Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 21
A tu się wnet o broni nowej, i o łowach żywe się rozpoczęły rozprawy.
– Święty człek nasz Biskup Iwo, – odezwał się do Pakosza – ale na rycerskich sprawach cale się nie rozumie… i z nim o niczem mówić nie można, chyba o takich świętych jak on i o tych których on chce nawracać, aby też świętemi byli.
Kocham go jak ojca! ale smutny jest jak noc, i z sobą mi przynosi zawsze gorycz jakąś…
Pakosz głową potwierdzał co pan mówił, nie śmiejąc słowami. I poczęto mówić o lekkich tarczach…
VI
W kilka dni potem wieść się po Krakowie rozeszła, która na dworze Leszkowym, na dwa obozy podzielonym, wielkie wrażenie uczyniła.
Rozpowiadano o tem jako Biskup brata swojego, od dawna zapomnianego, który od lat wielu na wsi się zagrzebał i wyrzekł był świata, gwałtem wyrwał z pustelni i przywiózł do Krakowa, nakazując mu tu ze znacznym dworem stać na straży przy sobie.
Znano starego Waligórę tylko z powieści jakie o nim chodziły w tych czasach, gdy mu dano to jego przezwisko. Wiedziano iż pan był możny, że Niemców miał w ohydzie, siłę olbrzymią a wolę żelazną.
Wnosili więc wszyscy, iż znowu przygasła na czas wojna między Jaksami a Odrowążami wybuchnąć groziła, gdy tego pomocnika ściągać Biskup potrzebował. Waśń tych dwóch możnych rodów stara już była i nie od dziś dnia się poczynała.
Jaksowie sobie rościli prawa wielkie krwi swej i rodowi należne, pochodzenie wiodąc od kneziów jakichś, a sięgając aż do Pepełków… i Leszków prastarych. Nie rzadko słyszeć ich było można z tem się odzywających że nim Piastowie przyszli do panowania, oni już je w rękach dzierżyli.
Odrowążowie, choć starzy w sandomirskiej ziemi jak ona, choć mnogiemi majętnościami władający, nie wiedli się z tak wysoka. Ale oni rośli właśnie, gdy Jaksowie maleli. Jeden tylko stary Mszczuj dobił się był wielkorządów na Pomorzu, które potem na syna Światopełka wyprosił, a drugi powinowaty mu Marek krakowskim był Wojewodą. Na nich dwu reszta się opierała.
Iwo Odrowąż który miał oko prorocze, z niedowierzaniem patrzał na ród pragnący panowania i roszczący sobie jakieś do niego prawa. Nawzajem Jaksowie czuli w nim nieprzyjaciela stojącego im na zawadzie…
Syn Marka Wojewody czasu jednego był wyprawiony z innemi Jaksami i Odrowążami społem na straż od pruskiej granicy. Szli z nim Dzierżek i Budzisław powinowaci Biskupa. Za podmową Jana Jaksy, który nienawistnych sobie Odrowążów chciał na rzeź wydać, pierzchnęli naówczas z częścią wojsk, i byli przyczyną że Dzierżek syn Abrahama i Budzisław Izasławów, wraz z wielą innemi schwyceni przez pogan, życiem zdradę tę przypłacili.
Naówczas Iwo Biskup, krwi swej przelanej mszcząc się, wymógł na Leszku iż winnych, Jana z towarzyszami sromotnie z majętności i urzędów powyrzucano…
Marek Wojewoda krakowski mszcząc się za syna i powinowatych, uknuł naówczas spisek we Wrocławiu z Henrykiem Brodatym i wyciągnął go na Kraków i na Leszka.
Zagrożony książe wezwał na pomoc brata, wojska z obu stron spotkały się nad Dłubnią, lecz pobożnego Henryka duchowieństwo, a na czele jego Iwon skłonił do zgody. Ślązak przypomniał sobie radę żony, aby cudzego nie pragnąć, nastąpiło przejednanie uroczyste i gody…
Markowi Wojewodzie Leszek zawsze łagodny i wspaniałomyślny przebaczył, innym Jaksom pofolgowano – nastąpiło przejednanie, albo raczej zawieszenie broni.
Lecz ani Iwo od nich mógł być bezpiecznym, ani oni mu dowierzali. Ogień tlał pod popiołem.
Pozorna zgoda kryła tajemne knowania. Marek Wojewoda służył Leszkowi przed biskupem wszechwładnym skłaniał głowę, mówił że uraz dawnych nie pamiętał, lecz w duszy Światopełkowi powinowatemu życzył dobrze, i kto wie jakie roił w przyszłości odmiany. Poszlakować go było trudno, zawierzyć mu niebezpiecznie.
Pod samym bokiem Biskupa miał Wojewoda syna mistrza Andrzeja kanonikiem. Temu już zawczasu infułę krakowską przeznaczono, a choć uczony i pobożny mąż nie rad był może przeciw Pasterzowi swemu występować, choć z pokorą był dla niego, – nie mógł i ten o swoich zapomnieć, a wpływom ojca i brata się opierać.
Wojewoda Marek, jakeśmy widzieli, wzywany był do rady, Iwo przy nim mówił otwarcie o Światopełku, za którego on ujmować się nie myślał, – lecz w sercu co się działo, Bóg jeden wiedział a Biskup zgadywał.
Musiał się więc mieć na baczności, jeźli nie dla siebie, to dla pana swego, któremu groziły niechęci skryte i przywiązanie kłamane.
Zjawienie się Waligóry w Krakowie, zaniepokoiło Jaksów.
Wiedziano że baczny a rozumny Biskup napróżno nic nie czynił i brata potrzebować musiał, gdy go tu ściągnął. Obawiano się też aby mu jakiego znacznego przy księciu nie powierzono urzędu, przez który wpływ Odrowążów wzmógłby się jeszcze.
Lecz nie słychać było aby Waligóra stawił się na dworze pańskim, spostrzegano tylko że ludzi ściągał, czeladź zbierał, i na dobre się tu rozgaszczał. Tegoż dnia po rannej radzie, która spełzła na niczem, po krótkiej rozmowie z Biskupem, Marek Wojewoda zasępiony i niespokojny wrócił na swój dworzec – pod zamkiem.
Wawel na którym mieszkał książe, dom biskupi po nim, wreszcie wojewodziński, stanowiły naówczas trzy ogniska, trzy siły, od których zależały kraju losy. – Na grodzie książęcym walczyły z sobą dwa wpływy: Biskupa który Leszkowi był radą i ojcem duchownym, i Marka Wojewody, nie śmiało ale zręcznie starającego się krzyżować zamysły pobożnego Biskupa. Ilekroć Iwo stanowczo żądał czegoś, Wojewoda ulegał, nie występował przeciwko niemu otwarcie, potajemnie zawsze prawie idąc w przeciwnym kierunku.
Po otrzymaniu przebaczenia za zbieżenie do Wrocławia i przerzucenie się na stronę Henryka, Wojewoda musiał być ostrożnym. Z Leszkiem szło mu łatwo, bo ten chciał zapomnieć urazy i zawierzał ochotnie, ale Biskupa wystrzegać się musiał…
Zaledwie przybywszy do domu, którego podwórca i izby zawsze pełne były rycerstwa i zaciężnych żołnierzy, hałasu i wrzawy, Wojewoda posłał po syna mistrza Andrzeja, mieszkającego przy Biskupie; – sam zaś wyszedł do dworzan oczekujących nań, starając się troskę ukryć, udając wesołość i myśl swobodną.
Dwór wojewody był tak prawie liczny jak książęcy i na wzór jego złożony. Ochmistrz, komornicy, kanclerz, dwóch kapelanów, koniuszy, podczaszy, skarbny, młodzież dorodna do posług rycerskich nie odstępowali nigdy starego hetmana. Z małemi wyjątkami była to gromadka lub z Jaksów, Jaksyców, ich powinowatych, albo z przyjaciół rodu złożona.
W nadziei osadzenia kiedyś na katedrze biskupiej syna, Marek posyłał go za granicę dla nauki, uczynił go kapłanem, postarał się dlań o kanonię krakowską – i – czekał na spadek po Iwonie.
Lecz, nie zupełnie był rad ze