Mars. Bezlitosna siła, t.4. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mars. Bezlitosna siła, t.4 - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 9

Mars. Bezlitosna siła, t.4 - Agnieszka Lingas-Łoniewska Bezlitosna siła

Скачать книгу

przerażonej mendy.

      Facet pokiwał nerwowo głową, nie przestając płakać.

      – Powiedz to na głos!

      – Zro… zrozumiałem.

      – Jest ci przykro?

      – Tak… ba… bardzo… – szlochał.

      – Ona jest w ciąży, kutasie. Nosi twoje dziecko! Za to powinienem cię zabić. Ale pamiętaj, jak nie dzisiaj, to jutro!

      – Nie… ja… pójdę się leczyć.

      – Yhym, dobra. Pamiętaj, że wiem, gdzie mieszkasz. Dowiem się o tobie wszystkiego.

      – Nie… ja już jej nie dotknę.

      Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę. Widziałem, że gość jest przerażony. Niemal zwijał się pod moim spojrzeniem. Zobaczymy. Czasami to wystarczało. A czasami nie. Czas pokaże.

      Wstałem i wyszedłem. I starałem się nie myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby mnie tutaj nie było. Dlaczego te babki są takie uparte? Patryk opowiadał, co kiedyś stało się Martynie. Nie wiem, czy ja zdołałbym się powstrzymać, gdyby pięść tego dupka jednak doleciała do twarzy Liwii.

      Na zewnątrz dziewczyny stały przy aucie. Ciężarna kobieta płakała, a Liwia przytulała ją i coś tłumaczyła. Gdy podszedłem, obie spojrzały na mnie, dziewczyna przerażona, a Liwia zaniepokojona.

      – Spokojnie. Twój szanowny małżonek wyraził skruchę. Wsiadajcie. – Otworzyłem samochód.

      Liwia posadziła dziewczynę z tyłu, a sama usiadła z przodu. Zapakowałem torby do bagażnika i ruszyliśmy.

      – Do fundacji? – zapytałem.

      – Nie, prosto do domu. Na Brücknera – wyjaśniła Liwia.

      – Przecież wiem, gdzie to jest – powiedziałem spokojnie.

      Zawiozłem je, Liwia zajęła się zakwaterowaniem dziewczyny, przekazała wszystko szefowej ośrodka. Pomogłem zanieść bagaże. Widziałem, jak niektóre kobiety na mnie patrzą. Ze strachem. Znałem te spojrzenia. Wiele razy widziałem je w świecie, w którym się wychowywałem. Ona… też tak patrzyła… Zamknąłem oczy i potarłem tatuaż za uchem. Musiałem się uspokoić.

      Kiedy wsiedliśmy do samochodu, Liwia patrzyła na mnie z uwagą. Zawsze w jej wzroku było coś więcej, jakby przenikała te wszystkie warstwy, którymi się otaczałem. Jakby próbowała mnie rozgryźć i zrozumieć. Co byłoby cholernym wyzwaniem, bo najczęściej ja sam siebie nie rozumiałem.

      – Dziękuję – odezwała się nagle.

      – Nie ma sprawy – odparłem, a potem milczałem całą drogę.

      Ona też.

      Kiedy podjechaliśmy pod budynek, zwróciłem się do niej całym ciałem, oparłem rękę o zagłówek fotela i spojrzałem jej w oczy.

      – Nie możesz robić takich rzeczy – powiedziałem. – Przerabialiście to w fundacji już tyle razy. Jesteś taka sama jak Martyna czy Inez. Ale niektórzy faceci nie są tacy jak ja, Konrad, Kostek czy Patryk. Niektórzy biją kobiety i sama wiesz, że tak jest. Siedzisz w tym.

      Coś błysnęło w jej tęczówkach. Czy widziałem tam strach, a zaraz potem… złość? Czy ktoś ją kiedyś uderzył?

      – Wiem, jak to jest. Doskonale wiem… – odparła cicho i już byłem pewien, że ta silna i niesamowita kobieta coś przeżyła. Poczułem wściekłość i coś jeszcze, czego od razu zacząłem się cholernie bać. – Nie będę już tak robić. Jeśli ktoś poprosi mnie o pomoc, zadzwonię po ochronę. Lub policję.

      – Albo do mnie. – Wpatrywałem się w jej twarz.

      Była taka śliczna. Pragnąłem ją tulić, całować, nosić na rękach. I cholernie chciałem ukryć twarz w jej rudych włosach. Miałem jakiegoś zajoba na punkcie jej włosów.

      – Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję jeszcze raz.

      – Zawsze do usług, pani doktor. – Mrugnąłem i się odsunąłem.

      Wzięła torebkę i wyjęła telefon.

      – Nie mam twojego numeru – powiedziała z uśmiechem.

      – Odblokuj. – Wskazałem na komórkę. Gdy to zrobiła, wpisałem swój numer, po czym puściłem sobie sygnał. – Załatwione.

      – Okej, zatem… – Patrzyła na mnie, jakby się nad czymś zastanawiała. – Wiesz, że jedziemy razem do Krakowa?

      – Przynajmniej będę miał cię na oku.

      Wysiadła i szła w stronę fundacji, a ja nie odrywałem od niej wzroku. Była doskonała. Nie mogłem przestać o niej myśleć. A ona miała chłopaka. A ja byłem idiotą. Dochodząc do tych nader konstruktywnych wniosków, pojechałem do hali na spotkanie z chłopakami. Musiałem popracować, może w ten sposób czas mi szybciej minie, będzie już piątek, znajdę się z nią w jednym samochodzie i będę uważał, by trzymać łapy przy sobie. Albo i nie.

      ***

      – Czy mama by mnie kochała? – Była smutna.

      – Na pewno. Mama to mama. Kochałaby i ciebie, i mnie.

      – Szkoda, że jej nie ma.

      – Szkoda, że on jest, a jej nie ma.

      – A jeśli ona też mnie nie chciała?

      Zdenerwowałem się, ale starałem się tego nie okazywać. Ona zbyt wiele dostrzegała i potem płakała, przeżywała. Nie lubiłem, gdy była smutna. Wówczas budziła się we mnie chęć mordu i zaczynała mną kierować nienawiść. Wtedy często się biłem i rozwalałem świat. A przecież wiedziałem, że przemoc nie jest rozwiązaniem.

      – Chciała. I ciebie, i mnie. To nasza mama. Kochała nas. Pamiętaj o tym, maluchu. – Objąłem ją i przytuliłem.

      Przyłożyła głowę do mojej piersi. Chciałbym tak trwać przy niej na zawsze.

      Ale tego nie zrobiłem. To były tylko chwile, a ja najczęściej rzucałem się w swój pojebany świat, zapominając, że ona też ciągle w nim tkwi.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно

Скачать книгу