Płomienie. Stanisław Brzozowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Płomienie - Stanisław Brzozowski страница 8
Niedługo potem umrze on. Lub stanie się to nawet przed zwycięstwem. I wtedy ja poprowadzę tłumy na mogiłę, rzucę na nią swój wieniec dębowy i krwawy miecz: ecce victor51.
Ileż to razy już słyszałem naokoło siebie ryk armat, szczęk broni, świst kul i wołanie tłumu. Marzyły mi się jakieś olbrzymie, bajeczne równiny, na których ścierały się nieprawdopodobne tłumy zbrojnych…
Mój kasztan niósł mnie już nieraz wśród pól brzęczących pochylonymi kłosami, jak gdyby wśród rozstępujących się przed wyzwolicielem tłumów.
Wiedziałem dobrze, że Adaś żyje w podobnym świecie. Słowa nasze poznawały się bez trudu, jak bliźnięta w jednej i tej samej zrodzone godzinie.
Nie widziałem Adasia pół roku.
Miał on wtedy osiemnaście lat, starszy ode mnie o kilka miesięcy.
– Dawnośmy się nie widzieli – rzekł.
Wydało mi się to jakimś uroczystym wstępem.
Czas wykopuje przepaści prędzej, niż się je dostrzega… Usiłowałem odgadnąć, co nastąpi, i szukałem tonu.
W końcu zaś powiedział mi:
– Czyś dowiedział się czego?
Byliśmy przekonani zawsze, że muszą już naokoło nas być elementy spisku, gotowa i potężna organizacja. Nie mogliśmy sobie wytłomaczyć inaczej tej ciszy i spokoju. Tyle krwi przelanej, tyle upokorzeń: i nic. Milczenie i spokój. W tym musi coś być. Jest to groźny spokój przed burzą. I przyglądaliśmy się bacznie spotykanym ludziom. Ten coś ukrywa – myśleliśmy. I nieraz już wyznaczaliśmy znajomym naszym role, o jakich się im nie śniło.
Księdza Kuleszę podejrzywaliśmy wręcz o najgroźniejsze zamiary.
Adaś nawet twierdził, że ma on żołnierskie ruchy.
To będzie Mackiewicz52 – zadecydowaliśmy.
Byłem przykro zdumiony, raz o późnym wieczorze zaskoczywszy w całkiem niedwuznacznej pozycji naszego Mackiewicza z piękną Ołeną, żoną stangreta Mikołaja…
Czy może powstaniec uwodzić córki ludu…
Czas jakiś nawet układaliśmy krwawy dramat.
Co dzieje się w duszy Mikołaja. Jaki bunt, jaki głuchy gniew?
Raz jednak usłyszeliśmy, jak wołał po pijanemu:
– Jak cej ksiądz mnie nie da tutoczki zaraz karbowańca53, to ja jemu – ja drogę do dziekana znaju…
I w kilka chwil potem widzieliśmy, jak mający żołnierskie ruchy ksiądz bił białą ręką raz po razie w twarz wyższego od siebie o głowę Mikołaja.
Głowa Mikołaja chwiała się po każdym uderzeniu, a on sam chwytał się księżych ramion i usiłował księdza pocałować w łokieć.
Wypadek ten na jakiś czas zmienił nasz bieg myśli. Była w nim bowiem jeszcze jedna osoba interesująca, Ołena.
Jak ona może? Gdy kocha księdza, jak może żyć z mężem?
– Kobiety wszystkie są takie – zadecydował Adaś. – Ja jestem przekonany – dodał – że w gruncie rzeczy one wszystkie myślą o rozpuście.
Tajemnice kobiecej duszy zajmować nas zaczęły w sposób całkiem groźny dla politycznych planów.
– Czy wiesz – rzekł Adaś – że są kobiety, które można kupić?
Czytałem o tym u Szekspira. Scena, w której porwana dziewczyna dowiaduje się, że wystawiona jest na sprzedaż54, robiła na mnie zawsze dziwne wrażenie.
– One to czynią wbrew własnej woli…
– Aha, wierz im tam – rzekł Adaś. – ja jestem przekonany, że Bourienka się dziwi, dlaczego ty jej nie zaczepiasz.
Bourienka była guwernantką55 mojej kuzynki Oli.
Zaczerwieniłem się… Bąknąłem coś, że my nie powinniśmy myśleć o kobietach. Życie nasze musi przejść bez miłości i szczęścia.
– Tak – rzekł Adaś – ale nie można tłumić w sobie namiętności. Namiętność to siła. Zresztą nieraz w obozie powstańców obowiązki adiutantów pełnią młode, zakochane w dowódcy panny.
W rozmowach naszych temat ten zaczął powracać coraz częściej…
Raz w nocy Adaś zapytał:
– Słuchaj, co byś uczynił, gdybyś wziął do niewoli córkę wroga, jakiegoś wielkiego zbrodniarza?
Zapiekło mnie to; takie myśli przychodziły już mi nieraz.
Tych wakacyj odprowadzałem Adasia do Krasnego.
Zmienialiśmy tam konie i popasali.
Potem Adaś miał jechać dalej, ja zaś, popasłszy konie, wracać do domu.
Podczas obiadu wypiliśmy butelkę starego miodu, włożoną nam do koszałki56 przez Tychona.
Adaś po obiedzie kazał podać kawę i koniak. Wniosła nam to wszystko na tacy młoda dziewczyna o smagłej twarzy i czarnych oczach. Oczy jej nie patrzyły na nas, ale kąciki ust lekko drżały jakby w powstrzymywanym uśmiechu. Ubrana była w biały kaftanik. Gdy stawiała tacę na stół, ręka jej i pierś otarły się niemal o twarz Adasia. Na twarz jego wystąpiły płomienie.
Gdy dziewczyna wyszła, Adaś zwrócił się do mnie:
– Ty wiesz – rzekł – jestem pewien, że ona jest taka.
Po obiedzie Adaś odjechał. Mieliśmy jeszcze zostać z godzinę.
Leżałem na brudnej kanapce w zajezdnym pokoju: palący niepokój ogarnął mnie. Było duszno. Zasnąłem męczącym snem. Obudził mnie jakiś szmer. Otworzyłem oczy: to dziewczyna sprzątała ze stołu…
– Jak się nazywasz? – spytałem.
– Bejła – odpowiedziała i zaczerwieniła się.
Wstałem z kanapy i drżąc na myśl o własnym zuchwalstwie, położyłem swą rękę na jej plecach.
Dziewczyna stała bez ruchu. Plecy jej lekko drżały pod moją dłonią. Po chwili odwróciła się i oczy jej spojrzały na mnie jakby z drwiącą zachętą i wyzwaniem.
Nie wiedząc, co czynię, objąłem ją i zacząłem
51
52
53
54
55
56