Zaginione laleczki. Ker Dukey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaginione laleczki - Ker Dukey страница 3

Автор:
Серия:
Издательство:
Zaginione laleczki - Ker Dukey

Скачать книгу

z wytrzeszczonymi oczami. Jej usta są blade, niemal sine. Delikatnie potrząsa głową.

      – Kocham cię, Benny. Kocham ciebie i twoją siostrę. Ona też była idealną laleczką, ale tata ją zniszczył. – Z jej ust wyrywa się zdławiony płacz.

      – Ale jak to? – Marszczę brwi. Niczego nie rozumiem. Jestem zaspany i nieco oszołomiony.

      – Bethany była jak jedna z laleczek mamusi. Była piękna. I nie wolno było jej zniszczyć.

      Jej słowa nie mają sensu. Robię się coraz bardziej zmęczony. Kiwam więc głową i szepczę tylko:

      – Okej.

      Mam nadzieję, że to chciała usłyszeć.

      Twarz mamy oświetla lampka nocna z pokoju Bethany. Dla niewinnych oczu wygląda jak anioł. Ale zza jej pleców dochodzi odgłos daleki od anielskich śpiewów. Brzmi demonicznie.

      Brzmi jak ryk zarzynanej świni stłamszony poduszką.

      Potwornie.

      Obscenicznie.

      Obrzydliwie.

      Powoli podnoszę głowę. Patrzę na pokój znad ramienia rodzicielki. Powietrze jest gęste. Nie jestem w stanie nabrać pełnego oddechu.

      W rogu sypialni widzę jakąś zgarbioną postać.

      Trzęsie się.

      Jęczy.

      Syczy.

      Jest nago.

      Nagle uświadamiam sobie, że to tata.

      Moje ciało paraliżuje lodowaty strach. Będzie wściekły, kiedy zobaczy, że nie śpię!

      Spoglądam z powrotem na mamę. Nie siedzi już przy mnie. Podchodzi powoli do łóżka Bethany.

      W sypialni siostry czuć słodki zapach. I coś metalicznego. W ustach mam przedziwny posmak. Zupełnie, jakbym polizał baterię. Chce mi się wymiotować. O nie, nie mogę tego zrobić. Jeśli pobrudzę wymiocinami dywan Bethany, tata na pewno mnie ukaże. A mama go nie powstrzyma. Nienawidzi bałaganu.

      Niespodziewanie słyszę matczyny śpiew; łagodny, uspokajający.

      Lalka panny Polly była chora, chora, chora,

      Polly się zmartwiła, zadzwoniła po doktora.

      Przyszedł więc pan doktor. Wziął kapelusz swój i teczkę

      I do drzwi zapukał, chociaż za głośno troszeczkę.

      Śpiewała nam tę piosenkę zawsze, kiedy byliśmy chorzy. Teraz bierze jedną z poduszek siostry i mruczy pod nosem słowa, które nabierają złowieszczego charakteru.

      Spoglądam na Bethany leżącą na posłaniu.

      Czerwień.

      Czerwień.

      Czerwień.

      Taka sama jak na ustach porcelanowych lalek mamy.

      Pościel nie jest już biała. Jest czerwona.

      Na twarzy siostry widzę ciemne siniaki. Od kącika jej oka aż do ust ciągnie się głęboka, cięta rana. Śliczne, brązowe oczy, takie same jak moje, są smętne i bez życia. Kiedyś zawsze świeciły radosnym blaskiem. Ale to było dawno, bardzo dawno temu. Teraz bledną. Zupełnie, jakby z siostrą działo się coś złego… Coś nieuchronnego.

      – Bethany – szepczę cicho jej imię, a bolesny ucisk w moim żołądku przenosi się do gardła. Mój język jest gorzki. Chciałbym go połknąć. Powstrzymać wymioty. Ale zaraz… zaraz nie będę w stanie. Zataczam się do tyłu i uderzam plecami w ścianę.

      Mama siada na łóżku. Ignoruje mokre, karmazynowe plamy, które brudzą jej nocną koszulę. Pochyla się nad Bethany. W dłoniach wciąż ściska poduszkę.

      – Mamo? – wyduszam z trudem, ale ona tego nie słyszy. Nie słyszy nawet okropnych dźwięków, które wydaje z siebie tata, wyrywając z głowy kępki włosów.

      Mama przyciska poduszkę do twarzy Bethany. Przez jedną, krótką chwilę cieszę się, że nie muszę już oglądać tych pustych, brązowych oczu i okropnych ran. Małe, dziewczęce ciałko wierzga pod ciężarem dorosłej kobiety. Stoję w miejscu jak zamurowany, w milczeniu błagając, by mama zostawiła ją w spokoju. Jednak ona tylko śpiewa.

      Podszedł do laleczki, by dokładnie ją obejrzeć.

      „Ależ panno Polly, ona w łóżku musi leżeć!”.

      W końcu odnajduję głos w gardle i krzyczę:

      – Mamo, przestań! Mamo!

      Wypisał receptę. Leków dużo, dużo, dużo.

      – Mamo, nie. – Płaczę. – Mamo, proszę, przestań!

      Trzask.

      Do apteki Polly leci chyżo, chyżo, chyżo.

      Pokój Bethany rozmazuje mi się przed oczami. Nic nie widzę przez łzy. Mrugam szybko, by się ich pozbyć, ale jest już za późno. Siostra przestała się poruszać.

      – Bethany – chlipię.

      Nie odpowiada. W pokoju słychać już tylko zbolałe jęki taty.

      Mama spokojnie do niego podchodzi. Policzkuje go. Szybko i celnie. Jego głowa odwraca się raz w jedną, raz w drugą stronę z każdym kolejnym uderzeniem. Nigdy nie widziałem, by mama wpadła w taką furię.

      – Zboczeniec! Jesteś obrzydliwym zboczeńcem! To była moja mała, śliczna laleczka! A ty ją zniszczyłeś!

      Jeden cios.

      – Chory zboczeniec!

      Drugi.

      – Obrzydliwy zboczeniec!

      Trzeci.

      Nagle, bez ostrzeżenia, tata łapie ją za ręce i prostuje zgarbione plecy. Znów jest tak wysoki jak zwykle. Wielki i silny. Władza promieniuje od niego niczym ciepło od rozpalonego ogniska. Cały drżę.

      – Dosyć tego – warczy, ale zaraz potem jego twarz łagodnieje. – Przepraszam, okej? Nie powinienem jej dotykać. To był wypadek. Nie chciałem jej skrzywdzić.

      – Ostrzegałam cię, co się stanie – odpowiada mama. Jej głos jest całkowicie wyprany z emocji. Taki ton zupełnie do niej nie pasuje.

      Ta scena przyprawia mnie o dreszcze. Choć tak naprawdę nie rozumiem, co się dzieje.

      Czasami widzimy coś, ale nie

Скачать книгу