Służąca. Alicja Sinicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Służąca - Alicja Sinicka страница 7
– Gdybyś z nimi zamieszkała, Maria pewnie dałaby ci dużo lepsze pieniądze, ale nie rób tego. Odmów, gdy zaproponuje.
Odstawia pustą filiżankę na podłogę.
– Jak to: z nimi? Przecież ty też tu mieszkasz – zauważam.
– Ja tu tylko piszę. W tym pokoju. – Rozgląda się na boki. – Przyzwyczaiłem się już. Mieszkam po drugiej stronie ulicy w małej parterówce. Mam kilka miejsc, w których tworzę. – Wzrusza ramionami. – Wyprowadziłem się stąd kilka lat temu. W tym domu jest zła energia. Czasem z niej czerpię. To się przydaje w pisaniu horrorów.
„Zła energia” – powtarzam w myślach, dochodząc do wniosku, że chyba rozumiem, co ma na myśli.
– Maria zaproponowała mi już, żebym tu zamieszkała, ale odmówiłam. Dziwne, że w ogóle wpadła na taki pomysł.
– Wiele kobiet z twojej profesji mieszka w domach, w których sprzątają. Mają jeden dom, zajmują się nim dokładnie. Tak było z Joanną. – Wskazuje palcem na sufit.
Podążam za nim wzrokiem. Jego pokój znajduje się dokładnie pod zakurzonym pomieszczeniem, do którego Maria zabroniła mi wchodzić. Pokój z wyblakłą pościelą i rzędem starych sukienek w szafie…
– Ona tu mieszkała?
Kiwa głową, uważnie mi się przyglądając.
– Gdzie jest teraz?
Nagle słyszę stłumiony odgłos rytmicznych uderzeń, jakby siekiery albo metalowego szpadla. Dobiega z zewnątrz, chyba z ogrodu.
Odruchowo podnoszę się z miejsca i wychylam z pokoju Kacpra. Drzwi tarasowe są uchylone od góry.
– Czy to możliwe, żeby ktoś był w ogrodzie? – pytam. – Przecież jesteśmy sami.
– Ojciec pojechał rano do Bricomarché po ziemię. Zabrakło jej wczoraj. Możliwe, że już wrócił i podjechał bezpośrednio pod ogród. W ogrodzeniu jest furtka. Teraz pewnie podsypuje tę zapadlinę. Maria mu wczoraj marudziła cały wieczór.
– A gdzie jest Maria?
– U sąsiadki, na porannej kawie. Zawsze do niej chodzi i pierdoli przez dwie godziny o niczym.
– Powinnam już wracać do pracy – oznajmiam, wpatrując się w szybę drzwi tarasowych i próbując dostrzec przez nie jakiś ruch ponad wielobarwnymi trawami poruszającymi się na lekkim wietrze.
– Nie przejmuj się ojcem – mówi Kacper, otwierając szerzej drzwi swojego pokoju. – On nie może zobaczyć, że się go boisz. To taki typ człowieka.
– Jaki typ?
Wychodzę z jego pokoju. Czuję się, jakbym wróciła do rzeczywistości, w której zarówno on, jak i ja mamy skrupulatnie określone role w tym domu. To, co wydarzyło się w jego pokoju – ta przyjemna rozmowa, jego spojrzenia, uśmiechy i ciekawe opowieści – było snem, który powoli rozmywa się w świetle dnia.
– Typ dręczyciela – odpowiada cicho.
Postanawiam nic już na to nie odpowiadać. Nie podoba mi się słowo, którego użył: „dręczyciel”. Ma w sobie pokłady negatywnej energii, od której wolę trzymać się z daleka. Mikołaj Borewski z pewnością należy do charyzmatycznych mężczyzn. Tylko tyle jestem w stanie o nim w tym momencie powiedzieć. Zresztą nie musi mnie to interesować. Przychodzę tu raz w tygodniu w celach porządkowych. Na tym moja rola się kończy.
Idę na górę i zabieram się do porządkowania pralni, łazienki i sypialni. Omijam gabinet, tak jak mi przykazano. Za każdym razem, gdy wychodzę na korytarz, zerkam w kierunku białych drzwi od pokoju Joanny. Po rozmowie z Kacprem w mojej głowie krążą pytania, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.
Dlaczego jej pokój wygląda, jakby był nietknięty od lat? Nikt chyba nie zmienił pościeli. I te identyczne czarne sukienki… Czy musiała w nich chodzić? Borewski jej kazał? Wydaje mi się to przedpotopowym obyczajem, jakże odmiennym od dzisiejszych standardów. Po chwili jednak odpływam od tego myślami, skupiając się całkowicie na pracy. Chyba wolę w nią uciec. Gdzieś z tyłu głowy tli się tylko postanowienie, że przy następnej okazji podpytam Kacpra o Joannę. Chcę mimo wszystko dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Układając pranie w suszarni, na moment zatrzymuję się przy niedużym oknie i wyglądam przez nie na ogród z tyłu domu. Z góry wygląda jak wielobarwna preria, zadbana polana, na której mienią się w słońcu nasadzenia różnej wielkości traw i ziół. Piękny widok.
W skupisku ostnic stoi Mikołaj Borewski i raz za razem wsypuje łopatą ziemię w dół, który wciąż jest duży i głęboki. Co jakiś czas robi przerwy, jego klatka piersiowa unosi się i opada. Popija wodę mineralną z dużej butelki. Bije od niego determinacja. Chce wykonać zadanie, które przydzieliła mu żona. Jest taki zmęczony i jednocześnie przejęty.
W pewnym momencie odwraca się i macha ręką w kierunku sąsiada, który stoi przy siatce z koszyczkiem borówek amerykańskich. Rzuca łopatę na ziemię i podchodzi do niego. Przejmuje owoce z uśmiechem. Chwilę żartują. Widać, że jest lubiany przez innych. „Dręczyciel” – powtarzam w myślach to, co powiedział o nim syn. To słowo do niego nie pasuje. Nie tak wyobrażam sobie dręczyciela. Kacper chyba przesadza.
5
Chyba będziemy musiały zakończyć współpracę, Julio – mówi pani Królikowska, właścicielka domu, którym również się zajmuję.
Ta z reguły miła, emerytowana lekarka pierwszy raz w życiu jest dla mnie tak oschła i pełna dystansu, jakbym wyrządziła jej krzywdę.
– Dlaczego, pani Łucjo? Coś się stało? – pytam, przekładając telefon z lewej dłoni do prawej.
Następnie przysiadam na drewnianym oparciu kanapy w moim pokoju. Przez okno rozgrzewają mnie promienie porannego słońca. Właśnie miałam jechać do jej domu.
Kobieta wzdycha do słuchawki.
– Myślę, że tak będzie lepiej.
– Nic z tego nie rozumiem. – Wlepiam wzrok w rude włosy Katarzyny Dowbor wypełniające ekran telewizora. – Zrobiłam coś nie tak?
– Wolałabym nie drążyć tematu. Przyjedź, proszę, dzisiaj po pieniądze za maj i na razie damy sobie spokój.
Nie chcę jej naciskać, robi się coraz bardziej zniecierpliwiona. Mam wrażenie, że jeszcze chwila i wybuchnie, zalewając mnie ostrymi słowami i odrazą, której nutę wyczuwam w jej głosie już teraz.
Nie widząc innego wyjścia, zgadzam się. Dłonie drżą mi ze zdenerwowania jeszcze przez kwadrans. Idę do kuchni, robię sobie herbatę i wciskam w siebie wczorajszą drożdżówkę, którą zostawiłam poprzedniego wieczora w chlebaku. Nie owinęłam jej folią, przez co biały ser na