Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 71

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

sprawa ma klauzulę najwyższej tajności.

      – I jak ona się sprawdza? – George przewrócił kartkę. – Czy mnie oczy nie mylą? Zamierzamy zlikwidować Fidela Castro za pomocą zatrutych cygar?

      – Nie należysz do grupy operacyjnej – oświadczył Wilson. – Więc po prostu o tym zapomnij, dobra?

      – Cholera, ani mi się śni. Idę z tym prosto do Bobby’ego.

      Wilson parsknął śmiechem.

      – Ty palancie, nie rozumiesz? To on tym wszystkim kieruje!

      Informacja zwaliła George’a z nóg.

      Mimo to udał się do Kennedy’ego, a ten rzekł spokojnie:

      – Pojedź do Miami i przyjrzyj się tej operacji. Niech Tedder ci wszystko pokaże. Potem wrócisz i powiesz mi, jakie jest twoje zdanie.

      I tak George trafił do dużego nowego obozu CIA na Florydzie, w którym szkolono kubańskich uchodźców, przygotowując ich do akcji infiltracyjnych. Później Tedder zaproponował: „Może wybierzesz się z nami? Zobaczysz wszystko na własne oczy”.

      To było wyzwanie i Tedder nie spodziewał się, że George je przyjmie. Ten jednak pojął, że odmawiając, osłabi swoją pozycję. W tej chwili miał przewagę, gdyż sprzeciwiał się operacji Mangusta z pobudek moralnych i politycznych. Gdyby odrzucił zaproszenie do udziału w przerzucie, wyszedłby na lękliwego. Poza tym być może nie umiał oprzeć się pokusie dowiedzenia swojej odwagi. „Zgoda – odparł nieroztropnie. – Ty też tam będziesz?”

      Zaskoczył tym Teddera i wnet się zorientował, że ten wolałby wycofać propozycję. Teraz jednak jemu także rzucono wyzwanie. Greg Peshkov nazywał to konkursem sikania wzwyż. Tedder również nie umiał odmówić, lecz po namyśle zastrzegł: „Rzecz jasna nie będziemy mogli powiedzieć Bobby’emu, że z nami byłeś”.

      W taki oto sposób obaj znaleźli się w motorówce. Szkoda, myślał George, że Jack Kennedy tak bardzo gustuje w powieściach szpiegowskich brytyjskiego pisarza Iana Fleminga. Prezydent, jak się zdawało, uważał, że James Bond może ocalić świat nie tylko w thrillerach, ale i w rzeczywistości. Bond otrzymał tak zwaną licencję na zabijanie. Bzdura. Nikt nie ma licencji na to, by zabijać.

      Zmierzali do małego miasteczka La Isabela leżącego na wąskim półwyspie sterczącym niczym palec z północnego wybrzeża wyspy. Znajdował się tam port i nie działała żadna gałąź przemysłu oprócz handlu. Celem akcji było zniszczenie instalacji portowych.

      Mieli dotrzeć na miejsce o brzasku. Niebo na wschodzie zaczynało szarzeć, gdy sternik Sanchez przydusił potężny silnik łodzi i ryk przeszedł w niski gulgot. Sanchez dobrze znał ten odcinek wybrzeża, bo przed rewolucją jego ojciec miał w pobliżu plantację trzciny cukrowej. Na niewyraźnym horyzoncie zamajaczyła sylwetka miasta, sternik zgasił silnik i wyciągnął parę wioseł.

      Przybój sam niósł ich w kierunku portu, wiosła służyły głównie do sterowania. Sanchez perfekcyjnie obliczył podejście. W polu widzenia ukazało się betonowe molo. Za nim George niewyraźnie dostrzegł pokaźne magazyny ze spadzistymi dachami. W porcie nie było dużych jednostek – nieco dalej stało zacumowanych kilka niewielkich kutrów rybackich. Po plaży niósł się szmer niskich fal, poza tym wszystko okrywała cisza. Sunąca bezgłośnie motorówka stuknęła o betonowy pirs.

      Pasażerowie wyjęli broń z luku. Tedder podsunął George’owi pistolet, lecz ten pokręcił głową.

      – Weź – zachęcił agent. – Tu jest niebezpiecznie.

      George zdawał sobie sprawę, do czego tamten dąży: chciał, by splamił sobie ręce krwią. W ten sposób utraciłby możliwość krytykowania operacji Mangusta. Jednak George nie dał się wmanewrować.

      – Nie, dzięki. Jestem tu wyłącznie jako obserwator.

      – Kieruję tą akcję, wydaję ci rozkaz.

      – A ja na to: wal się.

      Tedder dał za wygraną.

      Sanchez umocował łódź i wszyscy wysiedli. Nikt się nie odzywał. Sanchez wskazał dłonią najbliższy magazyn, który wydawał się największy. Pobiegli w jego stronę, George zamykał tyły.

      W zasięgu wzroku nikogo nie było. George dostrzegał szereg domów wyglądających niczym drewniane szałasy. Spętany osioł skubał rzadką trawę przy gruntowej drodze. Jedynym widocznym pojazdem był zardzewiały pick-up z lat czterdziestych. George uświadomił sobie, że w miasteczku panuje wielkie ubóstwo, choć kiedyś musiało być ruchliwym portem. Domyślił się, że do ruiny doprowadził je prezydent Eisenhower, nakładając w 1960 roku embargo na handel między USA i Kubą.

      Gdzieś zaszczekał pies.

      Budynek magazynu miał drewniane ściany i dach z falistej blachy, lecz nie było w nim okien. Sanchez znalazł małe drzwi i otworzył je kopniakiem. Wtargnęli do środka. Walały się tam jedynie popękane skrzynie i pudła do pakowania, kawałki lin i sznurków, worki i podarte sieci.

      – Doskonale – orzekł Sanchez.

      Czterej Kubańczycy cisnęli na podłogę bomby zapalające. Po chwili ładunki zapłonęły i śmieci momentalnie zajęły się ogniem. Drewniane ściany także za chwilę staną w płomieniach. Wszyscy wybiegli.

      – Hej? – krzyknął ktoś po hiszpańsku. – Co jest?

      George odwrócił się i zobaczył Kubańczyka z białymi włosami ubranego w jakiś mundur. Za stary na policjanta lub żołnierza, musiał być nocnym stróżem. Nosił sandały na nogach. Jednak przy pasku miał pistolet i zaczął przy nim gmerać.

      Zanim zdążył dobyć broni, Sanchez oddał do niego strzał. Na białej koszuli munduru na piersi pojawiła się plama krwi i mężczyzna runął na plecy.

      – Idziemy! – rozkazał Sanchez i cała piątka ruszyła biegiem w kierunku motorówki.

      George przyklęknął obok starca. Oczy leżącego skierowane były na jaśniejące niebo i nic nie widziały.

      – Dawaj, George! – ponaglił Tedder.

      Przez chwilę z piersi mężczyzny krew biła mocnym strumieniem, a potem zamieniła się w strużkę. George sprawdził puls i go nie wyczuł. Jedyna pociecha, że śmierć nastąpiła szybko.

      Pożar w magazynie błyskawicznie się rozprzestrzeniał, George wyczuwał bijący żar.

      – Bo cię zostawimy! – zagroził Tedder.

      Ryknął silnik motorówki.

      George zamknął oczy zmarłego i wyprostował się. Stał kilka sekund bez ruchu z pochyloną głową. Następnie odwrócił się i pobiegł ku łodzi.

      Gdy tylko się w niej znalazł, odbiła od nabrzeża i pomknęła przez zatokę. George przypiął się pasem.

      – Co ty tam, kurwa, wyprawiałeś?! – ryknął mu do ucha Tedder.

      –

Скачать книгу