Zależna od mafii. Ada Tulińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zależna od mafii - Ada Tulińska страница 17
– Licytujesz czy coś wystawiasz? – zapytał, uśmiechając się kącikiem ust.
– Spław go. – Głos Filipa rozbrzmiał w moim uchu.
– Wystawiam – powiedziałam do nowego znajomego. – Projekt ogrodu.
Wyciągnęłam z torebki wizytówkę i mu ją podałam. Na kartoniku widniało kolorowe logo z napisem Sunset Flowers. Własna firma była spełnieniem moich marzeń. I nie miałam zamiaru przegapić okazji, żeby pozyskać nowych klientów. Nawet jeżeli została założona w innym celu.
Facet przyglądał się chwilę mojej wizytówce, a potem schował ją do kieszeni marynarki. Uśmiechnął się do mnie promiennie i przeczesał ostrzyżone na krótko mysie włosy.
– A ty? – zapytałam.
– To i to. Licytuję i wystawiam obraz z rodzinnej kolekcji. – Wskazał brodą płótno stojące na podium. – To twój pierwszy raz? – zapytał.
Pokiwałam głową.
– A twój?
Zaprzeczył gestem ręki. Może znał Nikolaja i mógłby mnie przedstawić? Już miałam o to zapytać, kiedy na scenę wszedł drobny, szczupły mężczyzna z blond włosami opadającymi na czoło i charakterystycznym orlim nosem.
– Dobry wieczór państwu. Witam serdecznie na trzeciej aukcji charytatywnej organizowanej przez fundację pana Aristowa. Celem dzisiejszej zbiórki jest zbudowanie szkoły w jednej z wiosek w Afryce i wyposażenie uczniów w potrzebne materiały.
Poprawił okulary nerdy i coś błysnęło pod jego nosem. Zorientowałam się, że miał tam kolczyk z diamentem. Na projektorze za jego plecami wyświetliły się zdjęcia afrykańskiej wioski.
– A teraz przekażę mikrofon panu Nikolajowi Aristowowi.
Ludzie zaczęli entuzjastycznie bić brawo. Kiedy na scenę wszedł blondyn w grafitowym garniturze, w tłumie rozległy się pełne aprobaty pomruki. Nie był taki potężny, jak wydawało mi się na podstawie zdjęć. Przez garnitur było jednak widać, że jest porządnie umięśniony i jego kariera bokserska to nie przelewki. Podniósł dłoń, żeby uciszyć brawa.
– Witam państwa i dziękuję za przybycie – mówił z lekkim akcentem. – Z góry również dziękuję za wszystkie dary na dzisiejszą aukcję. Tydzień temu wróciłem z Zambii, gdzie udało nam się stworzyć lepsze warunki dla mieszkańców Mongu. Dzięki państwa wsparciu zbudowaliśmy studnię, która zaopatruje w wodę pitną wszystkich mieszkańców.
– Jest bardzo skromny, ale wszyscy wiedzą, że większość pieniędzy na te cele wykłada sam – wyszeptał mój sąsiad. Byłam szczerze zdziwiona. Spodziewałam się mężczyzny w drogim garniturze, który traktuje zbiórki charytatywne jako okazję, żeby się pokazać. Bezwzględnego byłego boksera, mafiosa, gangstera. Tymczasem patrzyłam na beztroskiego blondyna koło trzydziestki, który uśmiechał się na wspomnienie misji w Afryce. Jego skóra była spieczona od słońca, a w kącikach oczu pojawiały się przyjazne zmarszczki. Przez ekran przeleciało kilka slajdów pokazujących Nikolaja siedzącego na przewróconym pniu w cieniu drzewa w towarzystwie czarnoskórej młodzieży, jak również rozgrywającego z nimi mecz piłki nożnej.
– Nie przedłużajmy – powiedział, a jego niebieskie oczy na chwilę zatrzymały się na mnie. Sparaliżowało mnie, byłam w stanie jedynie krzywo się uśmiechnąć. – Po aukcji chętnie odpowiem na wszystkie państwa pytania. Bartoszu, możesz zacząć pierwszą licytację.
Drobny blondyn wszedł z powrotem za pulpit, a młoda dziewczyna w różowej garsonce wniosła na scenę obraz. Moje oczy podążyły za opaloną sylwetką byłego boksera, który zszedł po schodach i usiadł w pierwszym rzędzie po drugiej stronie. Niestety za daleko, bym mogła go dyskretnie obserwować. Bartosz ze swoją pomocnicą przedstawiali kolejne przedmioty: dzieła sztuki, rękodzieło, antyki, a nawet ręcznie odrestaurowane meble z czasów PRL-u. Mój sąsiad wylicytował obraz za trzydzieści pięć tysięcy złotych. W końcu dotarliśmy do części z usługami.
– Zaprojektowanie ogrodu przez firmę Sunset Flowers – zapowiedział prezenter. – Cena wywoławcza: pięć tysięcy złotych.
Serce podeszło mi do gardła ze zdenerwowania. Nikt się nie zgłosił. Może cena była zbyt wysoka?
– Pięć tysięcy za projekt ogrodu – podsumował Bartosz, zerkając w dokumenty. Jego asystentka wyświetliła logo mojej firmy na rzutniku, a następnie włączyła kilka przykładowych wizualizacji, ale sala nadal nie wykazywała zainteresowania.
– Zrób coś – warknął Filip w moim uchu.
Wstałam i niewiele myśląc, weszłam na scenę. Na schodach omal się nie potknęłam, przydeptując swoją suknię. Zachwiałam się, ale na szczęście udało mi się zapanować nad sytuacją i ostatnie stopnie pokonałam z gracją.
Prowadzący popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
Wyciągnęłam dłoń po mikrofon. Sama nie wiedziałam, co zamierzam dalej zrobić. Drugą ręką wytarłam pot z czoła.
– Dobry wieczór. Może powiem parę słów o swojej działalności, żeby państwa zachęcić.
Ludzie przyglądali mi się z minami wyrażającymi mieszane uczucia.
– Moja firma nie istnieje długo, wcześniej robiłam projekty na zlecenie innego przedsiębiorstwa albo jako wolny strzelec.
Na sali panowała cisza jak makiem zasiał. Jasny reflektor mocno świecił mi w twarz, sprawiając, że cały czas mrużyłam oczy, a po karku spływał mi lepki pot.
– Możemy obniżyć próg ceny wywoławczej – zaproponowałam, nerwowo przygładzając suknię. – Obiecuję, że rzetelnie podejdę do projektu, uwzględniając wszystkie państwa potrzeby.
– Czyli przygotuje pani projekt osobiście? – zapytał ktoś z tyłu sali.
– Tak. – Kiwnęłam głową i przelotnie spojrzałam na Aristowa. Zdążyłam lekko przygryźć wargę, nim padło następne pytanie.
– Ile to trwa? – zapytał inny z mężczyzn z drugiego rzędu.
– To zależy od projektu. Zazwyczaj współpraca zaczyna się w domu klienta. Przyjeżdżam ze szkicownikiem i miarką elektryczną. Rozmawiamy, poznaję państwa oczekiwania, a potem proponuję dwa lub trzy wstępne projekty. Razem doszlifowujemy projekt, aż klient jest w pełni zadowolony.
– Czy