Dzika rzecz. Rafał Księżyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dzika rzecz - Rafał Księżyk страница 5
Chłopaki z Praffdaty. Stoi Maciej Wilski. W środku od lewej: Jarek Guła, Paweł „Palebek” Śniatyński. Leży Faustyn Chełmecki
Fot. Jarosław „Dudi” Burchardt. Ze zbiorów Fundacji Kopalnia Złota
Apogeum działań Praffdaty przypada na przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale grupa wciąż jeszcze jest aktywna. Można by ją z grubsza przedstawić jako warszawski odpowiednik wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy czy też trójmiejskiego Totartu. Kreowała sytuacje nieprzewidywalne, żywiołowe i absurdalne, będące aktem transgresji i wolnościowym protestem. W przeciwieństwie jednak do tamtych formacji, o których wiele już napisano, Praffdata wciąż czeka na swego kronikarza. A przecież w epoce dali się poznać na głośnych ogólnopolskich przeglądach muzycznego undergroundu. W 1986 roku na I Zlocie Cynicznej Młodzieży Ery Atomowej w Gdyni, w 1990 – podczas ostatniej edycji Grand Festiwalu Róbrege na Torwarze, a w 1993 na Energii Sztuki w Żarnowcu. Przypomnijmy jedną z akcji Praffdaty z lipca 1989, tę o dalekosiężnych skutkach i globalnym zasięgu: obalenie muru berlińskiego.
Jak to się stało, że banda frików z Polski znalazła się w nieufnie nastawionym do świata Berlinie Wschodnim, gdy mur wciąż stał niewzruszenie? Łącznikiem był Pietia, legendarny punkowy wydawca, czyli Piotr Wierzbicki, współtwórca zina i wytwórni muzycznej QQRYQ:
– To był jeden z paradoksów tamtego systemu, że łatwiej było nawiązać kontakt z punkowcem z RFN niż z NRD. Adresy do punkowców z RFN miałem z wydawanych tam zinów, które dostałem od kolegów. W Niemczech Zachodnich nie musieli się obawiać, że ich pogonią, i jeśli ktoś działał na scenie DIY, bez problemu podawał swój adres w wydawanych na tejże scenie pismach. Zacząłem korespondować z tymi ludźmi, wymienialiśmy się nagraniami i w pewnym momencie zapytałem ich o adresy do punkowców z NRD. Napisałem, jeden z nich, Herne Pietzker z Berlina, odpisał i tak to poszło, że w maju 1986 pojechałem go odwiedzić. Nasze kontakty tak się rozwinęły, że cały czas do siebie jeździliśmy; poznawałem tamtych ludzi. Efektem była składankowa kaseta We Are The Flowers In The Red Zone wydana przez QQRYQ Tapes, na której znalazły się nagrania zespołów z NRD, Węgier i Polski. Oni tam nie mogli sobie pozwolić na takie ruchy. Panował totalny zamordyzm, w ogóle nieporównywalny z tym, co działo się w Polsce. Pełno donosicieli, również w punkowej załodze. Kiedy chcieli obejrzeć jakieś ziny, to dokładnie zasłaniali okna, bo ich mieszkania były pod obserwacją Stasi.
Guła: – Ze trzy razy pojechałem z Pietią do Berlina i największe wrażenie zrobił na mnie mur. Niesłychana rzecz. Po wschodniej stronie wszystko było odwrócone dupą do muru; jak obok muru była ulica, nikt nią nie chodził. Albo stacja metra Friedrichstrasse, do której docierały wschodnio- i zachodnioberlińskie pociągi i gdzie było przejście graniczne. Czyste science fiction! Schodziłeś pod ziemię i trafiałeś do boksu. Za plecami miałeś lustro, przed tobą siedział enerdowski pogranicznik – widział cię dokładnie, czasem kazał opróżnić kieszenie. Jak wszystko było w porządku, otwierał drzwi. Schodziło się dalej w dół i wychodziło na stację zachodnioberlińską, do innego świata. Konkret, dwie rzeczywistości w jednym miejscu. Oglądałem to wszystko zafascynowany i stąd pomysł, aby urządzić tam akcję Praffdaty.
Pietia: – Nie byłem z Praffdatą w Berlinie, skontaktowałem ich z Hernem, który zorganizował występ i zaproszenia. Nie było wtedy łatwo pojechać do NRD. Jak byłem mały, wjeżdżałem z rodzicami na ich dowód, a potem, jak byłem na koloniach, to na legitymację szkolną, ale po „Solidarności” Honecker się wystraszył. Nie dość, że trzeba było mieć paszport, ten socjalistyczny, na kraje demokracji ludowej, to jeszcze obowiązywały zaproszenia, które dodatkowo trzeba było poświadczyć w enerdowskiej ambasadzie w Warszawie. Jeden obywatel NRD mógł wysłać zaproszenie tylko dla jednej osoby. Kiedy pojawił się pomysł na przyjazd Praffdaty, sprawa zrobiła się skomplikowana, Herne musiał zorganizować całą załogę, żeby zebrać kilkanaście zaproszeń.
Jeszcze bardziej skomplikowane były przygotowania do podróży. Praffdata miała pomysł, którego realizacja wymagała wielu artefaktów.
– Wysłałem do Berlina specyfikację, co nam będzie potrzebne: sto kartonów, ileś tam metrów białego papieru, farby, pędzle, wałki – relacjonuje Guła. – Mieli też zorganizować na miejscu rzutnik do slajdów. Plan pączkował przez parę miesięcy. Zdobywałem zdjęcia muru berlińskiego – w tamtych czasach nie można było znaleźć w internecie stu tysięcy obrazków z murem. Miałem własne fotografie robione podczas wyjazdów z Pietią, ktoś mi podrzucił zachodnie gazety z trupem pod murem, kiedy enerdowcy zastrzelili kogoś próbującego uciec. Kolega Dudi miał w domu ciemnię, robiliśmy zdjęcia tych zdjęć na kliszy do slajdów. Natrzaskaliśmy ze dwie rolki filmu po trzydzieści sześć klatek, wywołaliśmy, ale nie pocięliśmy – bo to się przycinało, poszczególne zdjęcia do ramek do rzutnika. Wywołane rolki włożyliśmy z powrotem do kaset, a kasety do aparatów, że niby to jest czysty film do robienia zdjęć.
– Granicę przejeżdżaliśmy w różnych przedziałach i w różnych wagonach, żeby się w oczy nie rzucać – wspomina uczestniczka berlińskiej wyprawy Kasia Sobczyk, która w następnych latach dała się poznać z zespołów Jak Wolność To Wolność, Los Trabantos, Kasia i Wojtek. – Łatwo było się wmieszać w tłum, bo pociąg był pełen handlarzy z Polski. Wieźli, co się dało: wódkę, papierosy, jajka, kiełbasy, okulary przeciwsłoneczne, wszystko, co można było sprzedać w Berlinie Zachodnim. Razem z Dudim trafiłam do przedziału pełnego Polaków, którzy przemycali fajki. Nie mieliśmy żadnych bagaży i myśleli, że jesteśmy jakimiś wtykami. No bo jak można jechać do Berlina bez fajek, bez wódki? Wyciągnęli tę wódkę i trzeba było się napić, a jeszcze pomóc chować papierosy przed granicą. Jak wysiedliśmy w Berlinie, połowa grupy była pijana.
Aby dostać się do NRD, potrzebne było zaproszenie, ale do Berlina Zachodniego można było już wtedy wjechać swobodnie, na paszport. Przejazd przez NRD odbywał się tranzytowo. Ruszyła więc fala handlarzy, domorosłych pionierów przedsiębiorczości doby transformacji, co znalazło nawet odbicie w jednym z pierwszych przebojów zespołu Big Cyc:
Pilsnera wypić trzema łykami,
Opylić fajki, kupić salami.
Gdy Polizei, to dawać chodu,
Wrócisz do kraju, będziesz do przodu.
A w jeden dzień zarobisz tyle,
Co górnik w miesiąc w brudzie i w pyle.
Berlin Zachodni, Berlin Zachodni,
Tu stoi Polak co drugi chodnik.
Guła: – Śmieszna była historia, jak przemycaliśmy trawkę, bo skąd wziąć trawkę we wschodnim Berlinie? Mogę to zdradzić, bo kiedyś paliło się w pociągach, a teraz już się nie pali. Wymyśliłem taki sposób, że wykruszałem tytoń z bibułek papierosów, nabijałem trawką, przypalałem i od razu rzucałem na ziemię, kiepowałem, tak żeby peta zrobić. I takich petów zabrałem ze trzydzieści. Jak pociąg dojeżdżał do granicy, wysypałem te pety na korytarzu, w trakcie podróży nikt nie sprzątał. Wyglądały jak zdeptane papierosy. Po niemieckiej odprawie chodziłem między ludźmi i zbierałem pety z podłogi, potem rozkruszaliśmy je z powrotem. I choć