Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 4
Przyjrzał się ojcu Ibarrze.
Czy ten ksiądz też należał do tego kultu?
– Ty sam jesteś oskarżony o używanie zaczarowanych amuletów do leczenia chorych – powiedział Alonso. – Czyż to nie piętnuje cię jako czarownika tego samego rodzaju? Jeśli przyznasz się tylko do tego, mogę wykorzystać Edykt, żeby wstawić się…
– Nie jestem czarownikiem – powtórzył ksiądz i wskazał dym napływający przez wąskie okienko celi. – Oto odchodzą kobiety, które wyleczyły wielu chorych w tych górskich wioskach i na pastwiskach. Ja tylko je chroniłem, działając jako pokorny sługa świętej Kolumby, świętej patronki czarownic. Nie mogę z czystym sercem twierdzić, że jestem czarownikiem. Nie dlatego, że gardzę takim oskarżeniem, ale ponieważ nie zasługuję na miano czarownika… Nie jestem godzien takiego zaszczytu.
Alonsa zaszokowały te słowa. Niezliczone razy słyszał, jak oskarżeni wypierają się zarzutów, ale żaden nie zaprzeczał w ten sposób.
Ibarra przysunął się bliżej do krat.
– Ale historia o moim amulecie… – odezwał się. – Ten zarzut jest prawdziwy. Lękam się tych, którzy przybyli do wioski przed tobą, żeby go szukać.
Jakby na dany znak za Alonsem otworzyły się drzwi. Weszła zakapturzona postać w czarnej szacie mnicha. Chociaż nowo przybyły miał oczy zakryte szkarłatną opaską, najwyraźniej dobrze widział.
– Przyznał się? – zapytał szorstko mnich.
Alonso odwrócił się do Ibarry. Ksiądz cofnął się od krat i wyprostował plecy. Inkwizytor wiedział, że ten człowiek nigdy się nie złamie.
– Nie przyznał się – wyznał.
– Brać go – rozkazał mnich.
Dwaj bracia zakonni wepchnęli się do pomieszczenia, gotowi zawlec Ibarrę na stos. Alonso zastąpił im jednak drogę.
– Ja go odprowadzę.
Szybko otwarto celę i Alonso wyprowadził księdza z więzienia na wiejski plac. Podtrzymywał go za łokieć, pomagając mu się wyprostować i stawiać kroki. Ibarra drżał na całym ciele, nie tylko z głodu i osłabienia – ale też na widok tego, co ujrzał na wioskowym placu.
Na sześciu dymiących stosach tkwiły skręcone od żaru sylwetki – zwęglone uniesione ramiona, nadgarstki skute żelazem rozpalonym do czerwoności. Siódmy pień świeżo ściętego kasztanowca wznosił się nad sięgającą do pasa stertą suchego chrustu.
Ibarra mocno chwycił rękę Alonsa.
Ten próbował dodać otuchy przerażonemu skazańcowi.
– Niech Bóg przyjmie cię na swoje łono.
Jednak mylnie zrozumiał zamiar księdza. Kościste palce rozwarły jego rękę i wcisnęły we wnętrze dłoni jakiś przedmiot. Alonso instynktownie zamknął na nim palce, wiedząc, co mu zostało przekazane w sekrecie, zapewne wydobyte z ukrytej kieszeni w podartej szacie księdza.
Amulet Ibarry.
– Nóminas de moro – szepnął po hiszpańsku ksiądz, potwierdzając jego podejrzenia.
Nóminas to były talizmany lub amulety, na których wypisano imiona świętych i które podobno mogły czynić cuda.
– Znaleziono go u źródeł rzeki Orabidea – wyjaśnił pospiesznie Ibarra. – Chroń go przed nimi.
Z kłębów dymu energicznym krokiem wyszła wysoka postać w szkarłatnym habicie, z czarną opaską na oczach. Był to przywódca sekty. Alonso słyszał plotki o tej frakcji wewnątrz inkwizycji, o ludziach nadal hołdujących krwiożerczym poglądom dawno nieżyjącego Torquemady. Nazwali się Crucibulum, od łacińskiego słowa oznaczającego „tygiel”, naczynie, które oczyszcza się w ogniu.
Alonso spojrzał na dymiące szczątki przykute do sześciu słupów. Mocniej zacisnął palce na amulecie.
Przywódca wystąpił do przodu i skinął na swoich braci. Na ten milczący rozkaz oderwali Ibarrę od Alonsa i powlekli do stosu. Przywódca trzymał w rękach grubą księgę w pozłacanej oprawie. Alonso od razu rozpoznał ten przeklęty wolumin. Pełny tytuł brzmiał: Malleus Maleficarum, Maleficas & earum haeresim, ut phramea potentissima conterens – „Młot na czarownice, który niszczy czarownice i ich herezje jakoby dwusiecznym mieczem”. Książka powstała przed ponad stuleciem, jako podręcznik tropienia, rozpoznawania i karania czarownic. Wypadała już z łask papiestwa, nawet wśród członków inkwizycji.
Ale we frakcji Crucibulum zdobyła jeszcze mocniejszą pozycję.
Alonso stał bez ruchu. Co jeszcze mógł zrobić? Był samotnym młodszym inkwizytorem przeciwko tuzinowi przedstawicieli starożytnego Crucibulum.
Kiedy Ibarrę prowadzono na śmierć, przywódca sekty szedł za nim krok w krok. Szeptał coś gorączkowo do ucha księdza. Alonso wyłowił słowo: nóminas.
Zatem Ibarra słusznie się lękał.
Alonso domyślał się, że przywódca Crucibulum rzuca pogróżki albo obietnice ułaskawienia, jeśli tylko ksiądz wyzna prawdę o swoim amulecie.
Obawiając się, że ściągnie na siebie uwagę, ponieważ przebywał sam na sam z Ibarrą, Alonso wycofał się z placu. Po raz ostatni widział księdza, kiedy przykuwano go łańcuchami do pnia kasztanowca na szczycie sterty chrustu. Ibarra pochwycił jego spojrzenie i nieznacznie kiwnął głową.
Chroń go przed nimi.
Odwróciwszy się plecami, Alonso przysiągł w duchu, że tak zrobi. Pospieszył do stajni, gdzie trzymał konia. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, gdy pod niebo wzniósł się grzmiący głos Ibarry:
– SPALCIE NAS WSZYSTKICH! TO NIEWAŻNE. ŚWIĘTA KOLUMBA PRZEPOWIEDZIAŁA JEJ PRZYJŚCIE. CZAROWNICY, KTÓRA PODEJMIE JEJ DZIEDZICTWO. CZAROWNICY, KTÓRA ROZTRZASKA TYGIEL I OCZYŚCI ŚWIAT!
Alonso potknął się na te słowa. Nic dziwnego, że członkowie Crucibulum usiłowali wyplenić kult Kolumby, a co ważniejsze, spalić na popiół wszelkie ślady jego istnienia. Inkwizytor mocniej ścisnął amulet w ręce. Czy im się to podobało, czy nie, świat powoli się zmieniał – metody Torquemady odchodziły w zapomnienie, porzucone egzemplarze Malleus Maleficarum pleśniały i rozsypywały się w proch – lecz zanim to nastąpi, Alonso przewidywał jeszcze więcej płomieni i rozlewu krwi, ostatnich konwulsji ginącej epoki.
W bezpiecznej odległości zaryzykował zerknięcie na nóminas Ibarry. Rozchylił dłoń. Zaszokowany tym, co zobaczył, o mało nie upuścił skarbu. To był palec, nierówno oderwany od czyjejś ręki. Krawędzie wyglądały na przypalone, poza tym jednak palec był doskonale zachowany. Alonso wiedział, że jedną z oznak świętości są relikwie pozostałe po świętej osobie, które nie ulegają rozkładowi, okazują się odporne na zgniliznę, jakby nie dotyczył ich upływ czasu.
Czyżby