Nad Niemnem, tom drugi. Eliza Orzeszkowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nad Niemnem, tom drugi - Eliza Orzeszkowa страница 7

Nad Niemnem, tom drugi - Eliza Orzeszkowa

Скачать книгу

powabem. Odpocząć nieco po kilkunastoletniej ciężkiej pracy, gospodarstwo w Olszynce ulepszyć, synom i młodszym córkom staranne wychowanie zapewnić! Co za złote marzenie! Nic nad to na ziemi nie pragnęła. Ale po długim namyśle wyraz głębokiego smutku twarz jej pokrył. Głową przecząco wstrząsnęła.

      – Dziękuję ci – zaczęła z cicha – dziękuję, dziękuję, ale to być nie może… Ja… ja nigdy nie zgodzę się na to…

      Widziała, że patrzał na nią ze zdziwieniem, więc ze spuszczonymi powiekami, tak prędko, jakby pilno jej było pozbyć się tego przedmiotu rozmowy, ale zarazem z częstym wahaniem się głosu mówiła:

      – Byłoby to dla nas wielkim szczęściem i rozumiem dobrze, że właśnie dlatego propozycję tę zrobiłeś… ale widzisz… dla ciebie nie wynikłoby z tego układu nic dobrego… Jest to ostatni już twój fundusz… trzeba, aby ktoś zajął się nim na dobre, a Boleś… mój mąż… gdzie tam! ani myśleć o tym nie można!

      Nagle pochwyciła jego ręce i podniosła ku niemu wzrok pełen trwogi i prośby.

      – Tylko – zawołała – nie myśl o nim nic złego… proszę cię, nie myśl o nim nic złego! Ja wcale nie mówię, że jest on nieuczciwy czy coś podobnego. Wcale nie! Nic przecież złego nikomu nie zrobił, spytaj się wszystkich, a każdy ci powie, że nic złego nie zrobił i że to dobry człowiek, poczciwy…

      – Więc dlaczegóż? – pytał Różyc.

      – Dlaczego? Mój drogi kuzynie, każdy człowiek ma swoje wady, wiesz o tym dobrze. I on je ma… Nie są to nawet wady, tylko przyzwyczajenia… Pracować nie lubi, bez towarzystwa i rozrywek żyć nie może. Gdybyś wiedział wszystko: jak go wychowywali i jak pierwszą młodość swoją przebył, sam byś przyznał, że są to tylko przyzwyczajenia… Ojciec jego, mając ten tylko folwarczek, trzymał się wiecznie pańskich klamek, od komina do komina jeździł i syna z sobą woził. W szkołach trzy klasy tylko skończył i zaraz za skończonego obywatela uchodzić zaczął. Potem, kiedy ożenił się ze mną i moim posażkiem długi opłacił, ja sama starałam się wyręczać go we wszystkim i kłopoty od niego usuwać… Tak już przywykł… ale z tymi przyzwyczajeniami jakżeby on mógł tak wielkiej pracy podołać? Podjąłby się może, ale wiem, że nic by dobrego z tego nie wynikło… Nie chcę! Wolę już tak, jak jest! Proszę cię na wszystko, abyś jemu o tym projekcie nigdy nie wspominał i sam o nim nie myślał. Proszę…

      Różyc wpatrywał się w nią niby w ciekawe zjawisko.

      – Moja droga – zaczął – ty kochasz tego człowieka?

      Spojrzała na niego ze zdumieniem.

      – Jakże?… – zaczęła. – Poszłam za niego z miłości, nikt mnie nie zmuszał, owszem, rodzice sprzeciwiali się, familia odradzała i paru innym dla niego odmówiłam. Czy ty, kuzynie, wyobrażasz sobie, że my, tak jak wy tam, na waszym wielkim świecie, dwadzieścia razy w życiu kochać i przestawać kochać możemy?

      – Dwieście razy! – poprawił.

      Ale ona żartobliwej poprawki tej nie słysząc mówiła dalej:

      – Nabiera się przecież przyjaźni i przywiązania dla człowieka, z którym choć czas jakiś przeżyło się szczęśliwie. Zresztą, dzieci!… Mój kuzynie, jeżeli ożenisz się kiedy i zostaniesz ojcem, zrozumiesz, jaki to węzeł!

      – Z tym wszystkim nie chcesz, abym twemu mężowi powierzył…

      – Nie! – żywo zawołała – nie chcę, stanowczo nie chcę, bo on by nie podołał i wynikłaby z tego szkoda dla twoich majątków… wiem o tym!

      Różyc wstał. Niejaka zdolność do sympatii i współczucia istnieć jeszcze musiała w tym apatycznym i chorym człowieku, bo wyraz, z jakim patrzył na krewną swą, był bardzo podobny do wyrazu uwielbienia.

      – Cóż robić? – rzekł – kiedy tego żadną już miarą nie chcesz… ale musisz przynajmniej pozwolić…

      Obie jej ręce w swoich trzymając i w twarz jej patrząc z widoczną nieśmiałością dokończył:

      – Abym ponosił koszta wychowywania twoich synów, dopóki… dopóki oni nauk nie skończą albo ja reszty majątku nie stracę.

      Przy ostatnich wyrazach próbował uśmiechnąć się żartobliwie, ale nerwowe drgania tak mu wstrząsały czołem, brwiami i ustami, że twarz jego przybrała wyraz bolesny, prawie tragiczny.

      – Proszę – dokończył ciszej – proszę…

      Stała chwilę ze spuszczonymi oczami, płomiennie zarumieniona i milcząca. Może ze swymi także przyzwyczajeniami w tej chwili walczyła, dobrodziejstw od nikogo przyjmować nie chcąc. Dwie duże łzy wypłynęły spod jej spuszczonych powiek i na pięknie zarysowanych, przywiędłych policzkach przeciągnęły wilgotne bruzdy. Ale wnet potem podniosła na krewnego spojrzenie pełne głębokiej wdzięczności.

      – Dziękuję – rzekła z cicha – i przyjmuję… od ciebie! Zresztą, dla dzieci… wszystko…

      Pocałował obie jej ręce, a gdy wyprostował się, twarz jego wydawała się daleko spokojniejsza niż wprzódy, choć pociemniała jakoś i bardzo zmęczona.

      – Zrobiłaś mi prawdziwą łaskę… Na ciemnej przestrzeni, którą ciągle widzę przed sobą, będę miał choć jeden punkt jaśniejszy… O szczegółach tyczących się tych kochanych chłopców pomówimy innym razem… Teraz muszę już jechać…

      Spojrzał na zegarek.

      – Już przeszło sześć godzin, jak z domu wyjechałem.

      – Boże mój! – westchnęła Kirłowa – a więcej niż sześć godzin trudno ci obejść się bez…

      – Bez czego? Nazwijże choć raz rzecz po imieniu! Po prostu, przez usta ci przejść to nie może, co?

      Próbował znowu żartować, ale było coś rozpaczliwego w geście, jakim dłoń po czole przesunął, i wymówił:

      – Trudno… niepodobna!

      Ona z bólem na niego patrzała.

      – Wiesz co? – rzekła – jedyny dla ciebie ratunek byłby w ożenieniu się z kobietą rozsądną, szlachetną i którą byś kochał…

      – Wracasz do swego…

      – I ciągle powracać będę! – zwykłym sobie ruchem ściśniętą rękę o dłoń uderzając zawołała i z wesołym znowu spojrzeniem dodała: – Ce que femme veut, Dieu le veut64. Francuszczyzna moja pewno tak samo kulawa, jak u Justyny, ale przysłowie sprawdza się często. Zresztą, najlepiej po prostu mówić: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle… Zobaczysz, że ja cię namówię…

      Przy drzwiach jeszcze, ściskając mu ręce, mówiła:

      – Jak tylko złapię swobodną godzinę, sama do ciebie przyjadę i znowu o tym pomówimy. I jeszcze coś na myśl mi przyszło. Jeżeli chcesz dla Wołowszczyzny prawdziwie dobrego rządcy, zrób tę propozycję Korczyńskiemu. To,

Скачать книгу


<p>64</p>

Ce que femme veut, Dieu le veut (fr.) – czego chce kobieta, tego chce i Bóg. [przypis redakcyjny]