczekiwano.

      Otto uczynił mu uwagę, że tak przecież wpośród drogi dwóch ziomków porzucić niepodobna, w kraju w którym mogli uledz napaści jakiej bezbronni, albo nawet zemrzeć chorobą i głodem.

      – Niech giną, kiedy sami się na to wystawili, – wołał nielitościwy Konrad. – Sprawa zakonna nam powierzona idzie przedewszystkiem…

      Tak się to mówiło w pierwszym zapale gniewu, lecz gdy przyszło spełnić groźbę – i sam nieubłagany Konrad wahać się zaczął. Wieźć za sobą dwu rannych, a szczególniej Hansa, który, choć mu ranę opatrzono, dostał gorączki i straciwszy przytomność majaczył – było niepodobieństwem…

      Gero lżej ranny, choć na nogę stąpić nie mógł, z biedy na koniuby się wlec był gotów, ale towarzysza Hansa, po rycersku odstąpić nie chciał i oświadczył stryjowi, że los jego dzielić będzie…

      Ks. Żegota który rano zbiegł był z grodu do szopy, zobaczyć co się działo z rannemi, przy których kwiatkami sobie włosy przystroiwszy Dzierla siedziała, – przytomny był wrzawliwej scenie między Konradem, Ottonem i Geronem…

      W ostatniej chwili, gdy już do stanowczego jakiegoś kroku przyjść miało, Konrad von Landsberg zobaczył starego księdza…

      – Ależ to nie może być – ażeby w kraju który się chrześciańskim zowie, rannemu biedakowi odmówiono przytułku! – zawołał.

      – Wszędzie go znajdziecie, a szczególniej po klasztorach, w których ochotnie przyjmą chorego i pielęgnować go będą – rzekł ks. Żegota – wszędzie, tylko nie tu u nas!

      Wskazał na zamek w górę.

      – Jakto! cóżto, poganie go zajmują? – zawołał Konrad.

      – Nie – ale pan nasz nie przyjmuje obcego nikogo, nigdy… – odparł ksiądz. – Taki sobie ślub uczynił. Nie ma go nawet na grodzie, a bez niego nie ważyłby się nikt…

      Konrad burzyć się zaczął na to.

      – Co tam gród! pan! – zawołał – wy jesteście osobą duchowną, wy żadnemu panu nie ulegacie. Wasz pan jest tam gdzie i nasz, w Rzymie! Weźcie go do swego domu… do niego nikt nie ma prawa!

      – Mój dom jest na grodzie – odparł ksiądz przestraszony – a gdyby Comes się dowiedział żem ja obcego przyjął, możeby razem z nim wyrzucił…

      – Przecie go w domu nie ma…

      – Ho! – ho, jest Podżupan! – rzekł ks. Żegota…

      Stało się chwilowe milczenie. – Konrad namarszczywszy się, już nie rozprawiając, nie sporząc poszeptał coś Ottonowi, zbliżył się do synowca Gerona, któremu długo coś w ucho kładł, potem sam na koń siadł i Ottonowi a pachołkom dał znać aby toż uczynili. Gdy wszystko było do odjazdu gotowem, dumny Krzyżak podparłszy się w bok, podjechał ku ks. Żegocie.

      – Słuchaj, ojcze – rzekł tonem nakazującym – czas u mnie drogi – tracić go na spory i gadaninę nie mogę… Zostawiam tu tych rannych… na łaskę Bożą… Zginą – odprawią za nich nabożeństwo kapłani nasi! ale wy będziecie mieli ich na sumieniu – róbcie sobie z niemi co chcecie – ratujcie, porzućcie, to wasza sprawa. Ja zmuszony jestem zdać się na was.

      Mądry Krzyżak mówiąc to czuł bardzo dobrze iż ksiądz nie będzie miał serca rannym dać ginąć.

Скачать книгу