Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski страница 20
– Mam to nieszczęście – odezwał się Iwo, – żem ja zawsze prawie przeznaczony być dla miłości waszej, złej wróżby ptakiem…
– Owszem, – odparł Leszek żywo – wy mi jesteście najlepszym opiekunem i ojcem…
– Ale z miłości i troskliwości ku wam – zawsze złe wieści przynoszę…
– Czyż złe? ojcze mój? – spytał książe ręce składając…
– Życie wszelakie twardem jest, a samiście rzekli, – odezwał się Biskup, – im kto wyżej siedzi.
– Radźmy więc na to złe – żywo rzekł Leszek, – radźmy aby je usunąć. – Lecz wy, ojcze mój drogi – dodał, – wy z tej ojcowskiej waszej pieczołowitości nademną, często może więcej widzicie złego niżeli jest… Ja radbym i w zło i w złych co je sprawiają nie wierzyć…
– Przecież, miłościwy panie, – westchnął Iwo, – dopuszcza Bóg zło aby było dobrego probierzem…
Nastąpiła milczenia chwila.
– Sam będąc dobrym, – dołożył Iwo, – nie chcesz, miłościwy panie, wierzyć w ludzką przewrotność.
– Lecz, o kim mówicie? – nagląc i spiesząc aby prędzej się uwolnić – zawołał książe.
– Zacznijmy od Odonicza – odezwał się Biskup, – ze złych pono ten najgorszy, jeźli pierwszeństwa nie trzeba jeszcze przed nim dać szwagrowi jego Światopełkowi. Odonicz chciwy jest panowania jak dziad jego Mieszko, ma jego żądze i upór żelazny i przykład jego przed sobą – ale stokroć winniejszy Światopełk, który waszą i ojca waszego łaską na wielkorządzcę Pomorza wyznaczony, chce je nieprawie i niewdzięcznie zagarnąć i oderwać…
– Ah! – zawołał Leszek – Światopełk ma butną Jaksów krew w sobie, – to prawda, lecz któż wie czy Odonicz jego czy on Odonicza podburza i szczwa… Oba oni razem nie zdają mi się niebezpiecznemi…
– Miłościwy panie – przerwał grubym, ponurym głosem kanclerz Mikołaj – lękam się aby do nich dwu jeszcze kogoś trzeciego nie potrzeba przyłączyć do regestru nieprzyjaciół twych…
Leszek odwrócił się ku niemu, zmarszczony, z wymówką w twarzy, niemal z groźbą do której nie był nawykły. Kanclerz skłonił głowę i zamilkł.
– I jabym był tego zdania że Światopełk z Odoniczem nie mieliby odwagi – dodał Biskup, – gdyby nie oglądali się na kogoś, czyjego imię wymówić nawet usta się wzdrygają.
Leszek drgnął cały, podniósł głowę obrażony, i zdawał się na chwilę krótką nawet poszanowania należnego Biskupowi zapominać.
– Ojcze! – zawołał. – Krwawicie mi serce! a krwawicie je napróżno! Domyślam się kogo mi jako nieprzyjaciela wskazać chcecie. Ale nie! nie! nie chcę temu uwierzyć, nie uwierzę i gdybym miał się omylić, gdybym miał omyłki paść ofiarą, wolę zginąć niż posądzić – brata… Jednej matki dzieci – my…
– Jesteście różni jako Abel i Kain – odezwał się Iwo z siłą wielką. – Wspomnij książę młodość! Byliżeście kiedy podobni do siebie? Wy miłością jesteście, srogością tamten; wy dobrocią, on okrucieństwem, wyście władzy niechciwi, on panowania żądny…
Leszek słuchał z głową spuszczoną, chmurny, lecz nieprzekonany.
– Konrad tak złym nie jest, jak się – obawiacie, – rzekł. – Gorętszym odemnie jest Bóg mu dał więcej siły, więcej też pragnień, lecz w sercu jego…
To mówiąc okiem rzucił po przytomnych, wszyscy dziwnie niedowierzająco, niemal z politowaniem słuchali. Leszek zatrzymał się na chwilę i dokończył.
– Konrada zostawmy w pokoju.
Marek westchnął, Iwo spojrzał na kanclerza – umilkli.
– Mam złe poszlaki – odezwał się po długim przestanku Biskup – potrzeba czuwać przynajmniej, wiedzieć, badać, aby nas nie pochwyciło niebezpieczeństwo nieprzygotowanych…
– Odonicz – przerwał nagle Leszek, – walczył z Laskonogim raczej niż zemną, wszystko się skończy, gdy ich podzielim i pojednamy…
– A jestże sposób pojednania ich gdy jeden wszystko chce posiąść i wydrzeć drugiemu? – zapytał Biskup.
– Przypomnijcie sobie – odezwał się Leszek łagodnie, – ową wyprawę Henryka Wrocławskiego na mnie, gdy on też chciał mi odebrać Kraków, chciał wydzierać i z wojskiem stał nad Dłubnią. – Krew się już lać miała, przecież pobożny, święty Henryk mój, usłuchał rady, dał się przekonać, zażegnaliście tę burzę… i uścisnęliśmy się jak bracia, zamiast wojować jak wrogi.
– Rzekliście – odparł Biskup – Henryk był pobożnym i świętym, dlatego słów zgody usłuchał, a Plwacz nim nie jest… a Światopełk zdrajca, wie że zgody z nim być nie może!!
Usłyszawszy to zachmurzył się Leszek i usta mu się ścięły.
– Radźcie więc wy – zawołał z rozpaczą jakąś – jam ślepy i nieudolny – radźcie!
– Ani ślepi, ani nieudolni nie jesteście – przerwał Biskup do uścisku ręce podnosząc – ale dobrzy do zbytku, a oną dobroć znając źli z niej korzystają!!
Znowu się rozmowa przerwała, wszyscy spoglądali na Leszka, który mimo łagodności, nie ustępował ze swych przekonań…
– Radźcie, – rzekł z rozrzewnieniem jakiemś powolnie książe – ja wam tylko jedno przypomnę, że oto, dzięki opiece Bożej, ja z mą ślepotą i nieudolnością gdym już wydziedziczonym był przez Laskonogiego, panuję, gdym przez Henryka wypędzonym być miał – siedzę na stolicy mojej. – Dzieckiem wyganiał mnie nieboszczyk stryj tylekroć, Opatrzność mi zwracała co on wydzierał – i oto w spokoju i błogosławieństwie rządzę i panuję… Opatrzności też tej tak zawierzam, iż gdybym wrogami otoczonym być miał, nie zlęknę się – i w spokoju losu mojego oczekiwać będę.
– Jeżeli tak – odparł zwolna Iwo powstając – cóż my czynić mamy? Ja tej ufności w bezpieczeństwo nie dzielę, choć Opatrzności wierzę… My nad wami czuwać musiemy!
Leszek jakby się ciężaru zbył, zbliżył się do Biskupa prędko i rękę jego ucałował.
– Radźcie, – rzekł – czyńcie co uznacie słusznem, ja się zastosuję do światłej rady waszej…
W tejże chwili zwrócił się do Marka Wojewody…
– Miły mój – tarcz tych ciężkich, obładowujących zbytnio żołnierzy naszych, czasby zaniechać. – Nie wiem czym wam pokazywał niemieckie nowe, jak przedziwnie lekkie są.