Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 17
Ulitujcież się – głodni jesteśmy, siły się wyczerpały. – Radźcie, a gdy tu ratunku nie można się spodziewać, dokąd się udać…
Niedaleko ztąd obozowisko nasze być musi, ale i do tego trafić trudno, a gdybyśmy się tam dostali cóż z ciężko poranionemi zrobiemy, zmuszeni jutro w dalszą drogę do księcia Konrada, który na nas czeka…
Ksiądz Żegota czoło tarł i ramionami rzucał, to ręce chude załamywał…
– Co ja w domku ubogim mam, tem się z wami podzielę, – rzekł, – nawet i ostatki oddam. Znajdę też może starą niewiastę, co się zna na ranach i ziołach… ale tu wam długo trwać nie można. Nie wiem kiedy nasz stary powróci, a gdyby wrócił – biada wam i biada mnie.
– Wpadliśmy w tęgą matnię, przez tych młokosów – odezwał się Otto – lecz i w Bogu nadzieja że nieopuści i w najgorszym razie otuchy stradać się nie godzi.
Dawajcie naprzód co macie, potem pomyślemy o dalszem.
Ks. Żegota spuścił się jeszcze milczący ku szopie w której ranni leżeli, poszedł na nich rzucić okiem – podumał, zamruczał i skłoniwszy się przed Ottonem na zamek powrócił.
– Przecież i tu w tej dziczy, – zawołał Otto, – znalazła się jedna dusza chrześciańska i człek co rozumie język ludzki!!
Czeladź sama krzątała się jak mogła około Hans’a. Gero z wielkiej biedy odzyskał trochę młodzieńczej wesołości na przekorę… Nogę sobie sam obwiązywał i razem towarzysza pilnował, a z czeladzi podżartowywał.
– Żebyśmy byli choć tego dzika ubili i zjeść go mogli, – mruczał, – a tak co myśmy mieli jego, on nas skosztował. W tym kraju wszystko na opak się dzieje!
Otto niespokojny, jednego z pachołków z lepszym koniem mimo nocy już wyprawił szukać obozu, aby oznajmił Konradowi o nieszczęśliwej przygodzie.
– Jedź, – mówił mu, – musisz prędzej, później napytać naszych, powiedz co się stało i że my tu między nieprzyjaciół popadliśmy. Niech brat Konrad myśli o nas…
Nierychło furta na wałach znowu się otworzyła i zamiast jednej pokazało dwie postacie i dwa cienie, które szybko do szop się zbliżały… Ks. Żegota niósł kosz w ręku, za nim z narzuconą na głowie podwiką wlokła się stara baba…
Lekarzy innych nad takie znachorki mało gdzie znaleść było można. Na gródku owa Dzierla, którą za młodu zwano pono Dzierlatką, bo była żwawą i swawolną – pełniła obowiązki wszelkie jakie na baby owych czasów przypadały. Wróżyła, zamawiała, babiła, niańczyła, dawała zioła miłosne i sposoby na ludzi, a źli mówili, że najzręczniej pono pośredniczyła między parobkami a dziewczętami. Działo się to jednak tak skrycie że nikt o tem na pewno nie wiedział, a komu pomogła ze strachu milczał, bo groziła zemstą.
Na gródku miała jakiś chleb łaskawy, nie pełniąc innych obowiązków oprócz że około drobiu, trzody, stadniny radziła czasami… Ale wszyscy jej potrzebowali, a co więcej, wszystkich zabawiała opowiadaniami, bo nikt nad nią więcej baśni, gadek, powieści osobliwych nie umiał. Dziwowano się jej zkąd ona to brała, bo się nigdy jej powiastki nie wyczerpywały… Nawet dwie Halki zachodziły do izby w której dziewczęta przędły, aby jej słuchać wieczorami.
Lubili ją ludzie, bo się każdemu przypodobać umiała, a choć za plecami drwiła niemal z każdego, nikt się tego nie domyślał, tak była w oczy słodką…
Dzierla choć nie młoda, bardzo jeszcze starą nie była, a nosiła się tak śmiesznie, jakby młodą chciała udawać… Czasami wkładała nawet wianuszek na głowę, choć do niego dawno straciła prawo, i obwieszała się błyskotkami, palce miała całe okryte mosiężnemi i srebrnemi pierścieniami, wstążki a opaski krasne lubiła niezmiernie. Chuda, żółta, opalona, miała oczy czarne ogniste, kibić jeszcze giętką i gibką i zdala czasem ją kto mógł wziąć za dziewczynę…
Ksiądz Żegota miał do niej wstręt wielki, ona bała go się mocno, posługiwać się nią jednak musiał, nie mając jej kim zastąpić, a ona chętnie skinieniu była posłuszną, aby sobie zaskarbić łaski.
I teraz też wyciągnął ją gdzieś z kąta, aby szła opatrzeć rany.
Sam on, wiedząc co chorym i znużonym potrzeba, w koszu niósł trochę wina którego do Mszy św. używał, kawał białego pieroga, trochę mięsa wędzonego, sera i masła.
Wesoła Dzierla wstępując na próg szopy i widząc z kim mieć będzie do czynienia, przybrała postać poważną i wprost szła do Hansa…
Stała nad nim przyglądając mu się długo, spytała od jakiego zwierzęcia ranę dostał i głową trząść poczęła o kle dzika posłyszawszy. – Klękła potem ranę opatrywać, ku czemu już miała z sobą hubę, zioła i szmaty…
Tymczasem ks. Żegota dobywał z kosza przyniesione zapasy, a Otto ujrzawszy dzbanuszek nie czekając na innych, wyrwał mu go prawie z ręki, chciwie do ust niosąc…
Gero się też jadła i napoju dopominał; tylko Hans biedny gdy mu nogę zakrwawioną odsłonięto, krzyknął z bolu i omdlał tak że go winem z wodą cucić musiano.
– Panu Bogu niech będą dzięki – oddychając rzekł Otto, – jeszcze nie zginiemy na tej pustyni! Są ludzie!!
V
Zaledwie ks. Iwo z podróży swej do Krakowa powrócił i zajechał na dworzec biskupi – ledwie miał czas z konia zsiadłszy rozmówić się z gromadzącemi się na przyjęcie jego duchownemi, gdy już na zamku o nim wiedziano i od księcia Leszka biegł komornik z pozdrowieniem, który zarazem niósł prośbę, aby Biskup tęskniącego za nim pana co najrychlej odwiedził.
Waligóra którego Iwo przywiózł z sobą, w miarę jak do stolicy się zbliżali, wznawiającéj jakieś stare wspomnienia niemiłe, smutniał i stawał się coraz bardziej milczącym i ponurym. Nawet łagodne a dobre słowa brata, nie mogły go wyrwać z tej ciężkiej zadumy.
Biskup gdy wjeżdżali do miasta sam modlić się zaczął i toż bratu polecił.
– Módlmy się, – rzekł, – wielki to oręż i skuteczne lekarstwo modlitwa…
Mszczuj także modlitwy szeptać począł… Lecz mimowolnie owo miasto dawniej mu dobrze znane, niewidziane przez długie lata, oczy pociągało ku sobie.
Urosło było, zmieniło się, rozsiadło szerzej, domostwa wypiękniały, przybyło kościołów…
Ks. Iwo rzucił okiem ojcowskiem na drewniany kościółek Ś. Trójcy, przy którym osadził Dominikanów, na poczęty Panny Maryi, co miał stać w rynku… Oczy mu się zwilżyły i myślał.
– Dałby Bóg jeszcze żywota trochę, przyrośnie świątyń, przybędzie ludzi, wzmoże się potęga duchowieństwa… na chwałę Pana!!
Mszczuj