Płomienie. Stanisław Brzozowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Płomienie - Stanisław Brzozowski страница 10

Płomienie - Stanisław Brzozowski

Скачать книгу

Greczynki, Turczynki. Wszystkie wpatrywałyby się we mnie przerażonymi oczami.

      Mógłbym być teraz Murzynem, szczutym przez psy.

      Mógłbym być pańszczyźnianym chłopem i słuchać pod oknem w wiśniowym sadzie, jak dziedzic gwałci moją żonę…

      Kobieta, nagie kobiece ciało, coraz częściej przewijać się zaczęło w mych myślach.

      Nie zapalając światła, położyłem się.

      Muchy brzęczały nade mną.

      Dotknięcie ich przejmowało mnie wstrętem. Jeszcze żyję przecież. Jeszcze jestem człowiekiem, nie kupą gnoju.

      I przecież to wszystko, to wszystko, co przesuwa mi się przez głowę niby zbrodnicza bajka, to nie fantazja, nie wymysł – to prawda.

      Prawdą jest to skąpane w krwi, dyszące gwałtem, zwierzęce istnienie ludzi, niewiedzących nic o sobie.

      Chrystus odkupił człowieka!

      Ha, ha!

      Drzwi skrzypnęły.

      – Pan dobrodziej już śpi – zagadnął ochrypnięty głos właściciela zajazdu.

      Poruszyłem się…

      Żyd zapalił zapałkę i zasłaniając ją dłonią, podszedł bliżej.

      Nachylił się nade mną.

      – Czy pan dobrodziej nie każe, aby tu przyszła Bejla? O nią już się inni goście dopominali. Ale ja wiem, jaśnie dziedzica z Topolówki syn; taki gość, taki gość! Mój ojciec z jaśnie panem Celestynem jeździł, kiedy on za Napolionem57 szedł. Handlował, konie dostawiał… Taki pan. Taki pan! – Żyd cmoknął. – I tak zginął… Co to było, jak się o tym jaśnie pani hrabina, jego mamcia, dowiedziała… Ajej! A jaki pogrzeb był! Tego sukna czarnego ile było w kościele… Ajej! Taki pan! A jaki siarczysty był – nu, nu! To ja każę Bejle, żeby przyszła – zakończył najniespodziewaniej.

      Milczałem…

      W duszy rozrastała się pajęcza pewność.

      Przeszła długa chwila.

      Drzwi zaskrzypiały znów.

      Nie zapalałem światła.

      Serce biło drapieżnie i cicho…

      Zbliżały się lekkie, ciche kroki. Szła niby obłok gorącej mgły.

      Wyciągnąłem rękę: spotkała włosy, opadła na nagie ramiona.

      Ciało dziewczyny, gorące, nie do uwierzenia prawdziwe, spadło na mnie. Jej pierś musnęła moje ciało. Miałem ją w rękach swych twór rzeczywisty i dziwny: kobietę.

      Okrutna bajka stała się ciałem i krwią.

      Zajrzałem w oczy dziewczyny: było w nich jakby zdziwienie.

      Ręce moje błądziły po jej ciele, usta bełkotały:

      – Bejła, Bejła…

      Nie wiedziałem, co czynię.

      Inny człowiek, któregom nie znał, rzucał się na to młode ciało, wpijał się w nie, chwytał gorącymi wargami jej ramiona, gryzł je z jakimś skowytem. To znowu podnosił się i dźwigał w ramionach dziewczynę, patrzył w nią osłupiałym wzrokiem.

      To jest ona – tajemnica myśli najskrytszych: naga kobieta – rzecz.

      I zaciskały się znów kurczowo ramiona.

      Na dnie duszy coś okrutnego wołało wciąż o nową rozkosz, o nowy dowód władzy nad tym dyszącym ciałem.

      Z piersi dziewczyny wydobywał się cichy jęk.

      Podnosiła się i siadała.

      Oszałamiały ją ta namiętność i szał.

      Ile razy musiała ona już leżeć w objęciach coraz to innych ludzi.

      Zerwała się i cała naga otoczyła mi szyję ramionami. Zagadką czarnych oczu patrzyła we mnie.

      Przez zaciśnięte zęby wyrywały się niezrozumiałe słowa.

      – Ty!

      Pociągnęła mnie na swoje piersi.

      – Mój miły, mój miły! Ja tobie taka wdzięczna, taka wdzięczna.

      I jak spazm płaczu posypały się słowa.

      – Tyś mnie nie bił, ty mnie nie parzył papierosem po gołym ciele i nie śmiał się, kiedym płakała. Ja się tobie podobałam, jakbym naprawdę była twoja. Tyś na mnie nie krzyczał jak na zwierzę.

      W oczach jej błyszczały łzy.

      Zacząłem jej coś opowiadać. Mówiłem, że ludzie są nieszczęśliwi. Że ja umrę i ona umrze. Że nie wiadomo po co wyłoniła się z brudnej miazgi świata myśl. Mówiłem, że miliony kobiet znajduje się w takim położeniu.

      – Mnie namawiają, żebym jechała do Rygi – mówiła mi – ale boję się. Rózia jeździła do Odessy. I jak wróciła!… Śliczna dziewczyna była. A teraz co. Szkielet – taka chuda, i kaszle. A co opowiada. Pięciu, sześciu gości co noc. A w dzień, jak się trafi. A najgorsi to są marynarze. A ja się dowiedziałam, że Ryga także port. Ale pewnie trzeba będzie jechać. Tu też źle. I nic nie można zebrać. Ach, żeby pojechać do dużego miasta. I mieć tylko jednego kochanka. Ale musiałby być pan, chodzić w cienkiej, pachnącej koszuli.

      I tak siedzieliśmy przy sobie otuleni kołdrą, na wpół nadzy. Przez otwarte okno dolatywały dźwięki harmoniki. Ktoś pijany śpiewał ochrypłym głosem. Nagle rozległ się krzyk.

      Bejła drgnęła…

      – To krzyczy Lia – rzekła. – Ją dzisiaj Jankiel do stanowego58 prowadził. On, jak jest pijany, zawsze harapnikiem59 bije. – Plecy jej drżały wstrząsane nerwowym dreszczem. – On i jeszcze jeden akcyzny60. Zamkną okiennice, spuszczą rolety. Każą się rozbierać i gołej tańczyć. Jeden gra na harmonii, a drugi tańczy, a nie, to albo papierosem skórę osmali, albo harapnikiem. I żeby zapłacił choć! Ale! – Wydęła pogardliwie usta. – Co on da, co on może dać? A akcyzny jest żonaty. I raz żona go złapała tak u stanowego z Rózią; ona wtedy jeszcze do Odessy nie jeździła. Wpada i łup go w pysk, a potem Rózię. Pazurami jej całą twarz rozdrapała, a później, tak jak była, golusieńką z domu wypędziła na ulicę. Gorącą wodą oparzyć ją chciała… Myślę, że pojadę do Rygi. Tam, mówią, dom taki, gdzie same generały chodzą. I nie biją. Gospodyni nie da palcem tknąć.

      – I po co to? – pytałem.

      – Co po co?

      – Żyć

Скачать книгу


<p>57</p>

Napolion – Napoleon (Bonaparte). [przypis edytorski]

<p>58</p>

stanowy, właśc. prystaw stanowy (z ros.) – okręgowy urzędnik policji w Rosji carskiej, sprawował władzę nad stanem, okręgiem policyjno-administracyjnym złożonym z kilku gmin; 2–3 stany tworzyły powiat (ujezd). [przypis edytorski]

<p>59</p>

harapnik – harap, bicz z krótką rękojeścią i długim plecionym rzemieniem. [przypis edytorski]

<p>60</p>

akcyzny (z ros.) – w carskiej Rosji urzędnik skarbowy zajmujący się dochodami z akcyzy. [przypis edytorski]