Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 4
– Robi się! – Odfrunęła przyrządzić moją kawę, a ja przytrzymywałam się lady i zbierałam wszystkie siły, by nie odwrócić się w celu sprawdzenia, czy bursztynowe oczy wciąż mnie obserwują.
Proszę, Boże, niech on wciąż się na mnie gapi!, myślałam, ale po chwili potrząsnęłam głową, by pozbyć się tych niedorzeczności. Jego uwaga była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam!
Za ladą pojawiła się piękna rudowłosa kobieta, a z opisów wujka wywnioskowałam, że to Indy. Uśmiechnęła się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech; przystojniak zniknął z mojego pola widzenia, ale czułam, że wciąż jest w pomieszczeniu. Nagle przypomniałam sobie, po co przyszłam, i już miałam się odezwać, gdy rozległ się dzwoneczek potrącony skrzydłem otwieranych drzwi.
– Nie odzywam się do ciebie! – Usłyszałam kobiecy głos; ton był wściekły i naburmuszony, więc odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto przyszedł.
Czy Fortnum było lokalem zarezerwowanym wyłącznie dla pięknych? Powinni wywiesić znak, który przestrzegałby normalnych ludzi przed wejściem i nabawieniem się kompleksu niższości.
Wysoki i zabójczo przystojny Meksykanin oraz towarzysząca mu zjawiskowa blondynka najwyraźniej bawili się w jakieś połajanki. Znałam to z tysiąca sprzeczek moich rodziców, których byłam świadkiem.
– Jesteś beznadziejna! – rzekł mężczyzna, uśmiechając się tak, jakby to był komplement.
– Co on tam buczy? – zapytała brunetka zza lady.
– Powiem ci, co nie gra i nie buczy! – odparła blondynka. – Nie wprowadzam się do Eddiego! – Skinęła brodą w stronę towarzysza.
No niech mnie! Nie mogłam przestać się gapić. Tex opowiadał mi o Jet, o tym, że podkochiwała się w Eddiem, jak również o tym, że on zabiegał o jej względy, a ona udawała, że jej nie zależy. To był jeden z ostatnich listów sprzed kilku tygodni. A teraz miałam ich przed sobą, rozmawiających o zamieszkaniu razem. Szybki Lopez z tego Eddiego, nie ma co!
– Jesteś beznadziejna! – powtórzył Eddie, patrząc na blondynkę.
– Eddie nie pozwala mi pracować u Smithiego! A przynajmniej wydaje mu się, że ma coś do powiedzenia w tej kwestii! – zrelacjonowała.
– Pozwól jej pracować! – doszło od strony kanapy.
Zerknęłam tam, zastanawiając się, na czym polega praca u Smithiego. To odezwał się Indianin o włosach gładko zaczesanych w kucyk, rzęsach, za które mogłabym zabić, i wydatnych kościach policzkowych. Uśmiechał się głupkowato.
Złotooki przystojniak stracił zainteresowanie moją osobą; teraz uśmiechał się i strzelał oczami do Jet. Serce mi zamarło. Tymczasem Eddie uniósł brwi, a jego spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc słów. Dziwnie było wiedzieć, kim są ci ludzie, a przecież jednocześnie wcale ich nie znać.
– Nie wprowadziłaś się do Eddiego? – spytała Indy, a ja ponownie spojrzałam na nią.
– To był chwilowy kaprys! – odpowiedziała Jet.
Moje spojrzenie prześlizgnęło się na nią; uśmiechnęła się nieznacznie, paradując w stronę lady jak rasowa klacz na wybiegu. Niezła w tym była. Moja mama pochwaliłaby ją za ten spacerek.
A ja tymczasem skrzyżowałam spojrzenie z Eddiem, którego czarne oczy zlustrowały mnie od stóp do głowy. Ewidentnie nie spodobało mu się to, co zobaczył, a ja poczułam się niechciana, jakbym była intruzem, którego nikt nie zapraszał na swoje terytorium.
Miałam takie wrażenie dlatego, że jego spojrzenie z ciepłego i rozmarzonego, zarezerwowanego dla Jet, stało się zupełnie pozbawione wyrazu, gdy przeniósł wzrok na mnie. A przecież nie był jakimś tępakiem, to mogłam wyczuć od razu.
Po chwili zignorował mnie i odszedł w stronę kanap. Ja również się odwróciłam, poruszona jego reakcją. Oparłam się wygodnie o ladę; musiałam się skupić, a jedno spojrzenie na Whisky wybiłoby mnie zupełnie z rytmu, to nie ulegało wątpliwości. Tak samo jak to, że moim ulubionym projektantem był Armani.
Ruda, brunetka i blondynka gawędziły za wielkim ekspresem i wyglądały przy tym jak czarownice z Eastwick, były jednak ładniejsze i w niewytłumaczalny sposób straszniejsze. Skoro zidentyfikowałam już Indy i Jet, brunetką musiała być Ally. Z pewnością była spokrewniona z braćmi na kanapie. To by znaczyło, że bursztynowooki przystojniak to Lee (wielka szkoda, bo tak miał na imię facet Indy) bądź Hank. To byłoby chyba gorsze, bo z listów wujka wynikało, że Hank to gliniarz, więc z pewnością nie zainteresowałby się kimś takim jak ja, czyli laską gangstera, bo w końcu nie byłam nikim więcej.
– Powinnaś na stałe zamieszkać z Eddiem – zawyrokowała Ally, kończąc przygotowywanie mojej kawy.
– Właśnie próbuję z nim zerwać! – odpaliła Jet.
Westchnęłam, bo choć potraktował mnie tak obcesowo, był boski! Kto chciałby zrywać z takim facetem? Wszystkie trzy spojrzały na mnie.
– Nie bój nic. – Jet ponownie się uśmiechnęła, a gdy to robiła, stawała się zjawiskowa. – Już tego próbowałam, ale nie wyszło.
Skinęłam głową.
– Znam ten ból – mruknęłam, bardziej do siebie niż do niej.
Miałam nadzieję, że Eddie nie był takim dupkiem jak Billy, bo już wiedziałam, że polubiłabym Jet. Miała zapał, miała odwagę, a przynajmniej tak opisywał ją Tex.
Zainteresowały się moim komentarzem.
– Twoja kawusia. – Ally wręczyła mi papierowy kubek.
Postawiłam go na stoliku, pytając o cenę; rozliczyłyśmy się, po czym pochyliła się w moją stronę.
– Co to znaczy, że znasz ten ból? Też nie możesz się pozbyć faceta? Wiem, że to wścibskie pytanie, ale mój brat gapi się na ciebie tak, jakby chciał zedrzeć te fatałaszki od chwili, gdy weszłaś. Badam teren w jego imieniu.
Przygryzłam wargę, z trudem powstrzymując się od zerknięcia w stronę sof. Miałam rację, to musiała być Ally. Nie powiedziałaby mi, że to Lee, chłopak Indy, rozbiera mnie wzrokiem, więc musiała mieć na myśli Hanka. Do wzięcia, z tego, co mi było wiadomo, ale wciąż gliniarz.
Nie zdziwiło mnie wcale, że Ally wypaliła do mnie coś takiego, w końcu wyglądała na dziewczynę, u której to, co w głowie, to na języku.
Pochyliłam się w ich stronę i powiedziałam coś, co było moim pierwszym błędem z wielu.
– Mowa o Whisky? – szepnęłam, nie mogąc się powstrzymać.
– Whisky?