SEKRETNE ŻYCIE PISARZY. Гийом Мюссо
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу SEKRETNE ŻYCIE PISARZY - Гийом Мюссо страница 7
2
Ledwo zdążyłem uskoczyć, gdy rozległ się strzał. Kula uderzyła cztery czy pięć metrów za mną. Trzask ogłuszył mnie. Leżałem na ziemi dobrą minutę. Serce mi waliło. Trząsłem się, a po plecach spływał mi pot. Audibert nie kłamał – Fawles zwariował i strzelał do intruzów jak do gołębi. Ze strachu wstrzymałem oddech. Rozum nakazywał uciekać gdzie pieprz rośnie. Ale postanowiłem zostać. Podniosłem się i poszedłem w kierunku domu. Fawles zszedł piętro niżej, na taras wiszący nad skałą. Drugi strzał trafił w złamane wiatrem drzewo. Pień rozpadł się na kawałki, szczapy uderzyły mnie w twarz. Bałem się jak nigdy dotąd. Jednak uparcie przeskakiwałem z jednej skały na drugą. Przecież Nathan Fawles, którego powieści tak mi się podobały, nie mógł okazać się zwykłym mordercą! Tymczasem trzecia kula wznieciła piasek niecałe pół metra od moich trampek.
Lecz już chwilę później stałem kilka metrów od niego.
– Spieprzaj stąd! To prywatna posesja! – wrzasnął z wysoka.
– To nie powód, żeby do mnie strzelać! – wykrzyknąłem.
– Dla mnie wystarczający!
Słońce mnie oślepiało. Ledwo go widziałem, stał pod światło. Był średniego wzrostu, ale solidnie zbudowany, miał na głowie panamę i okulary przeciwsłoneczne z błękitnymi szkłami. Przede wszystkim jednak wciąż celował we mnie z tej swojej cholernej strzelby.
– Po co tu przylazłeś?! – krzyknął.
– Chciałem się z panem spotkać, panie Fawles – odpowiedziałem i sięgnąłem do plecaka po rękopis Nieśmiałości szczytów. – Nazywam się Raphaël Bataille. Napisałem powieść. Chciałem, żeby pan ją przeczytał.
– Co mnie obchodzą twoje wypociny? A poza tym nie masz prawa mnie nachodzić. Tu jest mój dom.
– Za bardzo pana szanuję, żeby pana nękać.
– Ale to robisz. Gdybyś mnie szanował, zrozumiałbyś, że nie chcę nikogo widzieć.
Na tarasie pojawił się piękny kremowy golden retriever. Podszedł do Fawlesa i zaczął szczekać w moim kierunku.
– Dlaczego nie zatrzymałeś się, kiedy zacząłem do ciebie strzelać?
– Wiedziałem, że mnie pan nie zabije.
– A niby skąd?
– Bo jest pan autorem Loreleï Strange i Rażonych piorunem.
Wciąż oślepiony słońcem, usłyszałem, jak zachichotał.
– Jeśli myślisz, że pisarze mają moralność, którą obdarzają swoich bohaterów, jesteś naprawdę naiwny. A nawet głupi.
– Proszę pana, ja chciałbym tylko jakiejś rady z pańskiej strony. Żeby lepiej pisać.
– Rady? Nigdy żadna rada nie pomogła pisarzowi lepiej pisać! Gdybyś miał trochę rozumu, dawno sam doszedłbyś do tego wniosku.
– Poświęcenie bliźniemu trochę uwagi jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
– Nikt nie nauczy cię pisania powieści. Tego musisz nauczyć się sam! – stwierdził Fawles i zamilkł, głaszcząc psa po głowie. – No, dobra, chciałeś rady i ją dostałeś. Teraz spadaj! – rzekł po chwili.
– Mogę zostawić panu swój rękopis? – spytałem, wyciągając oprawione strony z plecaka.
– Nie, nie ma szans, żebym to przeczytał.
– Cholera, trudno się z panem dogadać!
– Ale dam ci jeszcze jedną radę. Zrób coś innego ze swoim życiem, nie walcz o to, by zostać pisarzem.
– To mi powtarzają rodzice.
– No tak, są mniej głupi od ciebie.
3
Wskutek nagłego powiewu nadchodząca fala liznęła występ, na którym stałem. Żeby jej uniknąć, wdrapałem się kilka skał wyżej, przez co zbliżyłem się jeszcze bardziej do Fawlesa. Ten znów podniósł groźnie strzelbę. Był to przystosowany do polowań remington wingmaster, tak zwana pompka, broń, jaką czasem widuje się na starych filmach.
– Jak się nazywasz, nie usłyszałem? – zapytał, kiedy fala odeszła.
– Raphaël. Raphaël Bataille.
– I ile masz lat?
– Dwadzieścia cztery.
– Od kiedy piszesz?
– Od zawsze. Tylko to mnie interesuje.
Korzystając z momentu jego uwagi, zacząłem wygłaszać przemówienie, jak to od dzieciństwa czytanie i pisanie były moim kołem ratunkowym w morzu przeciętnej i absurdalnej rzeczywistości. Mówiłem, że dzięki książkom zbudowałem sobie wewnętrzną cytadelę, która…
– Długo jeszcze będziesz wygadywał te bzdury? – usłyszałem po chwili.
– To nie żadne bzdury – zaprotestowałem urażony, wkładając rękopis z powrotem do plecaka.
– Gdybym był w twoim wieku, na pewno nie marzyłbym o tym, żeby zostać pisarzem – powiedział Fawles.
– Dlaczego? – spytałem.
– Ponieważ życie pisarza jest najmniej ciekawe na świecie. – Westchnął. – Jesteś jak zombie: samotny i odcięty od ludzi. Cały dzień chodzisz w piżamie i niszczysz sobie wzrok, wpatrując się w ekran, połykasz w pośpiechu zimną pizzę i rozmawiasz z osobami, które, chociaż nie istnieją, prędzej czy później doprowadzą cię do szału. W nocy sen z powiek spędza ci karkołomny wysiłek, żeby dokończyć zdanie, którego trzy czwarte twoich nielicznych czytelników nawet nie zauważy. Taki jest los pisarza.
– No, to nie wszystko… – zaprotestowałem.
– A najgorsze… – ciągnął, jakby mnie nie usłyszał. – Najgorsze jest to, że w końcu staniesz się zależny od tego gównianego trybu życia jak od narkotyku, bo będzie ci się wydawało, że ze swoim piórem czy klawiaturą jesteś bogiem, który ma moc naprawiania rzeczywistości.
– Łatwo tak panu mówić. Pan zdobył wszystko.
– Co takiego zdobyłem?
– Miliony czytelników, sławę, pieniądze, nagrody, w końcu dziewczyny…
– Jeśli zamierzasz pisać dla pieniędzy i dziewczyn, lepiej od razu się wycofaj.