Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 8
Inni klienci Quarry House Tavern zgromadzili się wokół nich, pijani, hałaśliwi i kłótliwi, i czekali na upadek monety. Po drugiej stronie tawerny mały zespół zarzynał The Little Drummer Boy w wersji rockabilly. Ciężki łomot basowego bębna rezonował w żebrach Graya, potęgując napięcie.
– Reszka! – zawołał Monk, kiedy ćwierćdolarówka błysnęła przelotnie w słabym świetle.
To był trzynasty rzut monetą.
Tak jak dwanaście razy wcześniej, ćwierćdolarówka spadła płasko na jego dłoń. Profil Jerzego Waszyngtona zalśnił, doskonale widoczny dla wszystkich.
– I jest reszka! – potwierdził Monk trochę bełkotliwym głosem.
W tłumie rozległy się jęki i wiwaty, zależnie od tego, czy ktoś stawiał na niego, czy przeciw niemu. Trzynasty raz z rzędu Monk rzucił monetą i prawidłowo odgadł, co wypadnie. Czasami orzeł, czasami reszka. Po każdym udanym rzucie Gray i jego przyjaciel dostawali w nagrodę darmową dolewkę.
Barman schylił się pod knajpianą maskotką – wiszącym łbem dzika, teraz przystrojonym czerwoną czapką Świętego Mikołaja – i przyniósł dzbanek guinnessa.
Podczas gdy ciemne piwo wypełniało kufle, jakiś bysior wepchnął się między Graya i Monka, o mało nie zwalając Graya ze stołka. Cuchnął whisky i tłuszczem.
– To sztuczka… pieprzona sztuczka. On używa fałszywej ćwierćdolarówki. – Chwycił monetę i zaczął ją oglądać przekrwionymi oczami.
Inny klient – widocznie kumpel oskarżyciela – próbował go odciągnąć. Dobrana z nich była para: przed trzydziestką, takie same bluzy z podwiniętymi rękawami, tak samo krótko ścięte włosy. Lobbyści, może prawnicy, ocenił Gray. Tak czy owak, brakowało im tylko pieczątek na czołach: BYŁY CZŁONEK BRACTWA STUDENCKIEGO.
– Daj spokój, Bryce – łagodził mniej pijany z tej dwójki. – Facet użył z sześciu różnych monet. Raz nawet dziesięciocentówki. To nie może być sztuczka z monetą.
– Gówno prawda. To oszust.
Próbując się uwolnić z uścisku kumpla, Bryce stracił chwiejną równowagę. Zamachał rękami, nieświadomie celując łokciem w twarz Graya.
Komandor zdążył się uchylić i poczuł na nosie podmuch powietrza. Rozpędzone ramię trafiło w bok przechodzącą kelnerkę, dźwigającą na ramieniu ciężką tacę. Szklanki, talerze i jedzenie – głównie frytki i krokiety ziemniaczane – poleciały w powietrze.
Gray zerwał się i złapał młodą kobietę w talii. Podtrzymał ją i osłonił przed deszczem szkła spadającym na bar.
Monk już wstał i napierał na pijanego mężczyznę.
– Odejdź, koleś, bo zobaczysz.
– Bo co? – zaszydził Bryce. Bynajmniej się nie przestraszył, tym bardziej że ogolona głowa Monka sięgała mu ledwie do ramienia.
Monk musiał wyciągnąć szyję, żeby spiorunować wzrokiem przeciwnika. Na domiar złego w grubym wełnianym swetrze, maskującym twarde mięśnie wyrobione przez lata w Zielonych Beretach, wyglądał jak mięczak. A wesoła choinka wyhaftowana z przodu swetra – prezent od jego żony Kat – raczej nie mogła skłonić Bryce’a, żeby się wycofał.
Wyczuwając narastające napięcie, Gray wypuścił kelnerkę z objęć.
– Nic się pani nie stało?
Kiwnęła głową i odsunęła się w bezpieczne miejsce.
– Nie, dzięki.
Barman nachylił się i wskazał drzwi.
– Wyjdźcie na dwór, chłopcy.
Tymczasem następni kumple Bryce’a z bractwa zebrali się wokół tych dwóch, gotowi wesprzeć towarzysza.
Wspaniale.
Gray sięgnął obok Bryce’a, żeby wyciągnąć Monka z tej sytuacji.
– Wynośmy się stąd – rzucił.
Zanim dosięgnął przyjaciela, ktoś pchnął go z tyłu. Pewnie któryś z tej paczki, przekonany, że Gray zamierza się na ich kumpla. Komandor wpadł na Bryce’a, co podziałało jak płachta na byka – Bryce ryknął i wyprowadził sierpowy w szczękę Monka.
Ten uchylił się, chwycił pięść napastnika i zatrzymał w powietrzu.
Bryce uśmiechnął się pogardliwie, napinając bicepsy napakowane w siłowni, gotowy wyrwać rękę. Potem Monk ją ścisnął. Pogardliwy uśmieszek agresora zmienił się w grymas bólu.
Monk mocniej zacisnął palce, zmuszając gościa do przyklęknięcia na jedno kolano. Ręka Monka była w rzeczywistości protezą, skonstruowaną z użyciem najnowszej wojskowej technologii. Prawie nieodróżnialna od prawdziwej, łatwo mogła rozłupywać orzechy – a w tym przypadku kości pijanego chama.
Teraz to Bryce, klęcząc na podłodze, musiał wyciągać szyję, żeby spojrzeć na przeciwnika.
– Powtórzę tylko jeszcze jeden raz, koleś – ostrzegł Monk. – Spadaj.
Jeden z kumpli Bryce’a próbował się wtrącić, ale Gray zablokował go ramieniem i wbił w niego lodowaty wzrok. W przeciwieństwie do przyjaciela nie ukrywał swoich mięśni pod luźnym swetrem, tylko podkreślał je obcisłą koszulką. W dodatku nie golił się od dwóch dni. Wiedział, że ciemna szczecina nadaje jeszcze większą szorstkość twardym płaszczyznom jego twarzy.
Obrońca Bryce’a wycofał się, ewidentnie wyczuwając drapieżnika.
– Skończyliśmy? – zapytał Monk swojego jeńca.
– Tak, człowieku, okay.
Wypuścił pięść Bryce’a, ale dopiero wtedy, kiedy przewrócił go na bok. Przestąpił nad nim z groźną miną, ale mijając Graya, mrugnął do niego.
– Teraz możemy iść.
Komandor ruszył za nim. Twarz Bryce’a pociemniała i to było jedyne ostrzeżenie. Upokorzony na oczach swojej paczki, widocznie musiał zachować twarz. Poderwał się, napędzany toksyczną mieszanką whisky i testosteronu, i rzucił się w stronę pleców Monka, zamierzając zaatakować od tyłu.
Już dość…
Gray złapał go za nadgarstek, kiedy ten go mijał. Wykorzystując masę i rozpęd napastnika, wprawnie wykręcił mu rękę za plecami. Uniósł Bryce’a na palce i tak trzymał, uważając, żeby nie naderwać mu mięśni barku.
Poskromiwszy napastnika, zamierzał go opuścić na ziemię. Ale Bryce jeszcze nie