Sybirpunk 3. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sybirpunk 3 - Michał Gołkowski страница 31
– Czyli masz – syknąłem, czując, jak mięśnie spinają się niemalże wbrew mojej woli.
Nooo, takie były uroki działania synty, owszem. Dopóki była, to wszystko śmigało aż miło, wszystko wyglądało jak dobrze nakręcone, wysokobudżetowe porno w ultra high definition… Natomiast kiedy się kończyła, organizm głupiał i starał się za wszelką cenę uzupełnić niedobory.
A-ha, dokładnie tak: nie mając adrenaliny syntetycznej, szukał naturalnej. I to dokładnie tak, jak powiedziałem, za wszelką cenę.
Cesarz zmienił się na twarzy, w jego oczach błysnął strach. Widziałem, jak prawa ręka zniknęła ze stolika i pewnie ześliznęła się ku półeczce pod blatem, gdzie trzymał pistolet na czarną godzinę.
Skuliłem się w sobie, wyciągając rozczapierzoną prawą dłoń, próbując dać mu do zrozumienia: dam radę, jest okej, ogarnę to… Jakoś.
Atak minął po dłuższej chwili, podniosłem nagle zlaną zimnym, lepkim potem twarz i spojrzałem na Dimę przepraszająco. On tylko pokręcił głową, wyciągnął z pojemnika i rzucił mi chusteczkę higieniczną.
– Chudy, do cholery! Kto jak kto, ale ty… Przecież wiesz, co ten syf robi z ludźmi! Co ci do głowy przyszło, żeby w ogóle zaczynać?!
– Wyższa konieczność – warknąłem przez zęby, zaciśnięte, bo chybabym sobie odgryzł język, tak mi szczękały.
– Czyś ty się z głupim na rozum zamienił?! Miasto rzuca się jak dziwka po trzech tabletkach exty, ja nocami szpachluję dziury po kulach, trzy razy się oglądam za siebie, jak drzwi do mieszkania otwieram… Chudy, my tu naprawdę, ale to naprawdę mamy gorąco koło dupy! Ja w więzieniu siedziałem, a ty się bawisz w ćpańsko?! Ile ty masz lat, człowieku?
– Tyle co ty…
– Rocznikowo może tak, ale mentalnie to w dwunastej klasie zostałeś! – prychnął ze złością.
Wstał, wziął ze sobą pudełko chusteczek. Usiadł koło mnie, z pasją wyrwał z niego drugą, trzecią, piątą…
Rzucił mi nimi w twarz, jak wściekła nauczycielka nieudolnie skopiowaną pracą domową, a potem założył ręce na piersi i wbił spojrzenie w drzwi, ewidentnie obrażony.
Ja spokojnie, metodycznie wytarłem ryj, wysmarkałem gęsty glut z nosa, zwinąłem chusteczki w kulturalną kulkę. Zdołałem nawet podnieść się, zrobić dwa kroki do biurka i wrzucić śmieć do kosza, a potem wrócić na swoje miejsce.
Dima spojrzał na mnie z ukosa, wilkiem, ale widziałem, że już mu złość mija. Sapnął ciężko, pokręcił głową.
– Ech, Saszka, za tobą zawsze trudno było nadążyć. Co ty masz w tej głowie?
– Sieczkę, jak i ty. Tak mówisz, jakbyś sam lepszy był.
– Aha. A kto kogo niby wtedy namówił, żeby podpalić aulę w szkole? No kto?
– Powoli, Cesarz, powoli. Dwóch nas było i nie chcieliśmy niczego podpalać.
– Aha, ty tylko powygłupiać się chciałeś. Zobaczysz, zrobimy trochę dymu, mówiłeś…
– Dawne dzieje.
Pokiwał głową, potem westchnął ciężko.
– Niedobrze, żeś w kanał wpadł, Chudy. Żeby teraz zrobić detoks…
– Jebać detoks. Masz tę działkę?
Wyszedł, po chwili wrócił z ciśnieniowym pojemniczkiem. Wstyd przyznać, ale aż poczułem, jak mi na jego widok napływa ślina do ust, ręka sama wyciągnęła się gestem godnym proszalnego dziada. Cesarz już miał mi go podać, ale na chwilę jeszcze zabrał, schował za plecami.
– Chudy, dostaniesz to, ale rozrobimy pół na pół z solą fizjo. Jeśli masz z tego wyjść, to możesz równie dobrze zacząć tu i teraz…
– Jasne, co tylko powiesz. Daj.
Patrzyłem z pewnym żalem, jak rozprowadza drogocenny eliksir życia pół na pół i zalewa zupełnie niepotrzebnym, nic niewnoszącym płynem… No i ile to będzie miało teraz, czterdzieści procent? Albo i mniej… Gówno, nie synta!
– Wełna, nie wełna, byle dupa była pełna… – warknąłem, montując pojemniczek w gnieździe protezy, jak tylko mi go podał. Zawór wręcz zassał zawartość, a ja poczułem, jak dawka wchodzi mi w żyły.
O.
Kurwa.
Mać.
Tak.
Tak bardzo tak.
Położyłem się na oparciu kanapy, odchyliłem głowę w tył i zamknąłem oczy. Dosłownie rozpłynąłem się, wtopiłem w czerwoną syntoskórę. Przez bardzo krótką i niezmiernie satysfakcjonującą chwilę mnie nie było.
A potem Cesarz kopnął mnie w kostkę.
– Ej, ej, Chudy! Tylko mi tu nie zejdź śmiertelnie, dobra?
– Daj mi chwilę… Nirwana… – wymamrotałem, czując jednak, że moment już ulotnił się bezpowrotnie.
– Chudy, bez jaj, bo to nie wygląda dobrze, jak robisz takie ćpunowskie akcje. Jeśli musisz tak się zachowywać, to chociaż żebym ja nie widział… A już na pewno nie reszta naszej ekipy.
Naszej. Czyli nadal chciał robić to ze mną wspólnie… No dobra. Tak w gruncie rzeczy to porządny chłopak był z tego Dimy Yeonga, nie ma co.
– No właśnie, Cesarz. Bo skoro o ekipie mowa, to będzie trzeba parę spraw na cito przyszykować. Weź usiądź lepiej albo w ogóle notuj… I poproś któregoś z chłopaków, niech da mi na chwilę swój komunikator.
Dimka spojrzał na mnie, nie kryjąc nawet zdziwienia.
– Sasza, co ty znów odpierdalasz?
– Będzie dobrze, ziomek. Mam plan.
Krwawo zachodzące słońce wisiało już nisko nad blokowiskami widocznymi po drugiej stronie rzeki, kiedy wysiadłem z przydzielonego mi przez Cesarza transportu na podjeździe pod terminal towarowy na Kolejowym.
Och, jak miło było zostać gdzieś zawiezionym! Patrzeć, jak zasypane śniegiem miasto przesuwa się za oknami, podczas gdy ty siedzisz sobie wygodnie w miękkim fotelu klimatyzowanego wnętrza. Gra muzyka, równo mruczy silnik…
Ech, znów mnie złapała melancholia i tęsknota za moim starym, poczciwym mercem.
Zapiąłem pocerowaną klimakurtkę pod samą brodę, przeciągnąłem się i odetchnąłem głęboko mroźnym powietrzem. Tak, świat ma zupełnie inne barwy, kiedy człowiek dostanie swoją działkę syntadrenaliny i jest w stanie funkcjonować normalnie.