The Celestina. Fernando de Rojas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу The Celestina - Fernando de Rojas страница 7

Автор:
Серия:
Издательство:
The Celestina - Fernando de Rojas

Скачать книгу

– Wincenty Skwarek wyraźnie się ucieszył.

      – Taaa… – Pokiwałem głową z miną konesera dzieł sztuki. – Sądziliśmy, że odnajdziemy tu skradziony obraz, chcieliśmy go ocalić przed zniszczeniem.

      – To się chwali, to się chwali. – Dyrektor gładził brodę, patrząc na nas.

      Czy on musi powtarzać wszystko dwa razy?

      Tłum gapiów wciąż kłębił się za policyjną taśmą

      i pewnie zazdrościł nam, że my znaleźliśmy się po drugiej stronie.

      – Inspektorze – Wincenty Skwarek zwrócił się do policjanta – ci chłopcy zostaną tutaj, wydaje mi się, że pomogą odnaleźć nam obraz.

      – Jak pan sobie życzy – zgodził się inspektor po dłuższej chwili zastanowienia. Rzucił nam jednocześnie ostrzegawcze spojrzenie i pogroził palcem. – Tylko żadnych wygłupów, żebyście nie zniszczyli śladów ani dowodów.

      – Przecież i tak tamci – Bazyl wskazał tłum – wszystko już zadeptali.

      Inspektor żachnął się i odszedł zły do swojej ekipy.

      – I co? – zapytał dwóch z dochodzeniówki.

      – Nic – odparł krótko jeden z nich.

      Prawdę powiedziawszy, bardzo mnie to ucieszyło.

      Na niebie pojawiły się czarne chmury, zwiastujące nadciągający deszcz. Wśród policjantów zrobiło się nerwowo, a i dyrektor muzeum również z rozpaczą zaczął spoglądać w niebo.

      – Deszcz zniszczy dzieło, jeśli ukryli je nie dość głęboko – zamartwiał się. – I tak pewnie uległo nieodwracalnym uszkodzeniom – lamentował.

      – Niech pan się nie martwi – pocieszał go Rodzynek – zaraz znajdziemy obraz.

      Postanowiłem się z chłopakami rozdzielić. Kto pierwszy znajdzie obraz Wyczółkowskiego, miał zagwizdać. Mury były dość długie, więc rozdzielając się, mogliśmy zwiększyć szanse na powodzenie naszych poszukiwań.

      – Policjanci nie znają się na szukaniu. – Muffin lekceważąco machnął ręką.

      Miał rację, mówię wam, Muffin to istny pies gończy! Jest w stanie wywęszyć zapach jedzenia pół kilometra od lodówki. A skoro na obrazie były smaczne owoce, istniała szansa, że Muffin też go wywęszy.

      Zaglądałem w każde zagłębienie muru. Choć mury miejskie niedawno zostały poddane renowacji, w niektórych miejscach czas i tak zrobił swoje. Istniała szansa,

      że złodzieje mogli wsunąć zwinięty obraz w jakąś szczelinę. Pierwsze krople deszczu spadały nam na nosy

      i gapie powoli zaczęli się wycofywać. Ale nie my! Poszukiwacze skarbów z krwi i kości!

      Postanowiłem jeszcze raz dokładnie przeczytać zagadkę. Nagle, jakby we mnie piorun strzelił. Popełniliśmy fundamentalny błąd! Dopiero teraz zrozumiałem, o co mogło chodzić złodziejom.

      Założyliśmy, że ukryli dzieło gdzieś albo wewnątrz murów, albo w ich pobliżu. Ale to nie o te mury chodziło!

      – Tutaj nie ma obrazu! – wykrzyknąłem.

      Wincenty Skwarek spojrzał na mnie z uwagą.

      – Sądzisz, że nas oszukali? – zapytał.

      Muffin wrócił ze swoich poszukiwań przemoczony, bo rozpadało się już na dobre. Nawet on nie wywęszył akwareli, a przyczyna mogła być tylko jedna – tutaj wcale jej nie było.

      – Wszyscy dali się nabrać – mówiłem, a policjanci też zaczęli na mnie patrzeć z zaciekawieniem. – To nie o te mury chodzi w zagadce. Pamiętacie stare bunkry

      w lesie?

      Pan Skwarek postukał parasolem o chodnik.

      – Jesteś bystry, chłopcze! Inspektorze, jedziemy do bunkrów!

      – Zabierzecie nas ze sobą? – Bazyl zrobił oczy kota ze Shreka.

      Sam marzyłem o tym, by zobaczyć bunkry. Mama nigdy nie pozwalała zanadto nam się do nich zbliżać. Nie mogliśmy przepuścić teraz takiej okazji.

      Inspektor naradzał się z panem Skwarkiem przez dobrą chwilę, aż wreszcie zgodzili się nas zabrać.

      – Przyda nam się wasza intuicja – orzekł policjant, po czym kazał nam wsiąść do radiowozu.

      Usiadłem obok kierowcy, nie miałem zamiaru gnieść się z Muffinem z tyłu. Bazyl i Rodzynek ledwo mogli zapiąć pasy, bo Muffin rozsiadł się jak hrabia pośrodku. Kierowca włączył koguta i cała kawalkada policyjnych samochodów ruszyła na sygnale. Pan Skwarek kazał się spieszyć, by ochronić dzieło przed zniszczeniem.

      – Ale jazda! – Chłopacy z tyłu upajali się prędkością.

      Było jak w filmie sensacyjnym, w którym policja ściga przestępców. Tylko że my ścigaliśmy dzieło sztuki ukryte przez gang. Na przejściu dla pieszych nagle zobaczyłem tatę. Na szczęście zasłaniał się parasolem i odsunął się na bezpieczniejszą odległość, przepuszczając policyjne radiowozy.

      Odetchnąłem z ulgą, nie chciałem, żeby potem

      w domu rodzice komentowali całe zdarzenie. Mama myślała przecież, że poszliśmy do Muzeum Okręgowego. Jeszcze by nam zabroniła urządzać spotkania klubu…

      Już się ucieszyłem, że mi się upiekło, gdy zza zakrętu wyszła pani Rozalia Jelonek. Stanęła jak wryta, widząc pędzące auta i mnie za szybą jednego z nich. Wlepiła we mnie te swoje zimne oczka i już wiedziałem, że mnie rozpoznała. Dostrzegła nawet chłopaków z tyłu.

      Zmroziło mnie zupełnie i cała uciecha z przejażdżki radiowozem na sygnale uleciała ze mnie jak dym z komina.

      Musicie wiedzieć, że pani Rozalia to nasza nauczycielka przyrody. Co roku na Dzień Nauczyciela, gdy wręczamy naszym pedagogom nagrody, coś takiego jak Oscary, jej zawsze przypada tytuł Piły Roku. Uczyła

      jeszcze mojego tatę, więc chyba dawno powinna być na emeryturze, ale ona powiedziała, że nie zrobi tego uczniom i nie odejdzie. Zgroza…

      Czułem, że pani Jelonek nie pozostawi bez komentarza naszej jazdy w policyjnym konwoju.

      Bunkry w naszym lesie pochodzą jeszcze z czasów drugiej wojny światowej. Niektóre udostępniono zwiedzającym, ale do reszty nie wolno wchodzić. Są częściowo zasypane, a wystające ze ścian zbrojenia zagrażają życiu i zdrowiu. Byłem tutaj tylko raz z tatą i obejrzeliśmy jeden bunkier. Od reszty mama kazała nam się trzymać z daleka.

      Miałem nadzieję, że teraz uda się nam zajrzeć do tych

Скачать книгу