Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 6
Weź się w garść, Roxie! Odetchnęłam głęboko i spróbowałam się uśmiechnąć, co wyszło dość groteskowo. Na szczęście nie zauważył tego, bo lizał mnie spojrzeniem od góry do dołu, zanim Tex zdążył mnie odciągnąć.
Hank chwycił mnie za przedramię i pociągnął w swoją stronę. Jego dłoń zsuwała się coraz niżej, aż w końcu nasze palce się splotły i za moment siedziałam tuż obok niego. Wujek Tex zorientował się, co się kroi, ale zanim zdążył się odezwać, Hank rzekł:
– Wiem, że jesteś podekscytowany przybyciem Roxie – zaczął ściszonym głosem tak, że tylko wujek i ja mogliśmy to słyszeć – ale ogarnij się nieco, bo zakręci się jej w głowie od tego ciągania jej z kąta w kąt.
Serce mi zatrzepotało i mimowolnie wtuliłam się w niego. To był odruch, jakbym nie panowała nad ciałem, i w tamtej chwili faktycznie tak było. Oparłam się ramieniem o jego biceps i poczułam, jak jego dłoń zaciska się na mojej. Dlaczego bałam się, że za sekundę ją puści i się odsunie? Nie zrobił tego. Cieszyłam się podwójnie, bo pewnie runęłabym jak długa bez podparcia, no i sam fakt, że wziął mnie za rękę, doprowadził mnie do ekstazy.
Tex uważnie na nas patrzył.
Czułam ciepło bijące od ciała Hanka, znowu zrobiło mi się słabo. W końcu Tex huknął:
– Cholera, Roxie! No nieźle!
O co mu, do diabła, chodziło?
– Co jest? – spytałam, ale mi nie odpowiedział; zamiast tego zwrócił się do Mace’a i Vance’a, oznajmiając: – Musicie się szybciej uwijać, panowie, albo podbiorą wam wszystkie najlepsze sztuki!
Usłyszałam śmiech Hanka tuż przy moim uchu. W jego spojrzeniu pojawił się spokój, ale mogłabym przysiąc, że za tą zasłoną kryła się intensywność rozgrzewająca mi serce.
– No co jest? – Ponownie spojrzałam na wujka.
Zignorował mnie, zajmując się Nancy, która znów uwiesiła się jego ramienia, jakby nie służył jej nigdy do niczego innego. Uśmiechnęła się do nas.
– A może wpadniecie do mnie na kolację, co? Namówię Jet, żeby przygotowała coś ekstra.
– Zrób te swoje czekoladowo-karmelowe wafelki, Świrusko! – huknął Tex, jakby wszystko było już ustalone. – W końcu jest okazja!
Hank tymczasem puścił moją dłoń i odsunął się, a ja poczułam, jakby wyrwał mi przy tym serce. Ostatnie tak intensywne zauroczenie kosztowało mnie siedem lat życia. Nie mogłam sobie pozwolić na powtórkę. Nigdy więcej! Nawet jeszcze nie spławiłam Billy’ego! A Hank mógłby mieć na drugie „Kłopoty”, to było po nim widać.
I gdyby dowiedział się, z kim szlajałam się przez te nieszczęsne siedem lat, nawet by na mnie nie spojrzał, nie mówiąc już o braniu za rękę. Byłam tego pewna, tak samo jak tego, że Manolo Blahnik projektuje najwspanialsze buty na świecie.
– W porządku? – spytała Nancy łagodnie.
– Miałam zapytać o to samo – odrzekłam, patrząc sugestywnie na jej rękę.
– Udar, ponad dziewięć miesięcy temu. – Nawet się nie zająknęła.
Już chciałam podejść i jakoś ją pocieszyć, ale Eddie pojawił się w moim polu widzenia i zatrzymałam się w pół kroku. Dlaczego tak bardzo się go bałam?
– Zdrowieję z każdym dniem! – dodała Nancy, co skwitowałam uśmiechem.
Odpowiedziała tym samym, a był to promienny uśmiech, jak u jej córki, czego nie omieszkałam skomentować.
– Tylko nie mów Jet, bo nie uwierzy!
Eddie przejął Nancy, a Indy krzyknęła:
– Musimy to uczcić wielką imprezą!
– Dobrze gadasz, kobieto! – zagrzmiał Tex.
Eddie wciąż obserwował mnie wnikliwie, jakby mógł przejrzeć wszystkie moje tajemnice. Czarownice z Eastwick natomiast zajęły się planowaniem zabawy. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.
– Myślę, że to kiepski pomysł… – rzekłam do Nancy i Eddiego, co ten skwapliwie potwierdził.
– Przestań, będzie super! – Nancy poklepała mnie po ramieniu, rzucając uśmiech przechodzącemu obok Texowi.
– Zrobię wafle czekoladowo-karmelowe! – Jet nagle pojawiła się u boku lubego i złożyła głowę na jego ramieniu, zakopując tym samym topór wojenny.
– Słusznie prawisz! – odpalił Tex.
– Skołuję gorzałę! – wypaliła entuzjastycznie Ally, pojawiając się przy nas.
– A gdzie balujemy? – spytała Indy, a Lee już stał przy niej, obejmując ją w pasie.
Był równie onieśmielający co Eddie.
– U Texa nie, bo kocie kłaki lepią się do karmelu! – zadecydowała Ally.
Hank objął ją od tyłu za ramiona, przyciskając do siebie, nieco przekornie, nieco brutalnie. Gil robił mi to samo, braterskie przytulasy!
Wszyscy byli bliskimi przyjaciółmi, było to widać po poufałych gestach, przepychankach i przekomarzaniu. Zupełnie jak rodzina. Przyjęli do niej Texa i w końcu jakąś miał, co mnie bardzo cieszyło, ale jednocześnie uświadomiło bolesną prawdę, że najprawdopodobniej ja nigdy nie będę posiadać własnej.
– Właśnie, koty! Przecież musisz pomiziać moje koty, Roxie skarbie!
– Nie mogę się doczekać! – zawołałam ze szczerym entuzjazmem, bo naczytałam się o nich przez lata.
– Nancy, poradzicie sobie z Jet? – Tex spojrzał na nią pytająco. – Ogarniecie wszystko i dacie znać, gdzie jest impreza? Mamy z Roxie sporo do nadrobienia! Kochaniutka, lecimy poznać kociaki!
Wujek wywlókł mnie z kawiarni, zanim zdążyłam siorbnąć choćby łyczek mojego latte.
Zanim Tex przeciągnął mnie przez próg, odwróciłam się tylko na chwilkę i uchwyciłam spojrzenie Indy. Wypowiedziałam bezgłośnie „Dziękuję!” tak, by mogła to zobaczyć. Rzuciła mi zakłopotany uśmiech, zanim wujek wyciągnął mnie na zewnątrz. Pewnie nie wiedziała, o co mi chodzi, ale musiałam to zrobić, w imieniu własnym, a także mamy, babci i ciotek.
Nie spojrzałam na Hanka.
Przestał dla mnie istnieć, tak musiało być.
Jeśli nie dla mojego dobra, to dla jego własnego.
Rozdział