Mesjasz Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mesjasz Diuny - Frank Herbert страница 16
Stilgar wyjął z teczki kartkę pancpapieru.
– Nasz agent przysłał notatkę ze spotkania prezydium mniejszości KHOAM. – Bezbarwnym głosem odczytał szyfrogram: – „Należy powstrzymać Tron pragnący zmonopolizować władzę. Musimy ujawnić prawdę o knowaniach Atrydy ukrytych pod potrójnym pozorem ustawodawstwa Landsraadu, sankcji religijnej i biurokratycznej sprawności”. – Schował notatkę do teczki.
– Konstytucja – mruknęła Chani pod nosem.
Paul zerknął na nią, po czym spojrzał znowu na Stilgara. „Tak więc dżihad słabnie – pomyślał. – Niestety za późno, żeby mnie ocalić”. Pod wpływem tej myśli ożyły emocje. Wspomniał swoje pierwsze wizje przyszłego dżihadu, wizje budzące w nim przerażenie i głęboki sprzeciw. Obecne wizje były, rzecz jasna, jeszcze straszniejsze. Żył pośród rzeczywistej przemocy. Patrzył, jak jego Fremeni w mistycznym szale wojny religijnej zmiatają wszystko, co staje im na drodze. Dżihad nabrał nowego wymiaru. Na tle wieczności był to oczywiście skończony epizod, krótki paroksyzm, lecz towarzyszące mu koszmary przyćmiewały wszystko, co poznano wcześniej.
„Wszystko zaś w moim imieniu” – pomyślał Paul.
– A może dać im jakąś formę konstytucji – zaproponowała Chani. – Jakąś jej namiastkę.
– Podstęp to instrument polityki – przytaknęła Irulana.
– Władza ma granice, o czym zawsze przekonują się ci, którzy pokładają nadzieję w konstytucji – rzekł Paul.
Korba się wyprostował, przerywając nabożny bezruch.
– Mój panie?
– Tak? – „Mogłem przysiąc – skonstatował Atryda. – Kto jak kto, ale on w cichości ducha sprzyja jakimś wyimaginowanym rządom prawa”.
– Na początek moglibyśmy dać konstytucję religijną – powiedział Korba. – Coś dla wiernych, którzy…
– Nie! – uciął Paul. – Uregulujemy to rozporządzeniem imperialnym. Protokołujesz, Irulano?
– Tak, mój panie – odparła lodowatym tonem, wściekła, że zmusza ją do czegoś uwłaczającego jej godności.
– Konstytucje są szczytem tyranii – zaczął Paul. – Władza w tak zorganizowanej formie staje się absolutna. Konstytucja to zmobilizowana siła społeczna pozbawiona sumienia. Miażdży zarówno najmożniejszego, jak i najpośledniejszego, znosząc wszelką godność i indywidualność. Ma niestabilny punkt równowagi, a nie ma ograniczeń. Ja natomiast mam ograniczenia. W trosce o jak najlepszą ochronę moich poddanych niniejszym zakazuję konstytucji. Rozporządzenie imperialne, dzisiejsza data, et cetera, et cetera.
– A co z troską Ixan o podatek, Najjaśniejszy Panie? – zapytał Stilgar.
Odwracając wzrok od zasępionej, gniewnej miny Korby, Paul spytał:
– Masz jakąś propozycję, Stilu?
– Musimy mieć prawo nakładania podatków, Najjaśniejszy Panie.
– Ceną dla Gildii za mój podpis pod traktatem tupilskim – stwierdził Paul – jest zgoda konfederacji ixańskiej na nasz podatek. Konfederacja nie może prowadzić wymiany handlowej bez transportowców Gildii. Zapłaci.
– Tak jest, mój panie. – Stilgar wziął następną teczkę i odchrząknął. – Raport kwizaratu na temat Salusy Secundusa. Ojciec Irulany szkoli swoje wojska w operacjach desantowych.
Księżna z wielkim zainteresowaniem przyglądała się swojej lewej dłoni. Widać było pulsującą żyłę na jej szyi.
– Irulano – spytał Paul – nadal upierasz się, że legion twojego ojca to malowane wojsko?
– Co mógłby osiągnąć z jednym tylko legionem? – odparła, wpatrując się w niego zmrużonymi oczami.
– Mógłby zostać zabity – powiedziała Chani.
Paul skinął głową.
– A mnie przypisano by winę.
– Znam kilku dowódców w dżihadzie – odezwała się Alia – którzy podskoczyliby na te wieści.
– Ale to tylko jego policja! – zaprotestowała Irulana.
– Zatem nie musi ćwiczyć operacji desantowych – rzekł Paul. – Radzę, by twój następny liścik do ojca zawierał jasną i prostą wykładnię mojej opinii o jego delikatnej sytuacji.
Księżna spuściła wzrok.
– Tak, mój panie. Mam nadzieję, że na tym się to skończy. Z mojego ojca byłby dobry męczennik.
– Hmmmm – mruknął Paul. – Moja siostra nie zawiadomi wspomnianych dowódców bez mojego rozkazu.
– Napaść na mego ojca niesie zagrożenia innego rodzaju niż oczywiste ryzyko wojskowe. Ludzie zaczynają wspominać jego panowanie z pewną nostalgią.
– Któregoś dnia posuniesz się za daleko – powiedziała Chani z fremeńską śmiertelną powagą.
– Dosyć! – rzucił Paul. Ważył w myślach nowinę Irulany o powszechnej nostalgii. Ależ tak! W tym brzmiała nuta prawdy. Irulana nie pierwszy raz dowiodła swej wartości.
– Bene Gesserit przysłały oficjalną suplikę – rzekł Stilgar, biorąc nową teczkę. – Pragną konsultacji w sprawie zachowania twojej linii.
Chani popatrzyła z ukosa na teczkę, jakby zawierała jakieś śmiercionośne narzędzie.
– Przekaż zgromadzeniu te same wymówki, co zwykle.
– Ale dlaczego? – spytała Irulana.
– Może… już czas to rozważyć – powiedziała Chani.
Paul gwałtownie pokręcił głową. Nie mogły się dowiedzieć, że to część ceny, której jeszcze nie zdecydował się zapłacić.
Jednak nic już nie mogło powstrzymać Chani.
– Byłam pod ścianą modłów w siczy Tabr, w której się urodziłam. Byłam u lekarzy. Uklękłam na pustyni i słałam myśli do głębin, w których przebywa Szej-hulud. Wszystko – wzruszyła ramionami – na nic.
„Nauka i zabobon, wszystko ją zawiodło – pomyślał Paul. – Czy ja też ją zawiodłem, nie powiedziawszy jej, jaką lawinę uruchomi, dając rodowi Atrydów dziedzica?” Podniósł wzrok i zobaczył litość w oczach Alii. Przykra była myśl, że budzi litość siostry. Czy ona także widzi tę straszną przyszłość?
– Mój pan musi wiedzieć, jakie zagrożenia dla jego Imperium stwarza brak następcy – powiedziała Irulana z łagodną perswazją, wykorzystując sztukę Głosu Bene Gesserit. – Naturalnie, dyskusja o tych sprawach nie jest łatwa, ale